Kazimierz Dadak: "Avatar: Istota Wody”. czy Ameryka zmieni kierunek?
Od dawna ma miejsce pewna symbioza pomiędzy Hollywood i światem polityki. W Hollywood dominuje lewica, ale ci ludzie są profesjonalistami, zaś to wymaga szacunku dla klienta. Jeśli ma on konkretne oczekiwania, to „fabryka snów i marzeń” jest do usług.
W USA nie ma żadnego instytutu sztuki filmowej, który z pieniędzy podatnika finansowałby robienie filmów - albo film osiągnie sukces kasowy, albo osoby finansujące dane przedsięwzięcie tracą pieniądze. Można się oburzać z tego powodu, że łączy się sztukę i motyw zysku, ale biorąc pod uwagę, iż w Hollywood powstają także arcydzieła, to to małżeństwo z rozsądku rodzi niezłe owoce. „Socjalizm” przegrywa z kapitalizmem także i w tym zakresie.
II zimna wojna
Od kilku lat USA i Chiny toczą ostrą wojnę handlową. O rozmiarze tego wyzwania mówi ostatnia Strategia Bezpieczeństwa Narodowego. Nie ma w nim terminu II zimna wojna, niemniej wnioski są oczywiste - Stany Zjednoczone stoją wobec „egzystencjalnego zagrożenia” ze strony Chin.
Za tą oceną poszły czyny. USA ogłosiły embargo na dostawy bardziej zaawansowanych półprzewodników do Chin i wszelkich środków potrzebnych do ich produkcji. Jeśli w zakresie najbardziej zaawansowanych technologii można użyć określenia „opcja nuklearna”, to właśnie z taką sytuacją mamy tu do czynienia. Nie wojna handlowa, ale II zimna wojna jest w toku.
Niemniej, każdy, kto zajmuje się stosunkami międzynarodowymi, doskonale rozumie, że od strategii mającej na celu osłabienie przeciwnika jeszcze ważniejsze jest posiadanie strategii pełnej mobilizacji środków własnych. Szczególnie dotyczy to sytuacji, gdy przeciwnik posiada przewagę w zakresie liczby ludności wynoszącą prawie 4,5:1.
Tymczasem, ostatnie trzy dekady stały pod znakiem głębokiego przekonania o istnieniu „jednobiegunowego” świata, czyli całkowitej dominacji na arenie światowej i że ten stan rzeczy będzie trwać w przewidywalnej przyszłości. W ramach takiego poglądu, żadna mobilizacja sił własnych nie była konieczna. Tradycyjne podejście do życia oparte na rzetelnej i wytężonej pracy, silnych więzach rodzinnych, wychowaniu młodych ludzi opartym na doświadczeniach liczącej kilka tysiącleci cywilizacji judeochrześcijańskiej, sprawnej i skutecznej administracji publicznej, a w końcu na systemie promocji elit opartym na zasadzie merytokracji można było odłożyć do lamusa.
Skutki takiego podejścia nie dały na siebie czekać. W najbardziej jaskrawej postaci przejawiły się po powstaniu ruchu Black Lives Matter i zabójstwie G. Floyda. To ostatnie wydarzenie z jednej strony wywołało falę rozruchów połączonych z masowym rabunkiem sklepów i drobnych przedsiębiorstw i napadów z bronią w ręce na zwykłych obywateli, a z drugiej spowodowało zmasowany atak na organa utrzymujące porządek.
Dominujące w świecie amerykańskie uniwersytety przeistoczyły się w instytucje bijące się w piersi z powodu rzekomo popełnionych grzechów i w ramach zadośćuczynienia postanowiły przyjmować do pracy osoby nie na podstawie kwalifikacji, ale koloru skóry. Do pewnego stopnia ten punkt widzenia dotknął także prywatne przedsiębiorstwa. Ideologią dominującą stał się neomarksizm, w ramach którego nowym „proletariatem” stali się przedstawiciele społeczności LGBTQ+, a jednym z czołowych prądów społecznych stała się ideologia gender.
