Kard. Adam Stefan Sapieha. Z magnackiego pałacu do posługi ludziom. "Na ostatnie zarzuty wobec niego nie ma żadnego realnego dowodu"
- Dokumenty dotyczące Adama Sapiehy znane są od lat i historycy wielokrotnie się z nimi zapoznawali. Sugestie, że kardynał był homoseksualistą, były tu i ówdzie powtarzane, ale nie ma na to żadnego realnego dowodu - mówi ks. prof. Józef Marecki, historyk z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, członek Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej.
Adam Stefan Sapieha pochodził ze znakomitego historycznego rodu, a w zasadzie z dwóch rodów, bo jego matka wywodziła się z Sanguszków. Mógł wybrać karierę polityczną, wojskową, dyplomatyczną. Czy wiemy, dlaczego zdecydował się zostać duchownym?
W rodzie Sapiehów i Sanguszków już wcześniej były osoby duchowne, w dodatku różnych obrządków, ale sama bliska rodzina Adama nie odznaczała się jakąś dewocyjną pobożnością. Dzieciństwo Adama upływało między pałacem w Krasiczynie, rozmaitymi szkołami, do których chodził, dworem cesarskim w Wiedniu, gdzie zabierał go ojciec, a nawet dworem papieskim w Rzymie, dokąd też zdarzyło mu się trafić. Miał okazję spotykać się z rozmaitymi, wybitnymi nieraz duchownymi, którzy wywierali na niego wpływ. To po pierwsze.
Po drugie, Adam wychowany był w domu w duchu służby bliźniemu. W rodach magnackich oczywiste było, że należy działać dla dobra społeczeństwa, czy to na niwie politycznej, czy społecznej, czy wreszcie gospodarczej. Być może to też miało jakiś wpływ na wybór stanu duchownego, którego jednym z zadań jest wszak służba bliźnim.
I wreszcie po trzecie, od dzieciństwa Adam przejawiał zamiłowanie do pobożności: lubił się modlić, zachowały się nawet pisane przez niego modlitwy i pobożne wierszyki. Wydaje się, że jego decyzja o zostaniu księdzem nie zapadła od razu. Najpierw skończył studia prawnicze, podróżował i dopiero z czasem dojrzał do tego kroku. Był też najmłodszym synem, więc niejako zgodnie z tradycją pisana była mu droga duchowna.
Seminarium i studia teologiczne skończył na uniwersytecie lwowskim.
Urodził się w Krasiczynie i powinien należeć do diecezji przemyskiej. Tymczasem trafił do Lwowa, bo tam, w stolicy Galicji, były większe możliwości zrobienia kariery. Skoro syn księcia Sapiehy zostaje księdzem, to należy się spodziewać, że zajdzie wysoko. A możliwości na to były większe we Lwowie niż w prowincjonalnym Przemyślu.
Święcenia kapłańskie otrzymał w 1893 r. z rąk bpa Jana Puzyny. Potem pełnił posługę kapłańską w rozmaitych parafiach.
Był wikarym m.in. w Jazłowcu na Podolu. W tej parafii mieszkali zarówno grekokatolicy, jak i łacinnicy. Siostry niepokalanki prowadziły tam przy swoim słynnym klasztorze szkołę, w której pomagał młody ksiądz Sapieha. Jako wiejski wikary poznał życie prostych ludzi. Są przekazy, że odwiedzał biednych w ich w domach, troszczył się o chorych, a niektórych wspomagał przynosząc im jedzenie. Ta troska o ubogich będzie mu towarzyszyć przez całe życie.
W 1895 r. ks. Sapieha wyjechał na studia do Rzymu. Uzyskał tam doktorat w Papieskim Ateneum Laterańskim i studiował dyplomację w Kościelnej Akademii Szlacheckiej. Drugi raz znalazł się w Watykanie w 1906 r., gdy został szambelanem papieża Piusa X. Te rzymskie pobyty stały się początkiem jego kariery.
