Karnawał w PRL. Jak się bawiliśmy w czasach, gdy były kartki, a nie było pandemii
Przed nami jeszcze kilka tygodni (pandemicznego) karnawału - Środa Popielcowa wypada w tym roku 2 marca. Może to dobry czas, żeby wybrać się w podróż w czasie. Do Polski Ludowej.
Toasty wznoszono radzieckim winem musującym. Na stołach nie mogło zabraknąć sałatki jarzynowej, bigosu i oczywiście wódki. Jeśli impreza odbywała się w hotelu czy na świetlicy - przygrywała do niej orkiestra. Na prywatkach w mieszkaniach muzyka sączyła się z płyt winylowych.
Karnawał w PRL był wesoły. Albo przynajmniej bywał.
Lud pracujący się bawi
W restauracjach i hotelach bawiła się elita, mniej zamożni adaptowali sale w domach kultury, świetlice, remizy czy stołówki w zakładach pracy, a studenci organizowali prywatki. Żeby sali nadać odświętny wystrój, nie trzeba było wiele: serpentyny, baloniki, konfetti i już można zaczynać zabawę.
- Wszystko zależało od tego, kto bawił się na balu. Jeśli była to impreza, na którą zapraszani byli lokalni dygnitarze partyjni lub przedstawiciele władz państwowych, wówczas organizowana była w ekskluzywnej krakowskiej restauracji czy hotelu - mówi prof. Agnieszka Chłosta-Sikorska, dyrektor Instytutu Historii i Archiwistyki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. - Do 1956 roku systemowi komunistycznemu przyświecała idea przodowników pracy, a bal karnawałowy stwarzał możliwość ich doceniania. Władzom bardzo zależało, by pokazać, że „lud pracujący” żyje szczęśliwie i oprócz codziennej troski o wyrabianie norm w fabrykach czy PGR-ach, znajduje czas na zabawę.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień