Krakowianka Niusia Horowitz-Karakulska to ostatnia żyjąca w Polsce osoba z Listy Schindlera. "Raj pachniał zupą i jego perfumami"
Ma 92 lata, pamięć do smaków i zapachów. Ostatnia żyjąca w Polsce osoba z Listy Schindlera wciąż boi się ujadania psów i snów, w których idzie do gazu. Niusia Horowitz-Karakulska, dziewczynka, która wręczała Herr Direktorowi torcik upieczony z chleba, w czasie wojny straciła niewinność i dzieciństwo. - Ale to, czego nie straciła to wiary, że w tych nieludzkich czasach byli ludzie, którzy pozostali ludźmi. Zdjęcie Oskara Schindlera, który ją ocalił od śmierci, wciąż wisi nad łóżkiem jej krakowskiego domu - mówi Magda Huzarska-Szumiec, autorka książki „Niusia z Listy Schindlera”, historii o przetrwaniu i sile życia.
Dzieciństwo Niusi nie skończyło się 1 września 1939 roku, prawda?
Nie, i nie skończyło się nawet wtedy, kiedy Niemcy wkroczyli do Krakowa, a rodzina Horowitzów po raz pierwszy musiała uciekać do Janowa Lubelskiego. Niusia miała wtedy siedem lat, nie wiedziała jeszcze, co to strach, zapamiętała tylko, że nie mogła się bawić, bo piloci strzelali do ludzi jak do kaczek. Od jazdy na furmance bolało ją dupsko, a spanie w stodole na sianie, choć może niezbyt wygodne, było bardziej elementem egzotycznej przygody, niż zapowiedzią czekającego ją koszmaru. Dzieciństwo Niusi skończyło się pewnego grudniowego dnia 1939 roku, kiedy do jej mieszkania na krakowskim Kazimierzu weszli Niemcy w stalowych hełmach i wymachując karabinami wywrócili dom do góry nogami. Szukali prawdopodobnie złota, a może już wtedy sprawdzali, gdzie będą mogli zakwaterować swoich oficerów i żołnierzy napływających do miasta. Jeden z żołnierzy wpadł wówczas rozjuszony do urządzonego jak dla księżniczki pokoju Niusi, w której stało łóżeczko z baldachimem w kolorze liliowym, tak bardzo lubianym przez jej mamę. Do dziś pamięta, jak rzucił się wściekły na wózek, w którym spała jej ukochana, szmaciana lalka w czerwonym czepku oraz w kwiecistej spódnicy, i brutalnie wyrzucił ją przez okno. Głos uwiązł jej w gardle, nie zdołała nawet drgnąć. W jej uszach zostało tylko ujadanie psów gestapowców przed kamienicą, które prawdopodobnie rozszarpały jej lalkę. To był koniec dzieciństwa Niusi.
Wojna odbierała życie etapami?
Nie wszystko traciło się od razu. Kiedy Niusia trafiła do krakowskiego getta, jeszcze nie było tak bardzo opresyjnym miejscem. Babcia Sara, gdy tylko rodzice wychodzili do pracy, pozwala jej pograć w klasy na podwórku, a ona, głucha na zakazy, wychodziła na ulicę, przez którą przejeżdżał tramwaj z części aryjskiej. Dziwiła się tylko, dlaczego jego pasażerowie tak dziwnie na nią patrzą. To był taki czas, kiedy babcia brała ją na pobliskie Krzemionki, gdzie mogła bawić się z koleżankami. W domu Horowitzów było w miarę ciepło, mieli co jeść. I choć coraz częściej gotowali ziemniaki, jeszcze wierzyli, że to się szybko skończy. Myślę, że Niusia dorosła stała się w momencie, kiedy rodzice postanowili wysłać ją do getta w Bochni, wierząc, że dzieci będą tam miały lżejsze życie. Getto nie było zamknięte, mieszkała w nim rodzina. Niusia musiała zaopiekować się swoim braciszkiem Rysiem, który miał raptem trzy latka i wtedy po raz pierwszy poczuła odpowiedzialność za życie drugiej osoby, choć siedząc na krześle, sama nie dosięgała jeszcze nogami do podłogi. Zrozumiała, że nie może się nad sobą rozczulać.
W obozie Płaszów, gdzie w końcu się wszyscy znaleźli, zobaczyła dzieci, które znikają jak iskierki, zobaczyła też pierwsze egzekucje. To było miejsce, gdzie Niemcy przy żydowskiej piosence „Mamo kup mi konika” wrzucali na pakę dzieci, które rozpaczliwie próbowały wyrwać się z ich rąk.