W sumie, z punktu widzenia zdolności do stawienia czoła wyzwaniu chińskiemu, USA postawiły się w bardzo trudnej sytuacji. Do czego prowadzi dobór kadr przywódczych na podstawie kryteriów ideologicznych przekonaliśmy się w „minionej epoce”. Społeczeństwo pochłonięte ostrymi sporami wewnętrznymi siłą rzeczy traci zdolność do dostrzegania i doceniania zagrożeń zewnętrznych i do stawiania im czoła. W obliczu chińskiego wyzwania, konieczny staje się powrót do sprawdzonych metod działania i wzorców.
Doświadczenia wojny wietnamskiej
Stany Zjednoczone już raz przeszły przez podobny okres słabości. Wojna wietnamska, rewolucja seksualna lat 60. ubiegłego wieku i nierozerwalnie związany z nimi ruch hippiesowski podcięły zdolność USA do walki z sowieckim zagrożeniem. Na pomoc przyszły Hollywood i świat muzyki.
Film „Love story”, który wszedł na ekrany w grudniu 1970 r., stanowił ogromny kontrast w stosunku do ideologii „wolnej miłości”. Ale przesłanie tego filmu daleko wykraczało poza obraz kochającej się młodej heteroseksualnej pary - młodzi ludzie także przezwyciężają wyzwania. On pochodzący z bogatej rodziny traci finansowe wsparcie ojca, który jest oburzony popełnionym przez syna mezaliansem. Mimo to nie załamuje się, ale dzięki wsparciu młodej żony kończy studia. Potem, gdy okazuje się, że jego żona jest ciężko chora, dochodzi do pojednania pomiędzy ojcem i synem i ojciec spieszy z pomocą - w obliczu kryzysu więzy rodzinne jednak przeważają. Wbrew tradycji Hollywood historia nie ma „happy endu”, który to fakt uwypukla ziemską rzeczywistość.
Z kolei w słynnym przeboju z 1971 r., American pie (aluzja do ciasta z jabłkami, które poniekąd jest symbolem USA), Don McLean w poetycki sposób rozliczył się z trudną poprzednią dekadą. Jej ostatnie strofy w wolnym tłumaczeniu brzmią tak, trzej mężczyźni, których najbardziej podziwiam, Ojciec, Syn i Duch Święty, złapali ostatni pociąg jadący na wybrzeże [w domyśle Zachodnie Wybrzeże = Kalifornia], w dniu, w którym umarła muzyka. Trudno sobie wyobrazić, żeby w katolickiej Polsce, artysta w tak jednoznaczny sposób wyrażał przekonanie, że Bóg jednak nie porzuca ludzkości, jest ją gotów ratować i pojawia się nawet w największym ośrodku buntu przeciw Niemu, gdy wydaje się, że nadzieja umarła.
Powyższe nie znaczy, że każdy, kto oglądnął ten film, czy wysłuchał tej piosenki, sypał popiół na głowę, ale dzięki nim Amerykanom przypomniano, że ich kraj to jest nie tylko strona w wojnie z użyciem napalmu i „Agent Orange”, ale także miejsce, w którym panuje miłość, wiara w Boga, a przed młodymi ludźmi rysują się ciekawe perspektywy (nawet jeśli w konkretnym przypadku mamy do czynienia z tragicznym końcem). Sztuka przyczyniła się do odzyskania przez Amerykanów wiary w siebie, zaś w stosunkowo stabilnym systemie dwupartyjnym wahnięcie nastrojów o kilka punktów procentowych może spowodować ogromne zmiany na scenie politycznej. Nie minęła dekada i w Białym Domu zasiadł Ronald Reagan i po kolejnej dekadzie nie było już ZSRR. USA zwyciężyły w I zimnej wojnie.
Avatar: Istota Wody
Tamte czasy przywodzi na myśl kolejny film z serii Avatar. Bez znajomości amerykańskiego kontekstu film ten, tak jak „Love story”, jest niczym innym niż trochę ckliwą bajką z przepięknymi trójwymiarowymi zdjęciami.
Bohaterami filmu jest rodzina. Rodzina nie według obecnie lansowanego modelu 2+pies albo co najwyżej 2+1, ale rodzina wielodzietna! Rodzicami jest para heteroseksualna i co straszne z punktu widzenia ideologii gender, dzieci nie mają żadnych rozterek tyczących się swej płci. Gdy przenoszą się w inne okolice i spotykają członków innego plemienia, młodzi o odmiennej płci wyraźnie mają się ku sobie.
