Kinga Rusin kieruje się w życiu intuicją, a nie rozsądkiem

Czytaj dalej
Fot. Sylwia Dąbrowa
Paweł Gzyl

Kinga Rusin kieruje się w życiu intuicją, a nie rozsądkiem

Paweł Gzyl

Kiedy mąż zostawił ją dla najlepszej przyjaciółki, świat runął jej na głowę. Udało się jej jednak podnieść i zrobić spektakularną karierę.

Jest internetową influencerką, prowadzi agencję PR-ową, wymyśliła autorską linię naturalnych kosmetyków. Jakby tego było mało, od kilku lat przenosi się z miejsca na miejsce, pracując zdalnie z egzotycznych krajów. Jedni widzieli ją ostatnio na Kostaryce, inni w Kolumbii, a jeszcze inni – jak w Warszawie wysiadała z mercedesa wartego ponad 300 tysięcy. Do tego niedawno obchodziła 53 urodziny – a wygląda o połowę młodziej.

- Dobrze się czuję w swojej skórze. Teraz nawet lepiej niż kiedyś. Jedyną rzeczą, jaka mi teraz przeszkadza w życiu, jest stres. Źródło wszystkich chorób i złego samopoczucia. Trudno od niego uciec. Szczególnie w mojej pracy, gdzie non stop jestem poddawana ocenom – mówi w „Elle”.

Odczarować złe wspomnienia

Jej rodzice byli swoim przeciwieństwem. Mama stąpała mocno po ziemi, dbała o poczucie bezpieczeństwa swych najbliższych, wolała małą stabilizację niż niepewny sukces. Tata przeciwnie: chodził z głową w chmurach, kochał ryzyko i inwestował w różne biznesy. Najpierw próbował produkować mrożoną pizzę, ale oszukali go biznesowi partnerzy. Potem chciał hodować bażanty, lecz nie znalazł inwestorów. Mimo kolejnych porażek, nigdy nie narzekał.

- Mama często powtarza, że charakter zdecydowanie odziedziczyłam po tacie. Mam w sobie jego spontaniczność – on zawsze kierował się intuicją, nigdy rozsądkiem. Raz tracił, raz zyskiwał – podejmował ryzykowne decyzje biznesowe. Z dnia na dzień postanowił na przykład zlikwidować swoje warszawskie życie i przenieść się do Ełku, kiedy utworzono tam wolna strefę ekonomiczną. Miał w głowie wielkie gospodarcze plany, z których jednak niewiele wyszło – tłumaczy w „Gali”.

Kiedy Kinga była nastolatką, ojciec zostawił rodzinę i odszedł w siną dal. To było poważnym ciosem dla tych, których zostawił. Mama musiała się dwoić i troić, by zapewnić córce i sobie godziwy byt. Liczyła się z każdym groszem, dlatego kiedy będąc w liceum Kinga zamarzyła, by zapisać się na lekcje tenisa, sama musiała zarobić na nie, dając korepetycje z angielskiego. Ojciec po kilku latach wrócił i posypał głowę popiołem – ale tamten trudny czas wywarł na jego córkę wielki wpływ.

- Potem już był obecny w moim życiu, bardzo mi pomagał. Miał chyba poczucie, że ma dług do spłacenia, niezwykle się starał, jakby chciał odczarować złe wspomnienia. Gdybym miała robić bilans wkładu w moje życie mojej mamy i mojego taty, to mama była mi naprawdę opoką i wsparciem. Ale myślę, że później ojciec się zrehabilitował. Na koniec zostały te dobre wspomnienia – dodaje w „Gali”.

Popularność w jeden dzień

Ciotką Kingi była charyzmatyczna piosenkarka Danuta Rinn. W jej mieszkaniu spotykała się na domowych bankietach warszawska śmietanka towarzyska. Kinga zawsze chętnie odwiedzała ciotkę i podziwiała znane postacie z artystycznego światka. Dlatego, choć po maturze zdała na italianistykę, kiedy dowiedziała się o castingu na prezenterów w telewizji, od razu zgłosiła się na przesłuchania. I udało się: w 1992 roku pojawiła się po raz pierwszy na małym ekranie.