Nazwisko i pochodzenie otwierały mu w Rzymie wiele drzwi. Miał też osobiste predyspozycje do pracy w dyplomacji. Z domu rodzinnego wyniósł znajomość niemieckiego, francuskiego i ukraińskiego, podczas studiów nauczył się włoskiego i hiszpańskiego, a podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych w 1902 r. poznał podstawy angielskiego. Był dowcipny, a zarazem taktowny i przyciągał ludzi osobistą kulturą i delikatnością. Miał też umiejętność organizowania pracy, no i był ukończonym prawnikiem. Wszystko to w szkole dyplomacji bardzo się liczyło. Te zalety dostrzegł też Pius X, który zlecał mu do załatwienia bardzo poważne i delikatne sprawy. Nawet osoby mniej przychylne młodemu Sapieże - np. biskupi niemieccy czy francuscy - mieli do niego zaufanie. Można podejrzewać, że papież szykował dla niego w przyszłości stanowisko w watykańskiej służbie dyplomatycznej, być może nawet jako nuncjusza w którymś z krajów.
W Watykanie zapadła jednak inna decyzja - w 1911 r. młodego księdza Sapiehę uczyniono biskupem.
Uznano chyba, że potrzebna mu będzie praktyka duchowna i administracyjna na takim stanowisku, nim wróci do Rzymu. Co znamienne jednak, biskupem został nie w swojej diecezji, lecz w Krakowie. Było to miejsce prestiżowe, dawna stolica Rzeczypospolitej i aktualna duchowa stolica podzielonej Polski. Dodajmy jeszcze, że dwaj poprzednicy Sapiehy byli tam kardynałami, co nie było bez znaczenia, jeżeli chodzi o przyszłość młodego Adama.
Czego dokonał jako biskup? Jakimi sprawami zajmował się szczególnie?
Po pierwsze chciał scalić tutejsze duże środowisko kleru, zarówno diecezjalnego, jak i zakonnego, męskiego i żeńskiego. Po drugie, chciał też scementować środowisko naukowe uniwersyteckiego Wydziału Teologicznego i seminarium duchownego i bardziej je wykorzystywać. Po trzecie wreszcie, skierował swoją uwagę na wiernych, których w mieście przybywało, bo miasto mocno się wtedy rozwijało. Problemem była bieda wśród mieszkańców, zarówno ta materialna, jak i duchowa. Przeciwdziałanie biedzie stało się odtąd jednym z ważniejszych obszarów jego aktywności. Już w momencie swojego ingresu zorganizował w Krakowie poczęstunek dla kilkuset ubogich. Później na dużą skalę rozwinął działalność charytatywną. Miasto się powiększało, w 1910 r. prezydent Juliusz Leo zrealizował plan Wielkiego Krakowa. Konieczna była zatem przebudowa sieci parafii i stworzenie nowych. Jednak Sapieha uważał, że parafia to nie tylko działalność duszpasterska. Że konieczna jest także aktywność społeczna i kulturalna. Rozwinął więc akcję budowy Domów Parafialnych, w których taka działalność miała się realizować. Zalecał zakładanie stowarzyszeń i organizacji religijnych dla dorosłych i młodzieży. Wszystko to było oparte na zasadach katolickiej nauki społecznej. Zaskakujący może być fakt, że bp Sapieha był zwolennikiem parcelacji dużych parafialnych majątków ziemskich i rozdzielania ziemi wśród biedniejszych chłopów. Dodajmy, że nie wszystkim księżom i proboszczom to się podobało.
Inicjatorami wspomnianych wyżej działań mieli być kapłani, i to kapłani wykształceni. Młodzi księża mieli przygotowywać się w ośrodkach katechetycznych i wikariatach do objęcia funkcji proboszczów. Najzdolniejsi wysyłani byli na studia za granicę, nie tylko do Rzymu zresztą, by tam zdobywali wiedzę z teologii, filozofii i dziedzin pokrewnych. Po powrocie najzdolniejszych kierowano na wykładowców na Wydziale Teologicznym i w seminarium duchownym.
