Katarzyna Warnke w życiu i na ekranie łączy seksapil z inteligencją
Karierę filmową zaczęła dopiero po czterdziestce. Przedtem była gwiazdą polskiego teatru awangardowego. Teraz rozstanie z mężem sprawi, że znów będzie musiała określić się na nowo.
Przez długi czas uchodzili za wyjątkowo zgodną parę. Wspólnie zdecydowali się wejść do świata celebrytów i wydawało się, że czują się w nim jak ryby w wodzie. To sprawiło, że ich kariery wskoczyły na wyższy pułap. Przypieczętowaniem tych wszystkich działań był ślub i założenie rodziny. Dlatego, kiedy pod koniec zeszłego roku obwieścili, że się rozstają, wszyscy byli zaskoczeni tą wiadomością. Zrobili to jednak z eleganckim stylu i unikają publicznego prania brudów.
- Mam wrażenie, że jestem postrzegana jako ofiara tej sytuacji. Chciałabym złożyć publicznie protest, ponieważ uważam, że za długo już patrzymy na rozwód jako na nieszczęście. Absolutnie jest co świętować, że przeżyliśmy ze sobą fantastyczny czas, mamy córkę. W tej chwili Piotr wszedł w nowy związek. Powiem tak: jeżeli ktoś chce mi sprawić przyjemność, mówiąc źle o nim czy o jego partnerce, to jest odwrotnie – mówi w „Dzień dobry TVN”.
Najważniejsza jest samodzielność
Wychowała ze się starszym bratem w Grudziądzu. Artystyczne zacięcie zawdzięcza tacie. Był pasjonatem fotografii, robił mnóstwo zdjęć i nawet urządził sobie w domu ciemnię. Kiedy jego córka dorastała, zabierał ją do kina, podsuwał ciekawe lektury, zachęcał do rozmów o sztuce. Mama z kolei odkryła przed nią świat muzyki, bo za młodu marzyła, aby zostać operową śpiewaczką, zrezygnowała jednak, by wybrać bardziej pewny zawód ekonomistki.
- W liceum zakochałam się z wzajemnością w chłopaku, który uwielbiał spacery i wyprawy, przebywanie na łonie przyrody. Przeważnie więc spędzaliśmy czas nad Wisłą, spacerowaliśmy wzdłuż jej brzegu, rozpalaliśmy ogniska, opalaliśmy się na plaży, bawiliśmy z naszymi psami. Wybieraliśmy się na długie spacery po lesie Rudnickim, pływaliśmy w jeziorze, robiąc sobie wyprawy na przykład z działkowej plaży w Mniszku na Plażę Miejską – wspomina w serwisie It Grudziądz.
Uczyła się dobrze, choć nie była kujonką. Wyróżniała się uczniowską aktywnością, dlatego w liceum została nawet wybrana na przewodniczącą szkoły. Najcieplejszą relację miała z nauczycielem historii, który zaraził ją pasją do historii sztuki. Dlatego po maturze zdała właśnie na ten kierunek. Po drugim roku rzuciła jednak studia i zdała na krakowską akademię teatralną. To też nie był przypadek – bo już w liceum występowała w Grudziądzu w Teatrze Wizji i Ruchu.
- Zawsze warto się uczyć. Również, jeśli chodzi o formy współpracy. Miałam szczęście spotkać niesamowitych artystów na swojej drodze, którzy od najwcześniejszych lat w szkole i teatrze uczyli mnie partnerstwa. Cenili postawę twórcy, a nie odtwórcy. Takie podejście do pracy i zawodu zawdzięczam mojemu pierwszemu mentorowi Krzysztofowi Globiszowi, genialnemu aktorowi. Nauczył mnie wielu rzeczy, ale najważniejszą z nich jest samodzielność – deklaruje w serwisie Enter The Room.
