Kraków. Zagadka majątku porwanego Polaka
Biznesmen z Krakowa Grzegorz Sz. został uprowadzony, a potem zamordowany na Słowacji w 1997 r. Jego zwłoki odkrył detektyw Krzysztof Rutkowski. Zdobył on wiedzę o pieniądzach zastrzelonego.
Grzegorz Sz. biznesmen z Krakowa to barwna postać, a jego życie mogłoby stać się kanwą serialu kryminalnego.
Zaczynał karierę jako właściciel kantoru w Bielsku-Białej, potem importował sprzęt RTV i handlował smalcem. Majątku dorobił się na początku lat 90. Nielegalnie. Wyłudzał podatek VAT na podstawione, fikcyjne firmy. Brał kredyty z banków i ich nie zwracał. Podejrzewano, że tylko z banku BGŻ zagarnął w ten sposób 20 mln zł.
Z tego powodu prokuratura w Krakowie jesienią 1995 r. wysłała za nim międzynarodowy list gończy, ale Grzegorz Sz. dostał cynk i zdążył uciec za granicę. Ukrywał się we Włoszech, w Czechach i Austrii.
Gangsterzy i policjanci
Nie wiedział, że jego tropem ruszyli polscy gangsterzy, którzy w czasopiśmie „Sukces” wyczytali, że Grzegorz Sz. jest na tzw. antyliście najbogatszych przestępców w Polsce. Postanowili go porwać dla okupu, ponieważ przypuszczali, że nie będzie chciał się pożalić organom ścigania, że padł ofiarą przestępstwa. Biznesmen był łakomym kąskiem, jego majątek szacowano na 24 mln dolarów.
Bandyci z Krakowa ustalili najpierw, że często bywa w Wiedniu i kiedy już mieli go tam uprowadzić, okazało się, że ubiegł ich konkurencyjny, śląski gang Grzegorza P. ps „Pokid”. Grzegorz Sz. zdołał jednak uciec ludziom „Pokida”, którzy zaczaili się na niego, gdy wieczorem szedł ulicą na partyjkę tenisa.
Zbiegł na Słowację i od jesieni 1996 r. ukrywał się w miejscowości Nitra. Wynajmował dom, posługiwał się paszportem wydanym w republice Gwatemali i podawał za Martina S. Tam wytropili go bandyci z Krakowa. Byli ostrożni, dlatego skontaktowali się ze słowackimi gangsterami i im zlecili porwanie Grzegorza Sz. Tak się stało jesienią 1997 r.
Po latach na procesie w Krakowie o okolicznościach tego porwania barwnie opowiadał 47-letni Piotr B., przyjaciel porwanego, z którym od lat robił nielegalne interesy.
- Wystraszony Grzesiek sam do mnie zadzwonił i przyznał, że został porwany. Szyfrem przekazał mi wiadomość, gdzie go przetrzymują na Słowacji - zeznawał świadek.
Piotr B. dowiedział się, że słowaccy porywacze początkowo chcieli 5 mln marek okupu, ale w końcu obniżyli żądania do 400 tys. marek. Grzegorza Sz. skuli kajdankami, bili, przewozili z miejsca na miejsce.
Polscy bandyci osobiście przyjechali sprawdzić na Słowację, jak się ma biznesmen. Na głowach mieli kominiarki, a głos zmieniali dzięki specjalnym urządzeniom. Wszystko po to, żeby Grzegorz Sz. ich nie rozpoznał.
Świadek Piotr B. nie krył, że on i Grzegorz Sz. byli „na ty” z bossami polskiego świata przestępczego. Znali liderów gangu pruszkowskiego: Andrzeja Z. ps. „Słowik”, Jarosława S. ps. „Masa”, a król złodziei samochodów, Nikodem S. ps. „Nikoś” był ich przyjacielem.
Kasa na okup
Piotr B. potwierdził, że zabrał 400 tys. marek okupu za Grzegorza Sz. od jego żony i przekazał policjantom. Bał się wręczać taką sumę porywaczom, wolał, aby zrobili to funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego. Do transakcji miało dojść w parku Jordana w Krakowie 12 września 1997 r., ale porywacze się nie pojawili i więcej nie zadzwonili.
- Po mężu ślad zaginął - przyznawała Ola Sz., żona biznesmena. Choć próba przekazania okupu się nie powiodła, nie traciła nadziei i dlatego wynajęła detektywa Krzysztofa Rutkowskiego, który miał się dowiedzieć, jaki jest los jej małżonka.
Rutkowski dotarł do krakowskiego sąsiada Grzegorza Sz., Andreasa M. Spotkali się na bezpiecznym, neutralnym gruncie, w Berlinie. Przy markowym koniaku Andreas M. przyznał się, że to on kierował porwaniem Grzegorza Sz. Dlatego odwiedził go na Słowacji w kominiarce i zmienił głos.
- Z tego, co wiem, okup nie został odebrany, bo Grzegorz Sz. został zamordowany, ale kto tego dokonał i gdzie są zwłoki, o tym nie mam pojęcia - nie krył Andreas M. przed Rutkowskim. Nie wiedział, że detektyw nagrał go ukrytą kamerą. Rutkowski poszedł tropem zbrodni.