Amon Goeth miał szatańskie pomysły. W obozie Płaszów widziała straszne rzeczy; rozstrzeliwanych dla zabawy ludzi, katowanie, mordowanie. Opisuję scenę, która zrobiła na mnie duże wrażenie, a związana jest z nazwą Hujowa górka. Po raz pierwszy usłyszałam o niej, kiedy przed laty zbierałam materiały do tekstu o obozie Płaszów. Niusia poznała to określenie dzięki Stelli, która wytłumaczyła młodszej koleżance, że to jest to, czym chłopcy sikają. Kiedy postanowiła pochwalić się mamie zdobytą wiedzą, ta chyba po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że jej mała córeczka straciła dziecięcą niewinność. Wówczas dość brutalnie, bez owijania w bawełnę, wytłumaczyła Niusi, że Hujowa górka to miejsce egzekucji, nazwane tak od nazwiska Alberta Hujara, esesmana, który dowodzi egzekucjom. Dziś określenia Hujowa czy Cipowa górka wydają się ordynarne, wówczas, kiedy wszystko dookoła stawało się bezwzględne i odrażające, taki też stawał się język. Na Hujowej górce rozstrzeliwano Żydów, ale także Polaków, którzy tu trafiali z ulicznych łapanek czy więzienia na Montelupich. Niusia wspomina, jak podczas pracy w szczotkarni, którą załatwił jej ojciec, pewnego dnia przez szparę z desek zobaczyła, jak na Hujową górkę przywieźli ludzi w ciężarówkach. Dobrze zapamiętała dziewczynkę o ślicznych czarnych włosach, której na sekundę przed zabójczą serią z karabinów mama poprawiała jeszcze kokardę na głowie. Od tamtego momentu Niusia niemal przestała się odzywać.
Matka widziała, co dzieje się z córką, ale nie potrafiła jej pomóc.
Regina rozmawiała o tym z mężem i braćmi, ale sama była bezradna i zrozpaczona. Ta piękna kobieta, w getcie, potem w obozie powoli traciła urodę, pewność siebie, przestała być czułą matką, która dawniej niczym czarodziejka pojawiała się w życiu swoich dzieci. Zmieniała się, tak jak też zmieniała się jej rola. Niusia nie potrafiła sobie z tym poradzić, zaczęła się winić, a także buntować. Stawała się momentami okrutna; kiedy matce obcięli w Auschwitz włosy, krzyczała, że nie chce takiej matki. Regina nie potrafiła już znaleźć w sobie tych uczuć, które miała do córki przed wojną, stawała się oschła, momentami bezwzględna. Znalazła się w takiej sytuacji, w której, aby przeżyć, musiała być twarda i silna. Zniknęła czuła, przytulająca mama, bo taka nie uratowałaby dziecka od śmierci. Zaczęła myśleć instynktownie, niemal zwierzęco, jak uchronić córkę; gdzie ją schować, kogo przekupić, komu zaufać. Kiedy trafiły do obozu w Auschwitz, każdy dzień życia był nierówną walką; Niusia była malutka, chuda, wyróżniała się na tle innych kobiet z bloku, w każdej chwili mogła skończyć w komorze gazowej lub na oddziale doktora Mengele.
Niusia prócz niewinności, dzieciństwa traci także wiarę w Boga. Bogiem dla niej staje się Oskar Schindler, do niego się modli. W książce pyta: Co Bóg sobie myślał, gdy na to wszystko patrzył z góry?
Nie mogła zrozumieć, dlaczego Bóg dopuścił do Auschwitz, nigdy sobie tego nie umiała wytłumaczyć. Niusia straciła wiarę, dziś modli się jedynie do najbliższych zmarłych i do Oskara Schindlera. Jego portret wisi u niej nad łóżkiem. Ma świadomość, że nie był najłatwiejszym człowiekiem, że jego pierwsze zabiegi związane z „Emalią” były podyktowane względami ekonomicznymi. Zarabiał na fabryce i konraktach, ale to on zobaczył w niej i wielu jej podobnych człowieka. Stworzył miejsce dochodowe z ludźmi, którzy umieli pracować i o nich walczył. Dawał im ciepłą zupę z ziemniakami i mięsem, a pilnujący więźniów strażnicy nie poganiali dziewczynki słowami: „szybciej, ty żydowska szmato”. W życiu Schindlera nastąpił moment, kiedy z całą siłą dotarło do niego, że ludobójstwo i zagłada są wpisane w plan Hitlera. Zrozumiał, że nie tylko jest odpowiedzialny za ludzi, którzy dla niego pracują, ale także za ich rodziny, które nie potrafiły pracować. Przecież Niusia w fabryce Brünnlitz nie była mu tak naprawdę do niczego potrzebna. Jaką korzyść mógł mieć z dziecka, które staje przy wielkich szlifierkach, wyrabiających elementy broni. Ochrona Niusi czy innych przebywających tam dzieci, nie była już próbą obrony pracowników, którzy przynosili mu dochód, ale wypływała z chęci ocalania ludzi skazanych na eksterminację.