Biskup nie ograniczał się do wąskiej grupy doradców. Spotykał się z proboszczami i rozmawiał z nimi, co za jego poprzedników wcale nie było oczywiste. Pałac biskupi stał się otwarty, a księża mogli do niego przychodzić w ważnych sprawach. Dobrze czuł się przemawiając do tłumów. Tak jak było to później również w przypadku Karola Wojtyły, obecność słuchających wiernych inspirowała go i dodawała mu skrzydeł. Lubił wtedy przemawiać, wygłaszać kazania. Pompa celebracyjna go nie pociągała, ale zapalał się do życia, gdy miał przed sobą tłumy.
Tę aktywną działalność organizacyjną i duszpasterską przerwała I wojna światowa.
Jej wybuch wszystko zmienił. Priorytet zyskała działalność pomocowa. Biskup założył komitet ratunkowy, który w 1915 r. stał się Książęco-Biskupim Komitetem Pomocy dla Dotkniętych Klęską Wojny. Rozwinął on szeroko zakrojoną działalność pomocową dla biednych, sierot wojennych, uciekinierów, wysiedlonych. Biskup z własnych środków stworzył tzw. kolumny sanitarne, w skład których wchodzili lekarze (czasem studenci medycyny), pielęgniarki i kapłani przemieszczający się na wozach i chroniący mieszkańców Galicji przed epidemiami przez szczepienie ich przeciw cholerze, tyfusowi i ospie. Troszczył się o Galicjan ewakuowanych przed nadciągającą armią rosyjską i umieszczonych w prymitywnych obozach w Choceniu w Czechach. Ta jego działalność charytatywna była kontynuowana w okresie międzywojennym, w warunkach kryzysu ekonomicznego. A kolejny pomocowy Komitet Biskupi Sapieha powoła podczas okupacji niemieckiej 1939-1945. Tak więc I wojna światowa przekreśliła wielką watykańską karierę księcia Adama. Nie wrócił do Rzymu i nie zajął się dyplomacją, ale pozostał w diecezji i pomagał ludziom.
A jaką rolę odgrywał w niepodległej Polsce? W 1925 r diecezja krakowska stała się archidiecezją, a on sam został arcybiskupem.
Po odzyskaniu niepodległości w polskim episkopacie potrzeba było biskupów z doświadczeniem. Sapieha był jedynym, który miał za sobą tak długi watykański pobyt i kontakty w Rzymie. Nasz episkopat składał się z biskupów wychowanych w różnych systemach politycznych i o różnej mentalności. Potrzebny był ktoś, kto będzie miał dobre kontakty w Stolicy Apostolskiej i będzie wiedział, jakie mechanizmy tam funkcjonują. Z kolei Watykan chciał mieć kogoś „swojego” w tym nowym, wstrząsanym konfliktami wojennymi i politycznymi kraju. W ten sposób Sapieha stał się bardzo potrzebny obu stronom. Jednocześnie jego dobre ustosunkowanie w Rzymie dawało mu w Polsce niezwykle silną pozycję, nawet mimo młodego wieku, bo był wtedy jednym z najmłodszych biskupów. Z jego głosem bardzo się liczono. Gdy po latach, w 1939 r., wystąpił do papieża z prośbą o zwolnienie z urzędu ze względu na wiek i stan zdrowia, biskupi byli tym bardzo zaniepokojeni. Nikt nie mógł sobie wyobrazić, że Sapiehy nie będzie w polskim episkopacie.
A jakie miał poglądy polityczne? Mało kto pamięta, że w 1922 r. wystartował w wyborach i został senatorem z listy Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej, czyli endecji.
Szybko jednak z mandatu zrezygnował ze względu na wydany przez papieża zakaz sprawowania funkcji publicznych przez duchownych. Po tym epizodzie starał się nie ujawniać swoich poglądów politycznych. Stał na stanowisku, że Kościół powinien być niezależny od władzy politycznej. Uważał jednak, że każda władza pochodzi w jakiejś mierze od Boga i należy ją szanować. Pierwszeństwo miało u niego prawo Boże, a prawo stanowione było ważne wtedy, gdy zgadzało się z prawem Bożym.