Od żony Grzegorza Sz. dowiedział się, że jej mąż ukrywał się na Słowacji. Dlatego nawiązał współpracę z miejscową policją. Równocześnie skontaktował się z ludźmi ze słowackiego półświatka i od nich uzyskał informacje, że o losach Polaka najwięcej może wiedzieć szef groźnego gangu, Mikulasz Cz. To się potwierdziło.
Rutkowski odnalazł człowieka, który miał być świadkiem, jak Mikulasz Cz. osobiście zastrzelił Grzegorza Sz., a jego zwłoki zakopał w lesie. Mężczyzna był na tyle wiarygodny, że został świadkiem koronnym na Słowacji, został objęty ochroną i wskazał miejsce ukrycia zwłok Polaka.
W październiku 1998 r. odkopano ciało Grzegorza Sz. Zginął od strzałów w głowę i serce. O zbrodnię oskarżono Mikulasza Cz. i skazano za to na wieloletnie więzienie.
Postrzelony świadek
Gangster ustalił, gdzie przebywa obciążający go świadek koronny i mężczyznę postrzelono. Ranny cudem uniknął śmierci i wycofał zeznania obciążające Mikulasza Cz., którego w kolejnym procesie uniewinniono od zabójstwa. Żona biznesmena już nie liczyła, że pozna całą prawdę o śmierci męża, gdy nieoczekiwanie 10 lat od zabójstwa wyszły na jaw nowe okoliczności. Stało się tak dzięki śledztwu, które w Katowicach prowadzono przeciwko Ryszardowi B., zabójcy „Pershinga”, a potem podejrzanemu o zamordowanie Marka Papały, szefa polskiej policji.
400 tys. marek niemieckich tyle wynosił okup za porwanego Grzegorza Sz.
Uczeń i mistrz
Człowiekiem, który wprowadził Ryszarda B. w świat biznesu, był właśnie Grzegorz Sz. Ryszard B. był jego pomagierem i uczniem, ale szybko nauczył się złodziejskich sztuczek, sporo też wiedział o interesach swojego mistrza, także o okolicznościach jego śmierci i porwania. Tej wiedzy nie zdradził policji, ale zrobili to przyjaciele Ryszarda B., którzy go zwyczajnie zdradzili w zamian za status świadków koronnych.
To dzięki tym ludziom przed sądem postawiono czterech mężczyzn oskarżonych o organizację porwania: dwóch Janów B., Andreasa M. i Wojciecha S. Obciążały ich także billingi telefoniczne połączeń z Mikulaszem Cz. i świadkowie, którzy widzieli ich na Słowacji w hotelu Lux, gdzie prowadzili negocjacje na temat porwania.
Polacy nie odpowiadali za zlecenie zabójstwa, bo zbrodni dokonali na własną rękę Słowacy. Zostali skazani za kierowanie i organizację porwania. Krakowski sąd uznał, że czołową rolę odegrał sąsiad biznesmena Andreas M. i wymierzono mu karę 3 lat i 6 miesięcy więzienia. Trzej wspólnicy mężczyzny usłyszeli wyroki od 3 do 2,5 roku więzienia. Bezpośredni sprawcy porwania, a potem zabójstwa Grzegorza Sz., obywatele Słowacji, uniknęli kary.
24 mln dolarów na taką kwotę szacowano majątek zabitego Polaka
Nie wiadomo, kto zlecił
- Jest kilka wersji, kto może być głównym zleceniodawcą uprowadzenia. Nie jest wykluczone, że to Nikodem S. ps. „Nikoś” albo ludzie z jego otoczenia, ale na to wskazują tylko poszlaki - mówiła w wyroku sędzia Agnieszka Anioł. Tymi zleceniodawcami mogli też być ludzie ze śląskiego gangu Grzegorza P. ps. „Pokid”, jak i członkowie gangu wołomińskiego.
Z kolei dwaj świadkowie koronni wskazywali Ryszarda B. jako zleceniodawcę porwania, tym bardziej że Grzegorz Sz. miał mu ukraść kilka aut trzymanych w „dziupli” na terenie Olkusza. Ryszard B. utrzymywał potem, że wspólnik doprowadził go do bankructwa.
- To mógł być też powód zlecenia porwania dawnego kolegi - zauważa policjant z krakowskiego CBŚ. Kwestii, kto pociągał za sznurki w tej sprawie, do końca nie rozstrzygnięto.
Niewykluczone, że za porwaniem stał Nikodem S. ps. „Nikoś” - mówiła sędzia w wyroku
W trakcie procesu przesłuchano także detektywa Krzysztofa Rutkowskiego, który organom ścigania zarzuca opieszałość.
Postępowanie przed sądem nie dało odpowiedzi na pytanie, gdzie znajduje się majątek zabitego. Detektyw Rutkowski w sierpniu 2016 r. zawiadomił krakowską prokuraturę, że ma nowe informacje o kradzieży 700 tys. dolarów ze szwajcarskich kont Grzegorza Sz., gdy ten jeszcze żył i ukrywał się w Wiedniu. Śledczy mają zająć się sprawą.
Owa kwota to tylko nieduża część majątku zamordowanego biznesmena, który szacowano na 24 mln dolarów. Piotr B. był przekonany, że pieniądze są na tajnych kontach w Szwajcarii. Wiedzę, czy tak jest faktycznie, Grzegorz Sz. zabrał do grobu.