Jurij Felsztinski: Putin nie jest prezydentem. Jest oddelegowany na to stanowisko przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa
W 2000 r. służby przejęły władzę w Rosji i rozpoczęły realizację sformułowanego jeszcze w 1917 r. programu przejęcia władzy nad światem. Po zajęciu Ukrainy będą chciały zdobyć całą Europę. Jak Hitlerowi, który w 1939 r. mówił, że „tu nie chodzi o Gdańsk”, tak Putinowi „nie chodzi o Ukrainę” – mówi mieszkający na stałe w USA rosyjski historyk Jurij Felsztinski
W biografiach Putina przeczytać można, że jako oficer FSB nie wyróżniał się niczym szczególnym i był całkiem przeciętny. Jak to się stało, że zrobił taką karierę?
Szczęśliwy przypadek. Teraz jednak jest jasne, że był to dla nas wszystkich nieszczęśliwy przypadek… Oficer 9. Zarządu KGB Aleksander Korżakow został mianowany szefem ochrony kandydata na członka Biura Politycznego Borysa Jelcyna. Z kolei oficer KGB Putin, który wrócił ze służby w Dreźnie, gdzie pracował pod przykrywką dyrektora towarzystwa przyjaźni sowiecko-niemieckiej czy coś w tym rodzaju, został przydzielony do leningradzkiego działacza Anatolija Sobczaka. Tysiące takich oficerów zostało przydzielonych do tej czy innej sowieckiej postaci lub struktury. W sierpniu 1991 r. KGB pod wodzą swojego przewodniczącego Władimira Kriuczkowa podjęło próbę zamachu stanu w celu odsunięcia Michaiła Gorbaczowa i przejęcia władzy w kraju. Gdyby pucz się powiódł, nigdy więcej nie usłyszelibyśmy o Korżakowie i Putinie. Ale pucz się nie udał i na fali wydarzeń sierpniowych wypłynęły dwie osoby: demokrata nr 1 Borys Jelcyn i jego ochroniarz Aleksander Korżakow, który bardzo szybko został generałem i drugą osobą w państwie (został zdymisjonowany przez Jelcyna i utracił władzę w 1996 r.), oraz demokrata nr 2 Anatolij Sobczak i jego nieznany wówczas asystent Władimir Putin. On następnie został przeniesiony i awansowany przez kierownictwo FSB najpierw na stanowisko dyrektora FSB, a następnie prezydenta Rosji. Putin nie zrobił kariery. Po prostu bezwzględnie wykonywał polecenia przełożonych.
No właśnie, w swojej ostatniej książce „Od Dzierżyńskiego do Putina” pisze pan, że Putin zostając premierem, a potem prezydentem, nie odszedł z FSB i nie stał się zwyczajnym politykiem. On na te stanowiska został przez FSB oddelegowany.
Putin nie był wyjątkiem. Nawet za Jurija Andropowa, wieloletniego sowieckiego przewodniczącego KGB, powstała struktura, którą nazwano „oficerami czynnej rezerwy” (ODR). Zostali do niej przeniesieni wszyscy funkcjonariusze, którzy kiedykolwiek służyli w KGB. Oni nie przeszli na emeryturę ani nie odeszli ze służby. Przeniesiono ich do ODR. Ta struktura była tajna. Ujawnienie nazwisk oficerów rezerwy czynnej utożsamiano w ZSRR z ujawnieniem tajemnicy państwowej.
Niewiele wiemy o tej strukturze nawet dzisiaj, chociaż po upadku władzy sowieckiej w 1991 r. w archiwach KGB krajów bałtyckich odnaleziono dokumenty, które wskazywały na istnienie tej struktury. Ilościowo mówimy o dziesiątkach tysięcy funkcjonariuszy KGB. Podobna struktura powstała pod auspicjami GRU rosyjskiego Ministerstwa Obrony. Tak więc najpierw przez ODR przydzielono Putina do Sobczaka, potem przez ODR przeniesiono go do Moskwy, potem przez ODR został premierem. Proszę pamiętać o jego przemówieniu przed aktywem FSB w Dniu Czekisty 20 grudnia 1999 r., w którym powiedział: „Grupa funkcjonariuszy FSB wysłana do pracy pod przykrywką w rządzie radzi sobie ze swoimi zadaniami”. Następnie za pośrednictwem ODR został najpierw p.o. prezydenta (po ustąpieniu Jelcyna 31 grudnia 1999 r.), a w końcu prezydentem Rosji.
Jak Putin sprawdził się jako prezydent? Czy wypełniał zadania postawione mu przez FSB?
Absolutnie poprawnie wykonał wszystkie zlecone mu zadania. Natychmiast przywrócił stary hymn sowiecki, zaczął awansować funkcjonariuszy bezpieczeństwa na najwyższe stanowiska państwowe i polityczne, zniszczył izbę wyższą rosyjskiego parlamentu, stworzył „pion władzy”, a na czele tego pionu postawił ludzi ze swoich struktur. Do 2021 r. władza w Rosji została całkowicie przejęta przez FSB. Po raz pierwszy w historii świata władza w państwie nie należała do monarchy, nie do dyktatora, nie do partii politycznej, ale do służb bezpieczeństwa państwa.
