Kluszkowce. To był taki dobry ksiądz. Może wrobili go w to molestowanie?
Ojciec Grzegorz brał dziewczynki na kolana i głaskał: po włosach, piersiach, miejscach intymnych. Niektórzy w Kluszkowcach nie mogą uwierzyć - u nas, na wsi, ksiądz pedofil? Inni patrzą na to inaczej: A bo to coś złego, że ksiądz czułość okaże?
Kościół w Kluszkowcach stoi na wzgórzu. Strzelisty, duży, obok równo przycięte tuje, zadbany trawnik i pomnik Jana Pawła II, spoglądającego na dół, na wieś. Widok papież ma piękny: Kluszkowce są położone nad Jeziorem Czorsztyńskim, między Gorcami a Pieninami. Miejsce idylliczne.
Idyllę w kwietniu tego roku zakłóciła informacja: ojciec Grzegorz Z., wikariusz parafii w Kluszkowcach, katecheta w tutejszej podstawówce, molestował swoje uczennice. Poszkodowane mają od 7 do 13 lat. Na razie, według ustaleń prokuratury, jest ich 12.
I choć ojciec Grzegorz przyznaje się do winy, to niektórzy na wsi do dziś nie potrafią w nią uwierzyć. Może się załamał, może go zmusili, żeby się przyznał? To taki dobry ksiądz był...
Po dwóch dniach już go tu nie było
Ojciec Grzegorz, karmelita bosy, już raz pełnił posługę w Kluszkowcach: prowincjał wysłał go tu w 2006 roku. Przy Jeziorze Czorsztyńskim mieszkał wówczas trzy lata.
- Nie było wtedy żadnych sygnałów, że mógł krzywdzić dzieci. To normalne w naszej posłudze, że przenoszą nas po jakimś czasie - tłumaczy ojciec Andrzej Gut, proboszcz tutejszej parafii, jednocześnie przeor karmelitów bosych w Kluszkowcach. Trafili tu z ojcem Grzegorzem praktycznie w tym samym czasie - latem zeszłego roku.
- Aż do kwietnia, gdy zadzwonili do mnie rodzice jednej z uczennic, nie miałem żadnych niepokojących sygnałów dotyczących ojca Grzegorza. Dowiedziałem się tego samego dnia co dyrekcja szkoły. W sobotę rozmawiałem z rodzicami, w niedzielę ojciec Grzegorz nie sprawował już mszy. W poniedziałek przyjechał po niego prowincjał z Krakowa. I tyle go widziałem, nie wiem nawet, gdzie teraz jest - mówi nam proboszcz.
Równie szybka była reakcja szkoły. Jej dyrektorka, Maria Mikołajczyk, tego samego dnia, kiedy przyszli do niej rodzice, zawiadomiła prokuraturę. Dziś nie chce o tym rozmawiać.
- Mamy nowego katechetę, rozpoczyna się rok szkolny. Nie chcę do tego wracać - mam na głowie przenosiny szkoły do nowego budynku, organizacyjne problemy. Nie szukamy rozgłosu; jak się dowiedziałam, zrobiłam, co do mnie należy - ucina.
Pytanie, czemu dowiedziała się o tym tak późno, po ośmiu miesiącach pracy ojca Grzegorza?
Paragraf 200
Sprawę, w nowotarskiej prokuraturze, prowadzi prok. Bernadeta Jarosz-Zaczyńska. Mówi, że choć w toku śledztwa zgłaszały się do niej nowe osoby - było ich kilkadziesiąt - to na razie potwierdziło się, że ksiądz molestował w sumie 12 dziewczynek, w wieku 7-13 lat.
- Wygląda na to, że brał je na kolana i dotykał różnych miejsc ich ciała, w tym piersi i miejsc intymnych. O. Grzegorz przyznaje się do winy, ale nie tłumaczy, dlaczego to robił. Nie utrudnia śledztwa, więc odpowiada z wolnej stopy. Ma tylko zakaz sprawowania funkcji katechety, zbliżania się do poszkodowanych i opuszczania kraju. Z tego co wiem, nie jest już w zakonie karmelitów.
Ojciec Grzegorz odpowiada z paragrafu 200 Kodeksu karnego, o seksualne wykorzystanie małoletnich. Grozi za to kara od dwóch do 12 lat więzienia, przy czym - jak zaznacza prokurator - o ile w grę nie wchodzi raczej maksymalny wymiar kary, to sąd w takich przypadkach zawsze karze bezwzględnym pozbawieniem wolności. Czyli wygląda na to, że ksiądz trafi do więzienia - nie wiadomo tylko, na ile.
