Katarzyna Miller: Matka Polka wciąż trzyma się mocno, ale idzie nowe
Matka Polka trzyma się dobrze, dlatego, że w Polsce jest bardzo dużo patriarchalnych kobiet, które przyjmują ten styl jako rzecz nie do podważenia - mówi Katarzyna Miller w rozmowie z Anitą Czupryn.
Źródło: polskatimes.pl/x-news
Matka Polka - to figura stylistyczna, wzorzec do naśladowania, syndrom, a może stereotyp, który już odchodzi w siną dal?
Pewnie wszystkie te rzeczy naraz, bo każde z określeń pasuje. Na pytanie czy ten stereotyp odchodzi w dal, mam odpowiedź dwojaką. Pierwsza: Matka Polka trzyma się dobrze i druga: na szczęście Matka Polka dogorywa. Myślę, że oba te stwierdzenia są prawdziwe, jako że w życiu prawdziwy jest paradoks. Matka Polka trzyma się dobrze, dlatego, że jest bardzo dużo w Polsce patriarchalnych kobiet, które przyjmują ten styl jako rzecz nie do podważenia. Jest to styl tradycyjnej kobiety domowej - matki i żony, ale już nie kochanki. Żoną się jest po to, żeby móc mieć dzieci, które się będzie wychowywało z wielkim poświęceniem siebie i potem z wielkim oczekiwaniem, że ktoś podziękuje. I w końcu z wielkim zdziwieniem, że nikt nie dziękuje. A w związku z tym - ze złością za brak wdzięczności. Matka Polka ma cechy fajne i niefajne, przy czym, myślę, że przez usztywnienie postaw, stały się one głównie nie fajne.
Co jest niefajne?
Rodzaj przekonania, że jeśli wybrałam taką drogę, to wszystkie powinny taką drogę wybierać. Matka Polka, szczególnie dla innych kobiet, jest mało tolerancyjna. Zwłaszcza dla typu kobiet-kochanek. I to niekoniecznie chodzi o „tę trzecią”, ale o typ kobiecości. Matka Polka jest nietolerancyjna dla kobiecego seksualizmu; niezbyt tolerancyjna dla praw własnych dzieci. Ponieważ dzieci mają być takie, jak trzeba, a nie takie, jakie mogą być. W ogóle w stereotypie Matki Polki jest również dużo stereotypowych oczekiwań. A to jest szalenie szkodliwe, zabija oryginalność i kreatywność kobiet, które wchodzą w macierzyństwo. Często zostawiają swoje marzenia, zdolności, talenty, a także zwykłą dziewczęcą czy kobiecą lekkość, pogodę ducha, bo Matki Polki tak strasznie dużo muszą. A jak one muszą, to przecież inni też muszą! Taką babę szlag trafia, jeśli widzi, że ktoś inny nie musi, a ona musi, prawda? W związku z czym jest to coś, z czym wolałabym, abyśmy się pożegnali. Aczkolwiek nie myślę, że to szybko pójdzie.
To zatrzymajmy się teraz przy tej drugiej tezie, że Matka Polka dogorywa. Współczesne, wykształcone kobiety odrzucają dziś ten wzorzec?
Nie wszystkie, ale sporo. Warto też powiedzieć o tym, że można być mamą i żoną bardzo ciepłą, mądrą i serdeczną i być przez całe życie w domu, nie pracować zawodowo; być kobietą, która światu przysparza wspaniałych jakości. Nie o to więc chodzi, że Matki Polki to są tylko te kobiety, które nie pracują zawodowo. Te, które pracują, też mogą być Matki Polki. Mogą mieć ciekawy zawód; wydawałoby się, że jak kobieta ma ciekawy zawód, to powinna być oryginalna. Ale ona właśnie w tej sprawie intymno-rodzinno-miłosnej jest bardzo tradycyjna, a na dodatek jeszcze sztywna. Sztywność jest najgorsza. Stereotypy dlatego trzymają się dobrze, bo dają ludziom złudę bezpieczeństwa. Podpory. Ci, którzy mają duży kłopot ze swoim prawem do wolności, bo go nie dostali od swoich Matek Polek i tatusiów, czasem strasznych tyranów (choć Matki Polki też potrafią być bardzo tyrańskie), mają strach przed myśleniem, strach przed tym, co nowe, przed wolnością w ogóle. A najbardziej przed samodzielnością, odpowiedzialnością za siebie. Niby chcą, ale się boją. Wolą opierać się na stereotypie. „Wszyscy tak robią, to znaczy, jest dobrze. Nikt mnie nie opieprzy, nie wyjdę na dziwoląga, nie będę musiała się zastanawiać, pójdę tą samą drogą co oni”. Będzie tłum, będzie ciasno, ale to daje właśnie potwierdzenie słusznej drogi.