Już w wydanej w 2015 r. swojej książce „Trzecia wojna światowa? Bitwa o Ukrainę” napisał pan, że inwazja Rosji na Ukrainę jest nieunikniona. Dlaczego Rosja tak bardzo chce mieć Ukrainę?
Rosja nie potrzebuje Ukrainy, w tym Donbasu i Krymu. Rosja nie potrzebuje Abchazji, Osetii Południowej, Naddniestrza, Białorusi. Wszystko to jest konieczne dla rosyjskich służb bezpieczeństwa. W 2000 r. przejęły one władzę w Rosji i rozpoczęły realizację sformułowanego jeszcze w 1917 r. programu przejęcia władzy nad światem. Po prostu znaliśmy to wtedy jako teorię światowej rewolucji. W 2008 r. Rosja (czyli FSB) przejęła Abchazję i Osetię Południową. Do Naddniestrza wkroczyła jeszcze wcześniej. W 2014 zajęła Krym i rozpoczęła podbój Donbasu. W 2021 r. Rosja zajęła Białoruś – bardzo cicho i niepostrzeżenie, na mocy porozumień z dyktatorem Łukaszenką. Nikt nawet nie zauważył tej okupacji. Ale bez okupacji Białorusi nie można było rozpocząć wojny z Ukrainą, ponieważ można było zaatakować Kijów tylko z terytorium Białorusi, nie można było dotrzeć do Kijowa z Rosji. Rosja nie potrzebuje więc Ukrainy. Rosja – czyli FSB – potrzebuje wszystkiego. I to jest główny problem, przed którym stoi obecnie Europa. Rosja potrzebuje całej Europy. Po zdobyciu Europy Rosja planowała rozpocząć poważną rozmowę ze Stanami Zjednoczonymi, ponieważ Alaska również kiedyś należała do imperium rosyjskiego… Pamiętacie, jak Hitler powiedział przed atakiem na Polskę: „Tu nie chodzi o Gdańsk”? Tak więc dla Putina „nie chodzi o Ukrainę”.
Twierdzi pan, że konflikt rosyjsko-ukraiński będzie pierwszą fazą trzeciej wojny światowej. Skąd taki wniosek?
Ponieważ III wojna światowa już się rozpoczęła. Rozpoczęła się 24 lutego 2022 r. Robimy wszystko, aby utwierdzić się w przekonaniu, że to tylko wojna rosyjsko-ukraińska. Ale nie jest. Białoruś, Rosja, Ukraina i NATO są już zaangażowane w tę wojnę. I to nie przypadek, że Putin twierdzi, iż Rosja jest dziś w stanie wojny z NATO, a nie z Ukrainą. Naprawdę jest. Na razie NATO prowadzi wojnę z Rosją na terytorium Ukrainy, opierając się na sile armii ukraińskiej. Jak długo potrwa ten stan rzeczy, nikt nie wie. Ukraina nie może wiecznie prowadzić „wojny obronnej”, kiedy Rosja traci siłę żywą, a Ukraina siłę żywą, ludność cywilną, a kraj jest niszczony z powietrza. Wojna trwa już prawie 10 miesięcy, a Ukraina zdaje się wygrywać na polu bitwy. Ale ponieważ ta wojna ma charakter obronny, a Ukraina na prośbę zachodnich sojuszników nie ma prawa uderzyć na terytorium wroga – Rosję i Białoruś – Kijów jest postawiony w sytuacji, w której nie może tej wojny wygrać. Ukraina wygra, a wojna się skończy, gdy tylko Zachód zmieni swój stosunek do tej wojny i przestanie postrzegać ją jako „defensywną”, zacznie ją uważać za „ofensywną”, a zatem zacznie dostarczać ofensywne rodzaje broni na Ukrainę.
Ale czy wobec klęsk armii rosyjskiej w Ukrainie Putin może w ogóle myśleć o ataku na Zachód?
Oczywiście. On myśli tylko o tym. Putina w ogóle nie obchodzą straty w ludziach. Rosja zawsze traciła więcej we wszystkich wojnach niż wszyscy inni uczestnicy. A im więcej Rosja traci w wojnie, tym bardziej majestatyczny staje się zarówno udział, jak i przypuszczalnie zwycięstwo. Twierdzenia sowieckich historyków, że Związek Radziecki wniósł największy wkład w zwycięstwo nad nazistowskimi Niemcami, opierały się na fakcie, że ZSRR stracił w tej wojnie najwięcej ludzi. Tak więc im więcej Putin traci w wojnie na Ukrainie, tym bardziej znacząca staje się ona i przyszłe relacje z niej pisane przez historyków.