Akt oskarżenia ma być gotowy koło grudnia. Na razie przygotowywane są ekspertyzy: psychologiczne, psychiatryczne, seksuologiczne.
Ksiądz-narciarz, ksiądz-aktor
Proboszcz Gut wspomina ojca Grzegorza tak: zaangażowany, poświęcający się młodzieży. Kapelan strażaków, dzieci zabierał na wycieczki, prowadził scholę, organizował dla nich konkursy. Przygotowywał scenki ewangeliczne, miał świetne kazania dla dzieci.
Nie szczędził czasu, by zajmować się młodymi parafianami. A czy miał w tym jakiś ukryty, niepokojący cel? Tego proboszcz już nie wie. Wie jedno: te doniesienia były dla niego zaskoczeniem.
Wpisując imię i nazwisko ojca Grzegorza w internetową wyszukiwarkę, można znaleźć i inne dowody jego społecznego drygu: a to otwierał sezon narciarski, zjeżdżając ze stoku w habicie, a to reżyserował Misterium Męki Pańskiej, grając rolę konającego na krzyżu Jezusa.
Niech pani nie słucha tych starych bab plotkujących pod sklepem. Będą bronić księdza, bo to taka mentalność
Nie ocenia się księży. Za to jest kara
- Niech pani nie słucha tych starych bab plotkujących pod sklepem. Będą bronić księdza, bo to taka mentalność. A fakty przecież wskazują na jego winę - ostrzega pani Elżbieta, atrakcyjna blondynka koło czterdziestki, z ustami wymalowanymi różowym błyszczykiem.
Nie słucham tej rady. Słyszę więc od jednej starszej pani (nazwiska nie podają, bo, jak mówią, jak księdza się ocenia, to potem coś złego człowiekowi w życiu się przytrafia): To dobry ksiądz, wyrazisty. A że na kolana lubił wziąć, dzieci pogłaskać? Przecież też serce ma - stwierdza jedna staruszka. Druga przypomina, że za jej czasów nauczyciele bili uczniów i dyscyplina była. A dziś? Dziś to uczniowie wsadzają nauczycielowi kubeł na głowę.
Tak czy inaczej, swoje wiedzą: ksiądz winny nie jest. A historia, że wsadzał ręce w majtki małym dziewczynkom? Pewnie zmówiły się i wymyśliły to, dzieci potrafią być okrutne. A że ojciec Grzegorz przyznaje się? To widocznie zmusili go, żeby się przyznał. Załamał się. Albo go złamali.
Kościół kompletnie nie rozumie
Dr Maciej Szaszkiewicz, psycholog z Instytutu Ekspertyz Sądowych, zapytany, czy to prawdopodobne, że kapłan przyznał się do rzeczy, której nie popełnił, ironicznie się uśmiecha. A potem tłumaczy: - Dzieci w tym wieku - szczególnie, że było ich aż tyle - nie wymyślą podobnych historii. A nawet jeśli, wyszłoby to przy pierwszym przesłuchaniu; nie potrafiłyby być konsekwentne, spójne - tłumaczy. - Uczniowie z podstawówek, ciągnie dr Szaszkiewicz, na ogół z ufnością patrzą w krzyż, a w księżach widzą święte osoby. I dlatego tym „świętym” osobom tak łatwo jest zniszczyć ich życie.
- To wiąże się z lękiem, pedofile często mówią: nie mów mamie, nie mów tacie. Dziecko żyje z tą tajemnicą, płacze, moczy się w nocy, ale nie powie. A później, gdy dorasta, te traumy wychodzą. Szczególnie rzutują na późniejszym życiu seksualnym - mówi.
O pedofilii, również wśród księży, mówi się jednak coraz częściej, szczególnie po sprawie abp. Wesołowskiego i ks. Gila. To dobrze i źle. Źle, bo trauma związana z wielokrotnymi przesłuchaniami jest dla dzieci, jak tłumaczy dr Szaszkiewicz, często większa niż ta związana z samym molestowaniem - szczególnie że polscy śledczy wciąż nie nauczyli się subtelności. Dobrze, bo ujawniając przypadki pedofilii, mówiąc o tym i pisząc, sprawiamy, że rzadziej do nich dochodzi. Bo osoby o takich skłonnościach bardziej się boją.
- Żałuję tylko, mówi dr Szaszkiewicz, że Kościół odbiera to jako atak. Hierarchowie wolą zamieść wstydliwe sprawy pod dywan, zatuszować. Kompletnie nie rozumieją, że dla Kościoła byłoby lepiej takie przypadki ujawnić, a pedofilów ukarać. I oczyścić się.