Kiedy rozmawiałam ze znajomymi, pytając, z jakim obrazem kojarzy im się Matka Polka, to ciekawa byłam, czy ten obraz się zmienia i w jaki sposób. Ale nadal Matka Polka to kobieta z rękami do kolan…
… i z siatami w tych rękach!
Obowiązkowo. Kąciki ust opuszczone, włosy poprzetykane siwizną, ręce spracowane, pięty szorstkie.
Zgadza się. I krem Nivea. Jako jedyny.
Jeśli w ogóle używa jakiegoś kremu.
Ale jest to też obraz kobiety mocnej, takiej, która wszystko wytrzyma, wszystko zniesie, wszystko naprawi, nieważne, że mąż - pijak, bo ona i tak dom utrzyma. Mąż nie pracuje? Ona i tak sobie poradzi. Choroba w rodzinie - to ona zajmie się mamusią, tatusiem, ciocią, babcią. Oczywiście nie będzie w tym pogodna. A zatem jest to kobieta, która po pierwsze bierze bardzo dużo ciężarów na siebie - i to pasuje do tych długich rąk, prawda? Ma poczucie, że jest Atlasem, który trzyma świat, bo bez niej wszystko by się rozpadło. Najgorsze jest to, że bez niej by się nie rozpadło; wszyscy by się musieli zabrać za to, co ona robi. A ona ani dzieciom, ani rodzinie nie pozwala się sprawdzić. Dopiero od kilkudziesięciu lat kobiety zabrały się za reaktywację. Przedtem jasnym było, że baba ma siedzieć w domu. Małżeństwo dla kobiety było w gruncie rzeczy podstawowym rozwiązaniem. Przypominam to młodym dziewczynom: „Nie zdajecie sobie sprawy, jak wy macie dobrze”. Wcześniej, jeśli dziewczyna urodziła się w „dobrej” rodzinie, to miała jakiś posag, nazwisko, włości, a jeśli do tego była ładna, to się ją łatwo wydawało za mąż za wybranego. Bo wcześniej przecież kobiety się wydawało za kogoś.
No tak, córkę trzeba wydać za mąż.
Małżeństwo było firmą i to było jasne, że to jest firma. Potem zachciało się nam mieć rozwody i słusznie, zaczęliśmy pragnąć miłości, tylko po dwóch latach miłość, czyli pożądanie wygasa. O, bo Matka Polka nie uczy dzieci tego, co to jest seks i pożądanie. Ona mówi: „Do łóżka masz iść tylko z tym, kogo kochasz”. Po pierwsze, trzeba go najpierw znaleźć i to takiego, który by pasował, a po drugie, skąd dziewczyna ma wiedzieć, co ma z nim w łóżku robić, jeśli wcześniej z nikim nie próbowała? Jak ona oceni faceta? W jaki sposób dowie się, że to jest mężczyzna dla niej? A wymóg jest taki: „Znajdź sobie dobrego męża, tylko nie bądź latawicą”.
Kobieta ma się szanować, dziewictwo to skarb?
Myślę, że dziewictwo już odeszło w dal (śmiech), że już się troszeczkę zrewaloryzowało. Mam taką głęboką nadzieję.
Dziś kobiety nie chcą rezygnować z siebie.
I fajnie! Cudownie. Po to się nasze prababcie biły i rzucały się na tory. Największą robotę zrobiły jednak zachodnie sufrażystki. U nas socjalizm dawał pozorne równouprawnienie, bo kobiety wsadzało się na traktory. Dlatego, że akurat nie było chłopów. Ale jak wrócili, to baby z traktorów won. I nikt już nie pamiętał, że ona równie dobrze prowadziła traktor, jak facet. Jeśli więc nie urodziłyśmy się w dobrym domu, bogatym, czy sławnym i nie znalazło się dla nas męża, to kobieta mogła być albo guwernantką, jeśli coś umiała, albo była rezydentką - ciocią traktowaną w rodzinie jak piąte koło u wozu. Albo była dziwką, bo jakoś zarabiać trzeba, albo fabryczną dziewczyną, albo była służącą. A jeśli była służącą, to jak w „Pani Dulskiej” - zaraz była w ciąży.
Mogła jeszcze iść do klasztoru.
O, właśnie, był jeszcze klasztor. Ale do klasztoru trzeba było wnieść posag. A jak go nie było, to w klasztorze było się ostatnią służką, która myła podłogi w kościele. To były czasy, kiedy kobietom było bardzo ciężko i nie miały poczucia wpływu na świat, ani na swoje życie. Zawsze pewnie tego chciały, tylko zebrały się w siłę dopiero po II wojnie światowej. Wtedy świat ruszył się w posadach, wszystko tak się zmieniło, że można było i to ruszyć.
Mówimy tu o wykrzywionym obrazie Matki Polki. Ale przecież on nie jest tylko taki.
Ten obraz swój początek ma w polskich powstaniach. Kobieta zostawała na folwarku, w gospodarstwie, w pałacu czy dworze, chłop nie wracał, a ona sobie radziła.
Nie tylko radziła, ale też patriotycznie wychowywała swoich synów.
To były Matki Polki bohaterki! W dodatku mało się im dziękowało. Kiedy mąż wracał, to ona mówiła: „Boże, jak dobrze, że jesteś, bo ja bym sobie nie poradziła”. A przecież właśnie sobie poradziła. Ale to ten chłop jest tu pan. Jest mnóstwo przykładów na to, że kobiety lepiej poprowadziły fabrykę, którą mężczyzna doprowadził prawie do ruiny, umiały dać sobie radę z mnóstwem podwładnych. No, nie wszystkie, podobnie jak nie wszyscy mężczyźni. Wrzucę tu przy okazji kamyk do sprawy parytetu w polityce, ponieważ na gadanie o tym, że kobiety nie umieją uprawiać polityki, odpowiadam, że mężczyźni też nie umieją. I robią. Co to za argument - nie wybierajmy kobiet, bo one nie umieją? Faceci też pokazują, że nie potrafią, a jak ktoś jest zdolny, to się wszystkiego nauczy.
To co dobrego niesie ze sobą Matka Polka?
W ogóle matka, kobieta niesie mnóstwo dobrego, nie musi być ani Polka, ani ustereotypiona. Niesie najważniejsze rzeczy - życie, opiekę, doświadczenie, przykład, wzór. Jeśli jest to osoba, która dostała w życiu więcej niż mniej - zawsze to podkreślam - to sama również dużo daje. Jeśli dostała mniej niż więcej, to niestety, również taki wzór będzie pokazywała. Matki Polki się niejako wyrodziły, bo powstania to była rzecz nienormalna i ja należę do tych, którzy uważają, żeśmy się wykrwawili powstaniami, a nie udowodnili swoją wielkość rycerską. Powstania były bez sensu, zabrakło nam rozsądku, mądrości. No, ale wtedy kobiety pokazały, że potrafią. Podobnie było w czasach Solidarności. Napisało się o tym parę artykułów, ale do powszechnej świadomości nie dotarło to, ile kobiety zrobiły w czasie przemian ustrojowych i wcale nie były za to ani zaproszone do rządów, ani uznane, ani wymieniane. I sprawiedliwości się ciągle nie doczekały.
Teraz uczą się tego, że sprawiedliwość muszą sobie same wziąć.
Uczą się tego, że żaden chłop nic nam nie da, choć niektórzy mówią, że są feministami i cenią kobiety. Bardzo miło i elegancko z ich strony. Natomiast jeżeli kobieta sama nie udowodni, że jest trzy razy lepsza od faceta, to jej nie będą słuchać, ani brać pod uwagę.
Ten uszlachetniony obraz Matki Polki, która daje życie, ma nieograniczenie wielkie serce do nieograniczonej miłości, ma zdolność do poświęcania się, a przez to niesie podziw dla samej siebie, może wbijać kobiety w poczucie winy, że są złymi matkami. Wydaje mi się, że to podstawowy kompleks kobiety, która zostaje matką - że jest złą matką.