Bilet do nowoczesności
Kasia wyróżniała się na studiach pasją i talentem, nic więc dziwnego, że po ich zakończeniu z miejsca dostała etat w Starym Teatrze w Krakowie. Tam dawni wykładowcy stali się jej kolegami z tej samej sceny. Miała również okazję pracować ze znakomitymi reżyserami. To oni sprawili, że nie wahała się podejmować ryzykownych artystycznie zadań: wystąpiła choćby w siedmiogodzinnym spektaklu „Factory 2” Krystiana Lupy. Idąc tym tropem przeniosła się do Warszawy, gdzie w Teatrze Rozmaitości stałą się muzą Grzegorza Jarzyny.
- Można powiedzieć, że TR Warszawa to był mój bilet wstępu do nowoczesności. Zarówno twórcy, z którymi tam pracowałam, jak i publiczność tego teatru, tworzyli środowisko skoncentrowane na współczesności i ukierunkowane awangardowo. Wtedy też rozpoczęła się moja przygoda z festiwalami zagranicznymi i pracą za granicą – opowiada w „Gazecie Krakowskiej”.
Z czasem Kasia uświadomiła sobie, że wyeksploatowała awangardowe poszukiwania do granic możliwości i potrzebuje czegoś nowego. Postanowiła spróbować swych sił w kinie i telewizji. Zaczęła od serialu „Lekarze”, a potem zabłysła w filmach Patryka Vegi – trudną emocjonalnie rolą w „Botoksie” i groteskowym występem w „Kobietach mafii”. W międzyczasie świadomie wkroczyła do świata celebrytów, szokując odważnymi sesjami zdjęciowymi w kobiecych magazynach.
- Wszystko jest przemyślane. Założyłam, że mój wizerunek będzie się kojarzyć ze zmysłowością, z kobiecością, feminizmem, niezależnością. Urodą i seksapilem rozumianymi jako narzędzia, a nie treść. Wydobycie i podkreślenie pewnych moich cech na potrzeby wizerunku miały też wpływ na mnie, osadziłam się w tym, ukształtowałam jako kobieta, już nie dziewczynka – deklaruje w „Elle”.
Plątanina uczuć
Pierwszą wielką miłość Kasia przeżyła w liceum. Trwała aż dziewięć lat i skończył się, gdy wyjechała do Krakowa studiować aktorstwo. Kiedy pracowała w tamtejszym Starym Teatrze wyszła za mąż za fotografa Krzysztofa Rawskiego. Para była ze sobą sześć lat. Co ciekawe aktorka nigdy w wywiadach nie opowiadała o tym związku – tak, jakby go w ogóle nie było. I tym razem zakończył się on po jej kolejnej przeprowadzce – tym razem do Warszawy.
Kiedy Kasia zaczęła filmową karierę, trafiła na casting do dramatu „W spirali”. Tam poznała młodszego od siebie o dziesięć lat przystojniaka – Piotra Stramowskiego. Para aktorów zakochała się w sobie niemal od pierwszego wejrzenia. Oboje dostali role w filmie i musieli w nim zagrać... rozpadające się małżeństwo. Kasia i Piotr musieli więc sobie poradzić z trudną plątaniną autentycznych i udawanych emocji.
Ale udało się: zostali parą i rok później wzięli ślub na łące nad rzeką w gronie najbliższych przyjaciół. Z miejsca stali się ulubieńcami mediów: w popularnych magazynach posypały się wspólne wywiady i sesje, co szybko przełożyło się na ich rozpoznawalność. Za tym poszły aktorskie oferty, a szczególnie skorzystał na tym Piotr. Kasia urodziła trzy lata temu dziecko i poświęciła się macierzyństwu. Niestety: pod koniec zeszłego roku okazało się, że ich małżeństwo przechodzi do historii.
- Wierzę w istnienie monogamicznego związku, w którym ludzie mogą być szczęśliwi i dla mnie osobiście zdrada zwykle oznacza koniec relacji. W każdym związku są jednak dwie osoby i jeśli jedna posuwa się do zdrady, to oznacza, że związek jest chory lub nieudany, a za to zawsze odpowiadają obie strony – mówi w Onecie.