Te wakacje na zawsze pozostaną w pamięci rodziny z Warszawy, która przyjechała na urlop do Kołobrzegu. Wracali spacerem z wycieczki. Młody kierowca wjechał w nich BMW.
Do tego wypadku, a właściwie kolizji, bo tak to zostało zakwalifikowane w statystykach policyjnych, doszło 11 sierpnia na ul. Szpitalnej w Kołobrzegu. Przyjechali nad morze kilka dni wcześniej na wymarzone wakacje - małżeństwo z dwójką dzieci, 10-letnim synem i 7-letnią córką.
Był wieczór, między 21 a 22 wracali na piechotę z portu.
- Byliśmy wcześniej na wycieczce na Bornholmie - opowiada pani Barbara (nazwisko do wiad. red.). Szliśmy chodnikiem. Mąż niósł córkę na barana. Syn szedł obok. Mieliśmy jakieś 5 - 10 minut do celu. W pewnej chwili usłyszałam wycie auta - inaczej nie potrafię tego określić - opowiada pani Barbara. - I zobaczyłam dosłownie lecący na nas samochód. Zdążyłam tylko krzyknąć: „Boże, nie!”. Chwilę później było słychać straszliwe huknięcie - trzepnął w nas. On wcześniej jakieś ósemki robił, chyba zjeżdżał z ronda, wpadł w poślizg, na pewno jechał zbyt szybko, padał deszcz. My byliśmy na chodniku, między chodnikiem a jezdnią był wąski pas zieleni, więc proszę sobie wyobrazić, jak on musiał szaleć, skoro w nas uderzył...
Pani Barbara opowiada, że na jakieś dwie sekundy urwał jej się film. Zobaczyła pod samochodem but syna. Syn siedział obok z podkulonymi nogami, powtarzał: Boże, moje nogi. Mąż pani Barbary od uderzenia upadł na chodnik, córka, która wcześniej siedziała na jego ramionach - leżała obok bez ruchu.
- Uspokajałam syna, mąż powtarzał: ratuj dzieci, ratuj dzieci. Córka wciąż się nie ruszała, mówiłam: córcia, obudź się... I nagle ona ocknęła się i zaczęła przeraźliwie płakać, wręcz krzyczeć, ze strachu, będąc w szoku. Tego chłopaka to ludzie wyciągnęli z samochodu. Krzyczeli do niego: zobacz, co zrobiłeś sk...! On coś tłumaczył, że nie wyrobił na zakręcie. Szybko nadjechały służby. Zabrano nas do szpitala, męża do Kołobrzegu, mnie z dziećmi do Koszalina. Miałam rozbitą głowę, zauważyłam krew. O 3 w nocy powiedzieli, że mogę wyjść do domu, ale przecież nie zostawiłabym dzieci. Pozwolili mi zostać. Męża wypuścili w nocy. Po naszym wyjściu wróciliśmy do Warszawy. Brat po nas przyjechał, bo nie nadawaliśmy się do jazdy pociągiem. Syn przez 3 dni nie mógł stanąć na nogi. Byliśmy i właściwie jesteśmy bardzo poturbowani. Teraz chodzimy od lekarza do lekarza. Czeka nas długa rehabilitacja i pewnie proces sądowy...
Rzecznik kołobrzeskiej komendy policji Tomasz Kwaśnik mówi, że trwa postępowanie. - Test wykazał, że kierujący był pod wpływem narkotyków. Pobrano krew do badań. Czekamy na wyniki - dodaje.
Kierowca to 22-letni mieszkaniec Kołobrzegu.