Myślę, że rosyjskie zasoby mobilizacyjne wynoszą dwa miliony ludzi. A póki co Putin stracił 100 tysięcy. Tak więc z punktu widzenia Putina Ukraińcy i NATO nie będą mieli wystarczającej liczby pocisków, żeby wszystkich zastrzelić. Ponadto Rosja ma broń nuklearną, a według rosyjskich propagandystów kraju, który ma broń nuklearną, „nie można pokonać”, ponieważ w takim przypadku Rosja jej użyje. Putin uważa więc, że jego zwycięstwo w bitwie z Ukrainą i resztą Europy jest tylko kwestią czasu.
A czy usunięcie Putina zmieniłoby jakoś sytuację? Czy jego następca i tak kontynuowałby wojnę?
Istnieją dwa scenariusze. Pierwszym jest usunięcie Putina w wyniku klęski Rosji w wojnie i jej kapitulacji. Drugi to eliminacja Putina, czyli odejście Putina z areny politycznej w czasie wojny. Myślę, że naiwnością i lekkomyślnością byłoby mieć nadzieję, że Putina zastąpi człowiek, który jest gotowy zakończyć wojnę z Ukrainą. Myślę, że dużo bardziej prawdopodobne jest to, że Putina zastąpi ktoś, kto uważa, że jest on za mało aktywny lub niewłaściwie prowadzi wojnę. Odejście Putina może więc nie zmienić ani nie poprawić sytuacji. Potrzebujemy przecież nowego rządu rosyjskiego, który zaprzestałby wojny, wycofał resztki wojsk z Ukrainy, uznał granice z 2013 r., zgodził się na wypłatę odszkodowania za wyrządzone szkody i ekstradycję zbrodniarzy wojennych międzynarodowym trybunałom, które zostaną utworzone. Myślę, że we współczesnej Rosji nie ma takich ludzi i takich sił, a przynajmniej o nich nie słyszymy i nie widzimy.
Co więc powinno się stać, aby rosyjskie społeczeństwo przestało wspierać Putina i jego operację specjalną?
Tak naprawdę nie wiemy, czy rosyjskie społeczeństwo popiera Putina, czy nie. Po 2000 r., kiedy władzę w Rosji przejęła FSB, z Rosji wyemigrowała duża liczba obywateli: setki tysięcy, a nawet miliony. Najbogatsi, odnoszący największe sukcesy, najbardziej zdecydowani, przedsiębiorczy, aktywni. I ci, którzy nienawidzili tego reżimu lub czuli się nieswojo w Rosji. Po 24 lutego 2022 wyjechała nowa fala: ci, którzy zrozumieli, że wojna doprowadzi do zamknięcia granic i mobilizacji. Po 21 września 2022 r., kiedy Putin ogłosił mobilizację, wyjechało kolejnych 300-400 tysięcy. W Rosji są tacy, którzy albo głupio popierają Putina, albo są obojętni na to, co się dzieje. Nie sądzę, żeby zostali ludzie i siły, które są w stanie obalić obecny rząd, a raczej nierząd (w rzeczywistości nie ma tam rządu), czyli reżim Putina. Nie widzę tych ludzi. Nie słyszę tych ludzi. Kilku śmiałków siedzi w więzieniu. Jednak stojący za nimi ruch opozycyjny nie osiąga masy krytycznej.
Czy Rosja kiedykolwiek będzie normalnym krajem? Normalnym, czyli demokratycznym, z uczciwymi wyborami, ze służbami specjalnymi nieangażującymi się w politykę, bez imperialnych ambicji?
„Kiedykolwiek” to bardzo bezpieczne określenie. Kiedyś oczywiście będzie. Pytanie brzmi, kiedy dokładnie. Rosja stanie się normalnym krajem po porażce porównywalnej z klęską Niemiec w 1945 r. i pozbyciu się imperialnego kompleksu. Rosja musi się nauczyć, że naród rosyjski nie jest wielki, ale najzwyklejszy. A Rosja nie jest wielką potęgą, ale najzwyklejszą, po prostu dużą. Wtedy wszystko się ułoży, a Rosja nie będzie musiała ciągle „podnosić się z kolan”, aby ponownie stać się wielkim mocarstwem. I zniknie legenda, że wszystkie nieszczęścia narodu rosyjskiego wynikają z tego, że Europa i reszta świata nie chce uznać prawa Rosji do bycia wielkim mocarstwem, które ma w swoich szeregach podporządkowane różne narody „drugorzędne” – Ukraińców, Białorusinów, Bałtów, Mołdawian, Tatarów itd. Rosja stanie się wolnym krajem, gdy jej ludność uświadomi sobie, że jej głównym wrogiem jest FSB – najstarsza instytucja, utworzona w grudniu 1917 r., i jedyna, która przetrwała rozpad ZSRR. Jestem gotów powiedzieć, że FSB jest jedynym problemem Rosji, a rozwiązanie tej struktury jest jedyną rzeczą, która stoi na przeszkodzie, aby Rosja wróciła do rodziny narodów demokratycznych. A kiedy prezydent Francji Macron porusza kwestię gwarancji bezpieczeństwa Rosji, musi zrozumieć, że najważniejszą i podstawową gwarancją bezpieczeństwa Rosji jest jej bezpieczeństwo przed FSB, bo Rosja nie ma innych wrogów.