Katarzyna Nosowska, mimo trudnych doświadczeń, nie zostawiła męża w krytycznej sytuacji
Jest nieśmiała i pełna lęku. Czy ktoś taki może być gwiazdą rockowej sceny? A jednak – od trzech dekad przed każdym jej nowym albumem media padają na kolana.
Właśnie ukazała się kolejna płyta Kasi Nosowskiej. „Degrengolada” to nieprzypadkowy tytuł. Jej autorka dokonuje w znajdujących się na niej piosenkach bezceremonialnej analizy własnego życia. A jest o czym pisać: trudne dzieciństwo pozbawione akceptacji, nieudane związki miłosne, wczesna ciąża, załamanie kariery, a ostatnio borykanie się z alkoholizmem i zdradą partnera. Wszystkie te traumy Nosowska przekuwa jednak na własną korzyść, tworząc piosenki, z którymi może się identyfikować niejeden ich odbiorca.
- Pięć lat temu, w 2017, przeżyłam osobisty armagedon, życie mi runęło. Dotarłam do miejsca, w którym musiałam zadać sobie ważne pytania i wybrać nową ścieżkę. Teraz nad sobą pracuję. Badam swój skład od środka. Jak saper namierzam kabelki, które trzeba przeciąć, żeby ładunki wybuchowe we mnie nie eksplodowały. To ciężka praca, ale fascynująca ze względu na odkrycia. Od pięciu lat każdy rok postrzegam jako przełomowy – mówi w „Twoim Stylu”.
Pod kontrolą
Była cichym i nieśmiałym dzieckiem. Wychowywała się w Szczecinie w rodzinie marynarza. Ojca często nie było w domu, a kiedy się pojawiał, żona i córka miały stać na baczność. Oczekiwał od Kasi, żeby była grzeczna, pokorna i przynosiła co roku ze szkoły świadectwo z czerwonym paskiem. Nigdy jej nie chwalił, a wręcz ganił, najczęściej zasiewając w niej brak wiary we własne możliwości i tworząc niską samoocenę.
- Większość czasu spędzałam z mamą, miałyśmy swoje rytuały, zasady. Trudno mi było zaakceptować sytuację, gdy nagle pojawia się człowiek, którego praktycznie zapomniałam przez kilka miesięcy rozłąki. Marynarz funkcjonuje trochę jak wojskowy. Mój ojciec pełnił ważne funkcje na statku, miał pod sobą ludzi, zarządzał, decydował, nosił na barkach wielką odpowiedzialność. Gdy wracał do domu, był ostry, chłodny, chciał mieć wszystko pod kontrolą – wspomina w „Zwierciadle”.
Mała Kasia najbardziej lubiła rysować i czytać. Zamykała się w swoim pokoju i uciekała we własny świat. Najpierw jej wiernym druhem był cioteczny brat, ponieważ oboje wychowywała babcia. Potem Kasia zaprzyjaźniła się w przedszkolu z dziewczynką z sąsiedztwa – Agatą Kuleszą. Trzymały się razem do końca podstawówki. Niestety: choć potem Kasia chciała iść tak jak koleżanka do liceum, ojciec wysłał ją do technikum odzieżowego, aby miała konkretny fach w ręku.
- Do technikum przyjęto mnie z otwartymi ramionami, choć szybko okazało się, że mam dwie lewe ręce do szycia. Za maszyną cierpiałam i nie pasowałam do tego towarzystwa. Dziewczyny z technikum lubiły ciuchy, szyły sobie bluzki, wymieniały się wykrojami. Ja raz spróbowałam. Zmarnowałam kawałek jedwabiu mojej mamie. Przydawałam się klasie np. przy przygotowaniu teatru, umiałam powiedzieć wiersz, zaśpiewać piosenkę – tłumaczy w „Wysokich Obcasach”.
Zaskakujące brzmienie
Mając artystyczne zainteresowania, Kasia po maturze chciała zdawać do szkoły aktorskiej. Pojechała na egzaminy z Agatą. Ona się dostała, a Kasia – nie. Ojciec nie pozostawił jej wyjścia: musiała iść do pracy i zarobić na swe utrzymanie. Zaczęła więc pracować na poczcie, żmudnie wprowadzając dane do komputera typu Odra. Odskocznią od odmóżdżającego zajęcia stało się wtedy dla niej śpiewanie. Namówił ją do tego kolega i okazało się, że ma ciekawy głos.