Głośny stał się konflikt wawelski o przeniesienie trumny marszałka Piłsudskiego w kryptach na Wawelu, który za jego sprawą wybuchł w 1937 r. Rządząca sanacja bardzo mocno go wtedy atakowała. Nie był też wygodny dla władz miasta, bo swoją działalnością charytatywną pokazywał, że nie radzą sobie one z problemem biedy wśród mieszkańców. Tuż po II wojnie światowej wspierał Stronnictwo Pracy, które miało być partią chadecką. Już w okresie międzywojennym wzywał do zakładania katolickich czasopism i dzienników, a w 1945 r. z jego inicjatywy zaczął się ukazywać „Tygodnik Powszechny” mający kształtować katolicką inteligencję bez względu na poglądy polityczne.
Wielkość biskupa Sapiehy najbardziej chyba uwidoczniła się podczas okupacji.
Pod nieobecność w kraju prymasa Augusta Hlonda, jako najstarszy, najbardziej doświadczony i obdarzony największym autorytetem hierarcha stał się faktycznym przywódcą episkopatu. Polscy biskupi skupili się wokół niego. Nawiązał z nimi listowne kontakty, zbierał informacje, podtrzymywał na duchu. Interesował się losami diecezji pod okupacją sowiecką i niemiecką. O sytuacji w Polsce informował Watykan. Gdy przegląda się jego korespondencję z tamtego czasów, odnosi się wrażenie, że biskupi traktują go jak prymasa albo nuncjusza. Miał świadomość, że jest nieformalnym przywódcą, próbował więc organizować życie religijne w kraju. Doprowadził do spotkania episkopatu, a przebywający na emigracji prymas Hlond całkowicie aprobował jego działania.
Po drugie, pomagał ludziom. Już w 1939 r. zajął się wysiedlonymi do Generalnej Guberni mieszkańcami Wielkopolski. Osobiście prosił krakowskie klasztory, by przyjęły do siebie tych uchodźców. Występował do niemieckich władz przeciw prześladowaniom Polaków. Zachęcał biskupów do udzielania pomocy zagrożonym duchownym, pomagał Żydom, a pod koniec wojny grekokatolikom i Polakom uciekającym ze wschodu przed Armią Czerwoną oraz nacjonalistami ukraińskimi. Z wywożonymi do Niemiec na przymusowe roboty wysyłał kapelanów, by zapewniali im posługę religijną. Utrzymywał kontakty ze wszystkimi ośrodkami konspiracji. Słyszałem opowieść, jak w latach 90. były dowódca 106. Dywizji Piechoty AK działającej w Miechowskiem gen. Bolesław Nieczuja-Ostrowski zapytany, jak sobie radził w konspiracji podczas wojny, odpowiedział: „Wiedzieliśmy, że ktoś nad nami czuwa, że mamy opiekuna”. Wszyscy byli przekonani, że ma na myśli rząd w Londynie, tymczasem generał sprecyzował: „To był biskup Sapieha”…
Ta okupacyjna rola arcybiskupa jako głowy polskiego Kościoła funkcjonowała również w okresie powojennym. Do momentu mianowania prymasem Stefana Wyszyńskiego to on faktycznie kierował hierarchią i wiernymi w Polsce.
Od 1945 r. abp Sapieha siłą rzeczy stał się partnerem dla nowych komunistycznych władz. Chcąc pokazać się jako poważne gremium, a także zdobyć częściową choćby legitymizację społeczną, starały się one nawiązać relacje z arcybiskupem krakowskim. Podczas konferencji w Jałcie jego osoba pojawiła się jako kandydatura do rozpatrywanej wtedy Rady Prezydenckiej, mającej czuwać nad powołaniem w Polsce rządu tymczasowego. Arcybiskup był przeciwnikiem walki zbrojnej w okresie powojennym. Uważał, że życie ludzkie jest najważniejsze i że zamiast zabijać, trzeba pracować dla Polski. Ale bez wątpienia, gdyby wezwał społeczeństwo do oporu, ludzie chwyciliby za broń. On jednak pod wpływem rozmowy z malarzem Adolfem Hyłą (autorem słynnego obrazu „Jezu, ufam Tobie”), który jako jeden z pierwszych przekazał metropolicie zasłyszaną od tych, którzy opuścili Warszawę, opowieść o płonącym mieście w 1944 r., doszedł do wniosku, że wybuch powstania w Krakowie byłby katastrofą i zdecydowanie się temu sprzeciwiał.