- Miałam 21 lat, telewizja mnie fascynowała, chciałam zobaczyć ją od środka, dlatego wzięłam udział w konkursie na prezenterów. W 1992 roku popularność zdobywało się w jeden wieczór. Były tylko dwa programy – jak się zapowiadało film po wieczornych „Wiadomościach”, to oglądało to 20 milionów widzów! Pamiętam, że po kilku pierwszych, telewizyjnych „występach” stanęłam samochodem przed pasami, a inni kierowcy zaczęli trąbić, machać do mnie – śmieje się w „Vivie”.

Kiedy Kinga zaczęła pracę w Jedynce, poznała młodego i rzutkiego dziennikarza Tomasza Lisa, który błyskawicznie wspinał się po kolejnych szczeblach medialnej kariery. Para zakochała się w sobie i kiedy on dostał propozycję zostania korespondentem w USA, postanowiła wziąć ślub i razem wyjechać za ocean. Na miejscu Kinga nie dała się zepchnąć do roli gospodyni domowej i również rozwijała swoją dziennikarską działalność.

- Tam można się nauczyć telewizji jak nigdzie indziej. Tam założyłam swoją firmę i zaczęłam sama produkować i realizować reportaże i filmy dokumentalne, pisać swoje pierwsze artykuły, m.in. dla „Twojego Stylu”. Stamtąd nadawałam pierwsze relacje na żywo dla radia i telewizji. W końcu tam urodziła się moja starsza córka i tam poznałam najwspanialszych przyjaciół – podkreśla w „Nowej Trybunie Opolskiej”.

Non stop we dwójkę

Po powrocie do Polski Lis przeniósł się z TVP do Polsatu. Tam zaczął bliżej współpracować z Hanną Smoktunowicz – koleżanką Kingi ze studiów, która była świadkiem na jej ślubie. Jej relacja z Lisem z czasem przerodziła się w romans. Pewnego dnia dziennikarz spakował się i wyprowadził z wielkiego domu, który zbudował dla swej rodziny pod Warszawą. Kiedy Kinga została w nim sama z dwoma córkami, siadła i zaczęła płakać. Nie załamała się jednak. Co jej pomogło?

- Najpierw odpowiedzialność: bo do pracy trzeba, bo dzieci. Uczyłam się też zauważać siebie, szukałam rzeczy, które mnie cieszą, takich nagród za to, że wciąż żyję. Przemeblowałam dom tak, jak chciałam. W ogrodzie posadziłam kwiaty. Wciąż myślałam: czego chcę, co by mi sprawiło przyjemność? Więc jakieś wystawy, koncerty, to, co dotąd w domu uważało się za „fanaberie”. Poczułam, że znów jestem - wyjaśnia w „Twoim Stylu”.

Z roku na rok Kinga robiła coraz większą karierę. Przeszła z TVP do TVN-u i wystąpiła w „Tańcu z gwiazdami”. Tam została prowadzącą „You Can Dance” i porannej „śniadaniówki”. Jednocześnie uruchomiła własną firmę PR-ową i wymyśliła swoją linię naturalnych kosmetyków. Te sukcesy pomogły jej poprawić samoocenę – i wtedy poznała podczas urlopowego wypadu na Rodos cenionego adwokata Marka Kujawę. Są razem już czternaście lat: wspólnie pracują i podróżują po świecie, angażując się w różne inicjatywy proekologiczne, bo troska o planetę jest ich wielką pasją.

- Dużo podróżujemy służbowo, ale też przy okazji zwiedzamy, poznajemy niesamowitych ludzi, podziwiamy spektakularne krajobrazy. I to wszystko robimy razem, mając zarówno satysfakcję zawodową, jak i wiele frajdy z bycia non stop we dwójkę. Życie prywatne trochę się nam wymieszało z zawodowym, ale nie mam wrażenia, że któremukolwiek z nas to przeszkadza – podkreśla w „Vivie”.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.