- Wkrótce chodziłam na próby większości garażowych zespołów w Szczecinie. To były bandy metalowe albo punkrockowe. To moje śpiewanie było ciepło przyjmowane. Nie umiałam śpiewać ani metalowo, ani punkowo. Robiłam to po swojemu i dzięki temu brzmiało dość zaskakująco. Jedną z osób, która dowiedziała się, że śpiewam, i zaprosiła mnie na próbę, był Piotrek Banach. Kilka lat później narodził się zespół Hey – opowiada w „Wysokich Obcasach”.
Kiedy grupa Hey wystąpiła w Jarocinie, zaczęło się prawdziwe szaleństwo. Młodym muzykom udało się wstrzelić w swój moment – narodziny subkultury grunge. Nic więc dziwnego, że natychmiast przy zespole pojawiła się rzutka menedżerka, która podsunęła jego członkom niewolniczy kontrakt do popisania. Dlatego choć debiutancka płyta Heya sprzedała się w ilości niemal miliona egzemplarzy, muzycy żyli z głodowych diet wypłacanych im na codzienne wydatki.
Kiedy po drugiej płycie nastąpiło załamanie popularności formacji, muzycy zostali zostawieni sami sobie. Z czasem opuścił ją lider i wtedy ciężar dowodzenia zespołem wzięła na siebie Kasia. Hey odnalazł nowe brzmienie i powoli odbudował swą pozycję. Ostatecznie jednak po ćwierć wieku działalności w 2017 roku wokalistka zadecydowała o zawieszeniu jego aktywności. W międzyczasie udało się jej zbudować udaną karierę solową.
Bezwarunkowa miłość
Mimo sukcesów artystycznych, Kasia nadal była nieśmiałą i zamkniętą w sobie dziewczyną. Szukała miłości i znalazła ją w ramionach młodszego od siebie perkusisty Adama Krajewskiego. Związek nie przetrwał długo, ale zaowocował jedynym dzieckiem piosenkarki. Jej syn Mikołaj przyszedł na świat w 1996 roku, kiedy wytwórnia szykowała Hey do zaistnienia w USA. Wiadomość o ciąży załamała więc zarówno management, jak i kolegów z zespołu. Wokalistka jednak nie miała wątpliwości, że powinna urodzić dziecko.
- Zawsze byłam mamą, która czyta dziecku książki i rozmawia, a niekoniecznie układa z nim klocki Lego. Rozmawialiśmy naprawdę dużo, tym bardziej że on miał setki pytań, a ja mu zawsze chętnie na nie odpowiadałam, na ile potrafiłam. Budowaliśmy od małego taki rodzaj komunikacji. Oczywiście były i złe emocje, kiedy się na niego wydzierałam. Ale zawsze potrafiłam powiedzieć: »Przepraszam cię. Dzisiaj miałam ciężki dzień. Też się boję« - wyznaje w Plejadzie.
W 2001 roku Kasia związała się z nowym gitarzystą Heya – Pawłem Krawczykiem. Para zawsze trzymała się z dala od mediów, więc wszystkim wydawało się, że to udany związek. Dopiero niedawno piosenkarka zdradziła, że musiała się zmierzyć z wieloma problemami: przemocą ze strony partnera, jego zdradą i alkoholizmem. Miłość sprawiła jednak, że zdecydowała się zawalczyć o ten związek. I mimo trudnych doświadczeń nie rozstała się z muzykiem.
- Mój partner jest indywidualnością, nie chcę go wchłonąć, pożreć, by mnie wypełnił. Nie jesteśmy jedną istotą i nie stworzymy jednej istoty, chcemy po prostu być blisko siebie, bardzo blisko. Miłość musi być bezwarunkowa, a ja chcę się spotkać z tym człowiekiem, a nie kleić go, lepić, ciosać na swoje wyobrażenie. Nauczyłam się najpierw zadawać sobie pytanie, co jest ze mną nie tak, a nie obwiniać świat, że coś jest nie w porządku – podkreśla w „Zwierciadle”.