W 1948 r. prymasem Polski mianowany został młody Stefan Wyszyński z Lublina. Nowy prymas przyjechał do Krakowa, by wysłuchać rad sędziwego Sapiehy. Z kolei Sapieha popierał kandydaturę Wyszyńskiego w Watykanie. Z czasem książę Adam (w 1946 r. mianowany kardynałem) coraz bardziej i coraz wyraźniej zaczął krytykować komunistyczne władze i stawał się dla nich coraz bardziej niewygodny. Słynny proces kurii krakowskiej z 1953 r. dotknął jego współpracowników i był w gruncie rzeczy wymierzony w pamięć o nim. W jego samego nie zdążono uderzyć, bo zmarł 23 lipca 1951 r.
Jak skomentować oskarżenia natury obyczajowej, jakie ostatnio wysunięto przeciw kardynałowi?
Dokumenty dotyczące Adama Sapiehy znane są od lat i historycy wielokrotnie się z nimi zapoznawali. Ja sam kieruję opracowywaniem i wydawaniem wielotomowej publikacji źródłowej pt. „Świadek dziejów narodu”, w której przedstawiono w oparciu o archiwalia rozmaite aspekty jego wieloletniej działalności. Kieruję też kilkudziesięcioosobowym zespołem archiwistów i historyków, którzy przez ostatnie lata pracowali w wielu kościelnych i świeckich archiwach. Nie natrafili na materiały ukazujące ten rodzaj słabości księcia kardynała. Sugestie, że kardynał był homoseksualistą były tu i ówdzie powtarzane, ale nie ma na to żadnego realnego dowodu. Żaden z księży, którzy zetknęli się z kardynałem przez lata jego posługi - prócz dwóch cytowanych we wspomnianych zarzutach, ale ich relacje nie są zbyt wiarygodne - nigdy o nic go nie oskarżył. Zajmuję się naukowo badaniem prześladowań duchownych przez władze komunistyczne. Przejrzałem liczne materiały wytworzone przez funkcjonariuszy bezpieki i zgromadzone w archiwach IPN, a także niemal wszystkie teczki personalne księży archidiecezji krakowskiej, którzy zmarli między latami 1945 a 2010. W żadnej z nich nie spotkałem wzmianki, donosu czy opinii na ten temat. Jeżeli przyjmiemy, że wspomniane zarzuty mają jakiś cień wiarygodności, to dla ich potwierdzenia należałoby przebadać archiwa rzymskich Kongregacji, czy tam nie ma jakiegoś donosu na ten temat, informacji lub jakiejkolwiek sugestii. Pamiętajmy też, że przecież przez większość czasu kapłańskiej aktywności Adama Sapiehy w Polsce działali nuncjusze papiescy. Gdyby do nich dotarły takie pogłoski lub skargi, na pewno udzieliliby pouczenia lub nagany. A nic takiego nie ma. Pamiętajmy, że wielu osobom w środowisku kościelnym arcybiskup Sapieha się nie podobał. Wielu miało nadzieję na stanowiska i kariery, które ich ominęły, były też bez wątpienia rozmaite animozje personalne. To wszystko mogło być przyczyną rozpuszczania złych plotek. Powtórzę raz jeszcze - w dokumentach nie znalazłem śladu takich zarzutów, nie znalazłem też żadnych wzmianek we wspomnieniach, a tam przecież chętnie zapisuje się takie rzeczy.
Dla mnie kard. Sapieha jest postacią wielką i wybitną. Nota bene, uważam, że jego materialne upamiętnienie w naszym mieście nie jest wystarczające. Dwa skromne pomniki to trochę za mało jak na postać takiego formatu. Tym bardziej należy się starać, by jego dorobek i zasługi były utrwalone w pamięci narodowej Polaków.