Kiedy transport kobiet trafia do Auschwitz, zamiast do fabryki na Morawach, Schindler podejmuje desperackie próby, by więźniarki odzyskać.
I nie chodzi mu o jakieś więźniarki, ale o te konkretne, wymienione z imienia i nazwiska. Komendant obozu, Rudolf Hoess, który w pewnym momencie machnął ręką i zgodził się dać zawracającemu mu głowę Schindlerowi kobiety, chciał wysłać do Brünnlitz pierwsze z brzegu. Ale Schindler nie chciał jakichś kobiet, domagał się tych, które były na liście. Dla mnie to bardzo wzruszające momenty, kiedy Niusia opowiada o zapachu papierosów, które palił Schindler, o jego płaszczu i dobrych oczach. To on przywitał ich przy bramie Brünnlitz, a dzięki pracy dla niego Niusia i jej cała rodzina przetrwała wojnę. Do dziś mówi, że raj pachniał ciepłą zupą i perfumami Schindlera.
Z wyzwolenia obozu zapamiętała radzieckiego żołnierza na małym koniu i zapach krupniku.
Bo jak podkreśla, była cholernie głodna. Kiedy skończyła się wojna, wyglądała jak szkielet. Była potwornie chuda, mama przezornie nie pozwalała się jej najadać, bo mogło się to po tak długim okresie głodu skończyć tragicznie. Rysiu po wojnie chował przez całe miesiące jedzenie, obawiając się, że może go zabraknąć. Niusia przez całe lata nie zdawała sobie sprawy, że lęk, z którym zasypia i się budzi, strach przed psami, wstręt do niektórych zapachów, są związane z traumą poobozową. Nie trafiła do programu badań nad dziećmi Holokaustu, pierwszą diagnozę od psychiatry dostała dopiero w latach 70. Po wojnie nie mówiło się o tym tak głośno jak dziś, po prostu trzeba było żyć.
I to życie też nie było łatwe. Kiedy ustawiła się po papiery kombatanckie, nie dostała ich.
Usłyszała od urzędnika, że trzy tygodnie w Auschwitz to za mało. Na pewno zmylił go młody wiek Niusi, wyglądała dziecinnie, więc jak dać dziecku książeczkę kombatancką. Podobnie było w przypadku Rysia, który nosił w klapie odznakę byłych więźniów Oświęcimia. Pewnego dnia jakiś staruszek na ulicy zaatakował go, krzycząc, jak śmie to robić. Wtedy chłopak podwinął rękę i pokazał mu numer obozowy.
Profesor Aleksander Skotnicki, przyjaciel Schindlerowców i autor wielu książek o ich losach, podkreśla, że rodzina Niusi, której udało się przeżyć wojnę, to cud. Relacje rodzinne nie były jednak takie łatwe.
Wszyscy mieli obozową traumę, a w relację matki i córki wpisany był nie tylko bunt nastolatki czy różnica pokoleń, ale też poczucie winy i przekonanie Niusi, że nie jest wystarczająco kochana. Wydawać by się mogło, że cudem uratowane po wojnie kobiety będą wiodły niesamowicie bliskie życie, że będą połączone nieuchwytną dla nikogo innego nicią, ale stało się inaczej. Regina nie była matką, która wspierała córkę we wszystkim. Co ciekawe, w latach 50. ta nieortodoksyjna żydowska rodzina, sprzeciwiała się małżeństwu Niusi z gojem. Zresztą, ich związkowi przeciwna była także rodzina Tadeusza. Niusia, która do dziś jest uparta, postawiła na swoim i doprowadziła do ślubu. Z Tadeuszem są szczęśliwym małżeństwem, a ja zawsze się wzruszam, kiedy patrzę, jak po tylu latach są wciąż dla siebie czuli.
