Kino nie zna granic, czyli widziane z indyjskiego Pune

Czytaj dalej
Jerzy Stuhr

Kino nie zna granic, czyli widziane z indyjskiego Pune

Jerzy Stuhr

Nie zdążyliśmy jeszcze porozmawiać o festiwalu filmowym w Pune, gdzie był Pan jurorem. Pełna egzotyka, zachodnie Indie, był Pan tam po raz pierwszy. A przecież skoro kino nie zna granic, więc chyba nie było tam żadnych nieporozumień? A to znaczy, że oceny filmów mogły być takie same jak u nas. Czy tak było rzeczywiście?

Kino jest bez granic, ale człowiek, który wyrasta z innej kultury, patrzy na nie poprzez tyle uwarunkowań, że inaczej je rozumie. Ale zacznę od początku. Pune, to brzydkie miasto. Nawet może… najwstrętniejsze na świecie. Jest brudne, wszędzie gnój i gruz, domy pokiereszowane. 10 milionów ludzi mieszka w tym mieście.

Do kina - tak daleko, że codziennie nas wozili. Pół godziny się jechało w gigantycznej rzece motorów, aut, krów, których nie wolno popędzać, bo są święte; jechało się powoli, bo jest taki tłok na jezdni. Ale nikt nikogo nie wyprzedza, nikt się na nikogo nie złości, nikt się nie denerwuje, powoli rzeka płynie przez jezdnię. Kultura spokoju czy kultura natłoku?

Wielkie kino, typu multipleks, tłumy walą, przeprowadzali nas, bo nie można się było przecisnąć. Na szczęście w tym całym natłoku, hotel był niezły, bar „normalny”, restauracja też.

Druga rzecz: wytwarzało się poczucie osaczenia. Cały dzień w recepcji siedzieli wolontariusze z festiwalu, gdy chciałeś wyjść z hotelu, jeden zawsze ci towarzyszył. Wprawdzie nie było się gdzie przejść, bo wychodząc z dobrego hotelu, natychmiast trafiało się na brud ulicy. Ale i tak nie zostawiali nas samych. Wolontariusz towarzyszył mi nawet przy kupowaniu chusteczek higienicznych!

Może było jakieś niebezpieczeństwo poruszania się, o czym nie chcieli mówić?

Trzecia rzecz - nikt nic nie wie. Powiedziałem: dajcie mi program: c o jest w poniedziałek, co we wtorek itd. Ale oni na to: a po co wcześniej wiedzieć? Przecież i tak musisz być na projekcji.

Ale z drugiej strony byli bardzo sympatyczni. Chcieli pomagać. Pytasz się o coś - a on tak porusza głową, że nie wiesz, czy potwierdza, czy zaprzecza.

Teraz plusy: program festiwalu - świetny. Retrospektywa Wajdy, łącznie nawet z „Powidokami”, mnóstwo filmów polskich, mnóstwo filmów europejskich, w konkursie - na 14 filmów 6 było rzeczywiście dobrych, a to duży procent.

I tak nam wyszły obrady, że choć jurorzy byli różni, jeden z Argentyny, drugi Szwed, ja z Polski, plus dwie Hinduski - górą były filmy europejskie. Drugie i trzecie miejsce - dwa filmy rosyjskie, a nagrodę aktorską dostała Agata Buzek za polsko-francuski film „Niewinne”.

Ale najważniejsze, że Grand Prix festiwalu otrzymał bardzo trudny film Petra Zelenki. Znamy go z naszych ekranów, to „Zagubieni”.

Pytam więc widzów, co oni z tego zrozumieli, wszak dzieje się przed II wojną światową, w Monachium mocarstwa oddają Czechosłowację Hitlerowi, a dyskusja, czy to sukces historyczny, „zdrada narodowa”, czy hańba, jest raną do dziś, choć rzecz pokazana jest z ironią i satyrycznym obrazem rodaków.

Okazało się, że najważniejsze dla nich było to, że w roli głównej występowała papuga, która uczestniczyła w tej historii i jako świadek po latach przekazała nastrój rozmowy. Czyli zadziałało tylko „zwierzę”? Pewnie jednak zwierzę! Bo zwierzęta się nie starzeją! Wiem coś o tym, bo moje „Duże zwierzę” tu prezentowane zrobiło furorę!

Dawno nie widziałem takiego entuzjazmu.

Miałem wykład na temat historii tego scenariusza, ilustrowałem fragmentami filmu. Mówiłem, że kto by się spodziewał, że poprzez taką baśń można opowiedzieć o tolerancji, a nawet więcej, o prawie do miłości.

Jeden z największych aktorów hinduskich prowadził potem ze mną spotkanie. Z bardzo dobrymi pytaniami, o różnice między filmem i teatrem, a na widowni była młodzież ze szkół filmowych. A potem mi taki piękny list napisali, że dałem im wspaniałą lekcję sztuki aktorskiej.

Naprawdę byłem wzruszony i dyrektor festiwalu też z estrady dziękował za wykład i spotkanie, którego studenci długo nie zapomną.

A więc kontrasty doznań - straszliwe i mentalność taka, że nie możesz do końca zrozumieć, czy się porozumiewacie, czy nie. Pod koniec zgłosiła się do nas Polka, która tam mieszka, a pracowała niegdyś w Konsulacie Austriackim w Krakowie. I dopiero wtedy mogliśmy na chwilę wyjść w miasto i coś zobaczyć. Ale nic specjalnego nie było do oglądania. Podobno Europejczyk musi być w Indiach kilka razy, żeby się rozsmakować.

Ja jeszcze do tego nie doszedłem.

Notowała:
Maria Malatyńska

Jerzy Stuhr

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.