To podstawowy lęk i podstawowy ból, bo to co słyszymy naokoło dotyczy tego rodzaju doskonałości, ponad siły właśnie, czegoś, co się dźwiga. Ale dlaczego to musi być dźwiganie? Macierzyństwo, rodzicielstwo w ogóle, jest rzeczą ważną, odpowiedzialną i niełatwą…
O, właśnie! Rodzicielstwo. Wciąż często zapominamy, że to jest nie tylko macierzyństwo, że tak samo ważna jest rola ojca.
Bez przerwy przypominam, że to jest rodzicielstwo. Czasem tatusiowie są fajniejsi niż mamusie i wcale nie zdarza się to tak rzadko. Mało tego - czasem w związku to mężczyzna chce mieć dzieci, a nie kobieta. Stereotypem strasznym jest powtarzanie, że jak nie masz dziecka, to się nie spełnisz. I mówią o tym kobiety nawet mądre: „Nie wiedziałam, dopóki nie miałam, a teraz wiem, że bez tego bym się nie spełniła”. Ale dlaczego nie? Może byś się spełniła! Mnóstwo kobiet się spełnia. Mnóstwo kobiet po prostu nie chce mieć dzieci. Nie to, że nie lubią. Lubią cudze.
A czasem zdarza się i tak, że dopiero jak kobieta urodzi dziecko, uświadamia sobie, że wcale nie chce mieć dzieci.
Też znam parę takich kobiet. Znam też kilka takich, które wiedziały, że nie chcą, ale jednak trzeba było. I wcale nie były zachwycone. Ale te, co chcą, są zachwycone. Niech każdy robi to, co chce. Oprócz stereotypu Matki Polki, jest też inny i zawiera się w pytaniu: „A jak pani sobie radzi z pracą zawodową i macierzyństwem?” Nikt pana prezesa, ani wiceprezesa nie pyta, jak sobie radzi z tym, że ma troje dzieci, duży dom i młodą, piękną żonę. No jak on sobie radzi, jak on to wszystko obrabia? I jeszcze funkcja prezesa! On sobie radzi z prezesurą, bo ma dyrektorki, kierowniczki - kobiety. Teraz przeważająca średnia kierownicza to są kobiety, bo do tego miejsca się je dopuszcza.
Bo ktoś musi pracować.
Tak, tam jest najwięcej pracy. Ale ostatnio ucieszyłam się, bo na jednym z paneli w banku spotkałam siedem wiceprezesek. Wszystkie były fajne, prawdziwe, kobiece, każda inna, mówiły swoim własnym językiem i spotkały się by wspierać kobiety. Pomyślałam: „Przyszło nowe”.
Słowem, dezaktualizuje się trochę ten hymn Maryli Rodowicz o Matce Polce, w którym śpiewa: „Ty masz pewnie więcej spokoju, ja mam dzieci”, choć on wciąż tak samo chwyta za serce, zwłaszcza matki samotne, których mężowie nie płacą alimentów…
O tak, chłopaki nie płacą, jak to się ostatnio wypisuje w gazetach.
Ale jak to jest z tym poświęcaniem się dla dzieci? Samo słowo „poświęcenie” ma pozytywne konotacje.
Poświęcić coś możemy dla czegoś, co jest dla nas bardzo ważne. Ale kiedy się to opłaca. Tymczasem w Polsce słowo „opłaca” jest dalej niemodne. A ono oznacza postawę dorosłą. Jest psychologiczna teoria, a również i praktyka terapeutyczna - analiza transakcyjna - która mówi o wewnętrznym Dziecku, Rodzicu i Dorosłym. Dorosły w Polsce jest najmniej w dzieciach przez rodziców kształtowany. Ponieważ on daje niezależność, odpowiedzialność za siebie. A rodzice w Polsce uwielbiają, żeby dzieci słuchały ich. Nie chodzi o to, aby ich wychować i pozwolić im stanąć na własnych nogach, niech ryzykują, szukają, odnoszą zwycięstwa, również i porażki, bo jak nie ma porażek, to nie ma i zwycięstw. Mamy z tym kłopot, bo reguły są jasne: dziewczynka ma być taka, a chłopiec taki.
Są matki, które nie pozwalają dzieciom dorosnąć.