Nie chcieli nigdy wyjechać z Krakowa?
Tadeusz nawet to rozważał, wiadomo, jak było w Polsce, co spotkało rodziny żydowskie w 1968 roku. Ale on miał starszą mamę, nie można jej było zostawić. Niusia zdecydowała, mówiąc: matki się nie zostawia.
Przez całe długie lata Niusia nie wspominała o swoim wojennym losie nikomu. Dlaczego?
To był jej sposób na radzenie sobie z traumą. Chciała chronić najbliższych, nie opowiadała więc ani mężowi, ani tym bardziej córce. Otworzyła się wiele lat po wojnie, kiedy do Krakowa przyjechał Steven Spielberg, by kręcić pod Wawelem „Listę Schindlera”. Wiedziała, że to wybitny reżyser. Pracując jako kosmetyczka w hotelu „Forum”, mijała możliwość spotykania w tamtejszej restauracji hollywoodzkich aktorów, którzy grali w tym filmie. Przeżyła szok, kiedy napotkała zimne spojrzenie Ralpha Fiennesa, wcielającego się w postać Amona Goetha. Kiedy okazało się, że Spielberg chce ją poznać, zdecydowała się opowiedzieć mu swoją historię. Tak została konsultantką filmu i trafiła na światowe ekrany. Pojechała z ekipą do Jerozolimy, gdzie kręcono zakończenie filmu. Razem z innymi ocalonymi przez Schindlera, w ostatniej scenie podchodzi do grobu Anioła z Podgórza i kładzie na nim kamień. Pamiętasz jej fryzurę? Przez długie godziny pracowała nad nią fryzjerka z hotelu „Forum”.
Jest imponująca!
Opowiadała mi o tym z radością, bo nasze rozmowy nie zawsze były smutne. Ta książka nie jest wyłącznie o śmierci i cierpieniu, jest o sile życia. Niusia, mimo że wciąż kiepsko śpi, jest kobietą, która umie czerpać ze świata pełnymi garściami. Opowiada ze swadą i z mocą o sobie, ma w sobie radość i zapał. Każdy dzień jest dla niej ważny, odbiera świat wszystkimi zmysłami, stąd też pomysł, by opowiedziała swoje losy przez smaki i zapachy.
Spielberg pokazał Schindlerowców światu. Myślisz, że stanęliby twarzą w twarz ze swoją przeszłością bez niego?
Wielu z nich milczało, nie wspominało o wojnie, bo albo się bali, albo było to zbyt bolesne. Kiedy opuszczali Brünlitz tuż po wyzwoleniu obozu i wsiadali do podstawionych im wagonów, o ironio, bydlęcych, milczeli, nie żegnali się nawet ze sobą, nie mieli potrzeby utrzymywania kontaktów. Przeżyli coś tak strasznego, że wydawało im się, że nie można na tym budować relacji, że trzeba się od przeszłości odciąć, zapomnieć. Psychiatrzy, którzy badali pokolenia poobozowe, często jednak powtarzają, że nikt nie mógł ich tak dobrze zrozumieć jak ktoś z sąsiedniej pryczy, że te doświadczenia połączyły ich na całe życie. Dzięki filmowi zaczęli się spotykać, nawiązywać kontakt, pisać do siebie listy. Krakowianki Niusia i Stella do końca życia były bliskimi przyjaciółkami.
Na końcu książki, kiedy czytasz Niusi ostatnie już zdanie, mówi, że czuje się tak, jakby przejechał przed jej oczami pociąg, gdzie każdy wagon to cząstka życia, którą teraz widzi wyraźnie. Ta książka mogła być także formą terapii?
Możliwe. Każdy rozdział czytałam pani Niusi zanim przeszłam do kolejnego. Szłam do jej domu z laptopem i z niemałym strachem odczytywałam go na głos, bojąc się, że moja wizja scen z jej życia nie będzie odpowiadała jej pamięci albo wyobrażeniom. Ale Niusia za każdym razem mówiła: „Tak, właśnie tak było”. Moja opowieść o wydarzeniach, w których uczestniczyła, została przez nią przyjęta, zaakceptowana. W zasadzie zmieniła tylko kilka szczegółów. Pamiętam, jak bardzo się oburzyła, kiedy w jednym z rozdziałów napisałam, że do karpia po żydowsku trzeba użyć dwukilogramowej ryby. „Kto by takiego karpia w ogóle jadł?” - wykrzyknęła. Musi mieć od 1,20 kilograma, no góra do kilogram czterdzieści!