Dzieci od małego są przygotowywane do samodzielnego życia - tak, o zgrozo! są uczone polowania. Metodą wychowawczą jest „zimny wychów”, młodzi mają spełniać odpowiedzialne zadania i dopiero gdy wpadają w tarapaty, rodzice spieszą im z pomocą. I to jaką! Nawet matka walczy w ich obronie niczym lwica.
Głową rodziny jest bez wątpienia ojciec. Owszem, zasięga rady żony, ale ostateczna decyzja należy do niego. Otacza opieką i miłością dzieci, ale nie ulega wątpliwości, że jest niekwestionowanym przywódcą. Gdy strofuje syna, to ten mu odpowiada niczym poborowy, sierżantowi: „yes, sir!”. Od małego ojciec uczy dzieci, że siła jednostki zasadza się na sile rodziny.
Na skutek zewnętrznego zagrożenia rodzina przenosi się z tropikalnego lasu do dalekich pobratymców mieszkających na wyspie. Trzeba niezwłocznie przystosować się do nowego środowiska w warunkach radź sobie sam, bo goszczące ich plemię z oporami przyjmuje „uchodźców”. O dostępie do darmowej służby zdrowia i 500+ nie ma mowy.
Co więcej, młodzi „uchodźcy” spotykają się z drwinami rówieśników, co musi przyprawiać o omdlenie wyznawców poprawności politycznej. Poprawność polityczna jest pogrzebana ze szczętem, gdy dochodzi do bójki pomiędzy chłopcami. Fakt ten spotyka się z naganą ze strony ojca tylko dlatego, że jednym z poszkodowanych jest syn wodza goszczącego ich plemienia. Natomiast to, że poszkodowany został też inny napastnik, spotyka się z aprobatą. W filmie w żadnym przypadku nie ma pochwały znęcania się nad słabszymi, ale nikt nie robi tragedii z powodu zwykłych rękoczynów. W tych warunkach żaden bamboccione się nie uchowa.
„Avatar: Istota Wody” także nie pozostawia wątpliwości co do tego, jaki koniec spotyka pacyfistów w zderzeniu z twardą rzeczywistością.
Równie istotne jest to, czego w filmie nie ma. Nie ma tak ostatnio cenionej różnorodności. Z wyjątkiem jednego adoptowanego dziecka wszyscy wyglądają podobnie i mają skórę tego samego koloru. O zgrozo, w życiu prywatnym, z jednym wyjątkiem, wszyscy czołowi aktorzy są biali. Pod innymi względami też jest brak różnorodności, na przykład wszyscy są smukli, sprawni i wysportowani.
Oczywiście, ostatni „Avatar” to nie jest film propagujący chrześcijańską wizję człowieka. Jest w nim wiele elementów ideologii „New Age”, w szczególności o jedności człowieka i świata materialnego. Niejednemu widzowi ta warstwa może przesłonić interesujący nas aspekt filmu - promocję tradycyjnej rodziny i tradycyjnego widzenia świata.
Ogólne, choć nieco skryte przesłanie zawarte w „Avatarze” głosi, że USA to jest kraj, w którym dominuje europejska, anglosaska kultura. To podejście gwarantuje sukces nawet w zwarciu z najgroźniejszym przeciwnikiem i do niego należy powrócić, bo tak jak bohaterowie tej „bajki” Ameryka stoi w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Jeśli jacyś obcy chcą do nas przybywać, to muszą wykonać wielki wysiłek, żeby dostosować się do naszego sposobu życia i myślenia.
Jest zbyt wcześnie, żeby ocenić, czy tak jak w latach 70. ubiegłego wieku amerykańskie społeczeństwo przezwycięży syrenie śpiewy lewicy i powróci do swych korzeni. Natomiast jest wysoce prawdopodobne, że bez takiego zwrotu o zwycięstwie w II zimnej wojnie w ciągu jednego pokolenia nie będzie łatwo.
Przekaz zawarty w „Avatarze: Istocie Wody” jest możliwy do odczytania także przez inne społeczeństwa. Czy Polacy zdołają dojrzeć to głębsze przesłanie (niestety, tłumaczenie nie jest pomocne w tym zakresie), czy też recepcja tego filmu ograniczy się do warstwy wizualnej? Jeśli nad Wisłą dostrzeżemy te głębsze treści, to czy wcielimy je w życie?