Co u Pani słychać? Paweł Gzyl w rozmowie z KARI.
Kiedy rozmawialiśmy o Twojej poprzedniej płycie, dzwoniłem do Warszawy, a teraz - łączę się z Leeds. Co sprawiło, że wyjechałaś do Anglii?
Na początku tylko w odwiedziny, ale chwilę potem tak się jednak ułożyło, że poznałam muzyków, którzy tworzą mój obecny zespół - i nie było już odwrotu. Byłam więc w dużym szpagacie między Warszawą a Leeds, co było bardzo niewygodne. Dlatego spakowałam się i przeniosłam do Anglii na dobre.
Jak weszłaś w środowisko muzyczne Leeds?
To był zupełny przypadek. Znajomi zaczęli zabierać mnie do klubów, na koncerty, poznawać z ludźmi. Tak poznałam Jona oraz Ryana. Ktoś przedstawiając nas sobie powiedział „Ta dziewczyna pisze piosenki i wydaje płyty w Polsce, wy też gracie - to może pogadajcie?” - to było na tej zasadzie. Zaczęliśmy więc rozmawiać, poznaliśmy się bliżej i w końcu spotkaliśmy się w sali prób, by zobaczyć, jak to zadziała. Pozostałych chłopaków poznałam trochę później.
Bardzo różni się środowisko muzyczne w Leeds od tego polskiego, w którym funkcjonowałaś?
Nie jakoś szczególnie, jeśli chodzi o ogólny mechanizm. Wszyscy są pełni pasji, chcą robić ciekawą muzykę, spotykają się w klubach. Leeds ma bardzo dobrze rozwiniętą scenę muzyczną. Jest wystarczająco duże i pełne ciekawych miejsc i ludzi, żeby można było złapać inspiracje, ale jednocześnie nie jest zbyt wielkie, co daje poczucie, że można łatwo nawiązać kontakty, poznać się bliżej z innymi muzykami. Czuję, że się tu bardzo rozwijam.
Jaki wkład w Twoją nową płytę mieli Twoi angielscy koledzy z zespołu?
Ogromny! Team work to połowa sukcesu. Gdyby nie obecność chłopaków w zespole, ich wyobraźnia, styl bycia, czy nasza przyjaźń, „I Am Fine” nie brzmiałoby tak samo. Produkcji postanowiłam podjąć się sama, ponieważ od początku miałam bardzo wyraźną wizję brzmienia, jakie chcę osiągnąć. Natomiast aranżacje i proces układania partii to zawsze praca zespołowa. Największy wpływ na kształt albumu miała moja współpraca z moim gitarzystą Ryanem Carinsem. To on jest autorem większości tekstów na płycie. Zaprosiłam też dwóch producentów muzyki elektronicznej, Thomasa Truemana i Stewarta Thomasa, do stworzenia kilku nagrań - m.in. singla „Talk To Me”, „Glow” i „Sirens”. Użyliśmy tam sporo programowania basów i syntezatorów.
No właśnie: Twoja nowa płyta zaskakuje zwrotem w stronę tanecznego i melodyjnego electro-popu. Co go spowodowało?
Kocham muzykę pop. Nie chciałam nigdy od tego uciekać i gdzieś tam w środku czułam, że kiedyś nagram taką płytę. Żyję w kulturze pop, pomyślałam więc, czemu nie dać się temu ponieść? Dzieje się w niej wiele fajnych rzeczy: dzisiaj artyści alternatywni często sięgają po popowe rozwiązania, a popowi wykonawcy - po eksperymentalne brzmienia, których muzycy alternatywni mogliby im tylko pozazdrościć. Są na płycie jednak utwory będące kompletnym kontrastem, pokazujące zupełnie inne oblicze, jak piosenka „Tammy” czy „Unanswered”.
Na ile odnajdujesz się w tekstach, które napisał Ryan?
W stu procentach. Zanim Ryan napisze tekst, zawsze mu opowiadam, o czym ma być dana piosenka. Weźmy choćby „Tammy” - to historia dziewczyny, którą poznałam dwa lata temu. Usiadłam z Ryanem i przedstawiłam mu cały kontekst jej opowieści, potem on napisał pierwsze szkice, wysłał mi je, ostatecznie razem wszystko poprawialiśmy.
Jak widzisz swoją przyszłość: będziesz chciała robić karierę w Anglii czy w Polsce?
To trudne pytanie. Teraz kończy mi się kontrakt z moją polską wytwórnią. Co zatem dalej? Mam od roku nowy management w Londynie - i są pewne pomysły, jak i co dalej zaplanować. To super ludzie, którzy bardzo mnie wspierają i budują ze mną realną wizję, o której wcześniej mogłam tylko pomarzyć. Na razie wiem, że w październiku zacznie się moja trasa po większych miastach w Polsce. Będziemy również grać koncerty w Anglii.