Tak. Wspomniała pani o samotnych matkach. Chyba najgorszą z tego reperkusją jest to, że matki same wychowują chłopców. To, że wychowują córkę na obraz i podobieństwo swoje - trudno, bo przynajmniej jest to wzór jej płci. Natomiast chłopcy dostają od matek taki rodzaj przekazu, który kompletnie ich nie ustawia jako mężczyzn. Najlepiej byłoby, żeby tata był i był kochający, mądry, zarówno stawiający granice, jak i wspierający. Ale są mężczyźni, którzy muszą udowodnić swojemu synkowi, że on będzie zawsze gorszy od tatusia, czyli: „Nie pozwolę ci wyrosnąć wyżej niż ja”. Swoją drogą, kobiety też córkom nie pozwalają wyrosnąć wyżej. Ale wracając do ojców: albo taki tata będzie syna gnębił, albo go będzie nieustannie pomniejszał - pomniejszanie jest u nas najbardziej popularne.
Już samo to, że dorosły staje do rywalizacji z dzieckiem jest pożałowania godne.
To jest tragedia po prostu. To są niedojrzali rodzice. Albo tatusia nie ma, bo sobie odszedł, gdyż po dwóch latach mu się pożądanie wypaliło i on uważa, że już kobiety nie kocha, bo przecież kochać to dla niego znaczy, żeby Wacek stał na baczność. Synek zostaje więc z mamusią, a ona mówi: „Nie bij się. Nie brudź. Bądź grzeczny. Nie wspinaj się, bo ja nie nastarczę, a ty wszystko drzesz. Masz być czysty, grzeczny, ułożony”. Kurczę! Chłop ma się czuć sobą, ma umieć ryzykować, bić się. Jak umie to robić, to nie musi później mieć z tym kłopotów. Albo taki chłopak zostanie gejem, bo mamusia go tak ukochała, że nie wypuściła z rączek. Umniejszyła ojca w jego oczach, bo to też często się dzieje, więc w nim zrodziła się tęsknota za mężczyzną. A kiedy to odkrył, to postanowił popełnić samobójstwo - znam taki przypadek. I z drugiej strony, jeśli chodzi o córki - Matka Polka nie daje córce praw. Mówi jej: „Taki jest los kobiety. Ty też będziesz nosiła ten krzyż. Zobaczysz, jak będziesz miała dzieci”. Nie ma gorszego zdania. Bo co to oznacza? Że też się będziesz męczyć.
Jak się słucha o takich przypadkach, to człowiek czasem sobie myśli: „Może lepiej byłoby w ogóle nie mieć matki”.
To prawda, przy niektórych matkach można by sobie tak pomyśleć. Wrócę tu jeszcze do poświęcenia. Najgorsze jest poświęcenie zamiast wszystkiego innego. Człowiek, który ma dużo fajnych rzeczy w życiu, lubi siebie, życie, partnera czy partnerkę, lubi mieć dzieci, albo ich nie ma, bo nie chce - czyli żyje zgodnie ze sobą, to czasami może coś poświęcić. Na przykład: „Poświęcę się i pójdę z tobą do teściowej raz na rok, chociaż jej nie lubię”. To nawet jest zabawne, a nie jest żadnym cierpieniem, żadną zgryzotą. Albo: „Poświęcę się i pojadę z tobą na te żagle, bo ty masz ochotę”. Ale są kobiety, które zakrzykną: „A w życiu, boję się wody, nie pojadę”. Znam sporo małżeństw, w których mąż proponuje fajne rzeczy, a żona mówi nie. Odwrotnie też bywa, oczywiście. Ale poświęcę się w ten sposób, że zrobię to dla ciebie, choć sama bym tego nie wybrała. Będę zadowolona, bo ty będziesz zadowolony, podziękujesz, ucieszysz się i wszyscy czują się dobrze. Ale ten typ koszmarnej mamusi, która się poświęca, polega na tym, że jej nikt o to nie prosi. A jednak, jeśli jedno w domu nie je szpinaku, za to je kapustę, a drugie odwrotnie, to matka, która się poświęca, czuje się zobowiązana do przygotowania jednemu szpinak, a drugiemu kapustę. Matka gastronomiczna - to cudowne pojęcie, które wymyśliła Sławomira Walczewska, feministka z Krakowa. Napisała w swojej książce „Damy, rycerze i feministki” taki rozdział o matce gastronomicznej, że zazdroszczę, że to nie ja napisałam (śmiech). Te mamuśki przygotowujące kanapki, kotleciki, pierożki! Pokazał to Koterski w filmie „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”: „Zupę pomidorową ci zrobiłam. Twoją ulubioną, a ty nie jesz - łka w filmie matka do syna. Nie dociera do niej, że on chla, ledwo żyje, że już nie wie, gdzie przód, a gdzie tył. Nie. On zupy nie je, a mamusia ugotowała zupę. To jest nieszczęście. Kobieta się zaharowuje, wszyscy uważają, że to normalne, nikt jej za to nie dziękuje, nikt nie pomyśli, żeby ją z tego zwolnić, albo jej pomóc, a ona przeszła przez życie jako sługa. To jest straszne.
Sługa-żywicielka.
Lub tyran = żywicielka. Można powiedzieć, że to jest baza życia, owszem. Ale dlaczego ona nie miała swojego miejsca, swoich rzeczy, swoich pieniędzy, swojego czasu? Potem taka mama zostaje zabrana na wakacje, całe życie marzyła, żeby pojechać do Grecji. Znam przykłady. Córka zabiera matkę na wycieczkę, a ona zaczyna: „Jedzenie niedobre, pokój nieładny, pogoda nie taka, za gorąco, klimatyzacja za zimna, kelnerzy niegrzeczni. I na co ty pieniądze wydajesz?” Taka kobieta jest pracoholiczką, jest uzależniona, to jest choroba. To nie jest żadne dobre dawanie życia, ani jedzenia.
Takie jedzenie jest zatrute.
Jest toksyczne, to prawda, jest trucizną, którą jej dzieci się karmią w najlepsze. A potem jeszcze mówią: „Takich kotlecików, jakie robiła moja mamusia, nikt nie zrobi”.
Moja przyjaciółka pisząc pracę magisterską z psychologii, zrobiła badania o tym, co się dzieje z kobietami, które urodziły. Wyraźnie dały się zaznaczyć dwie grupy kobiet. Pierwszą grupę nazwała matki-krowy. To kobiety, które uważają, że urodzenie dziecka to największy sukces w ich życiu. Cel spełniony i ich alibi. O podobnym typie kobiet pisał profesor Zbigniew Mikołejko.
No, właśnie chciałam od razu przypomnieć jego artykuł o „wózkowych”. Mądry był ten tekst.
A druga grupa to kobiety, u których doświadczenie porodu sprawiło, że się otworzyły na swoją kobiecość, swój potencjał, że dostały, kolokwialnie mówiąc „pałera”.
To kobiety rozwojowe. Są i takie, i takie. Tradycja, jak już mówiłam na początku, trzyma się mocno, ale nowe idzie i też się nie daje zatrzymać. Problem jest tylko taki, że te dwa nurty się wzajemnie nie lubią i często źle się traktują. Uważam, że niesłusznie. To rozpołowienie Polski, naszych postaw jest bardzo niebezpieczne. Bywam na spotkaniach z kobietami w różnych miastach Polski i pytam: „Która z pań ma szczęśliwą mamę?” Jest tragicznie. Na 500 kobiet rękę podnosi cztery - pięć. Proszę sobie wyobrazić ten obraz - kiedy o to pytam, wszystkie kobiety na sali są smutne. A od kogo się uczymy? Od tej nieszczęśliwej matki.
Jednym pytaniem uświadamia Pani bolesną prawdę.
Istotę poczucia braku.
Jak to przeciąć?
Pracą u podstaw. Nie romantyzm, ale pozytywizm jest nam potrzebny. Ludzie nie chcą zrezygnować ze swojego cierpienia. Bo nic innego nie znają. Każdy chce się czuć jak w domu. A w domu cierpiał.
Co powiedzieć naszym mamom w Dniu Matki?
Żeby nie bały się być matkami. Każda matka ma swoją intuicję, mądrość i jak każda kobieta, ze wszystkim sobie radzi. Najgorsze to podważać siebie. Jeśli rodzice nas podważali, a myśmy im uwierzyli, to należy podważyć rodziców, a nie siebie. Nie chodzi o to, aby mówić źle o rodzicach. Rodzice są tubą kultury. Mówimy źle o kulturze. Rodzice przekazali nam to, co dostali, w dobrej wierze. A my mamy być mądrzejsze.