Krakowski Oddział IPN i „Dziennik Polski” przypominają. Adam Markowski - krakowski marzyciel

Czytaj dalej
Fot. IPN
Wojciech Paduchowski

Krakowski Oddział IPN i „Dziennik Polski” przypominają. Adam Markowski - krakowski marzyciel

Wojciech Paduchowski

Był rok 1961, trzech nastolatków obserwowało nachalną państwową kampanię antykościelną i antyreligijną. Postanowili dać wyraz swojemu sprzeciwowi.

Adam Markowski był dzieckiem wojny, urodzonym w Krakowie w 1941 r. Ojciec Ludwik, pochodzący ze Lwowa prowadził drogerię. Wzrastał w dość typowej mieszczańskiej krakowskiej rodzinie zajmującej się handlem, ale z intelektualnymi ambicjami. Nie mógł pamiętać okropności wojny ze względu na wiek. Dla jego rówieśników pierwszym zbiorowym doświadczeniem był rok 1956, Polski Październik i Powstanie Węgierskie. Nie uczestniczyli w nich czynnie, ale mentalnie wchodzili w dorosłość w tamtej atmosferze.

Musimy zaprotestować

Przyjaźnił się z dwoma kolegami, Stanisławem Grzesiakiem oraz Andrzejem Szatkowskim. Był rok 1961, grupa trzech nastolatków obserwowała nachalną państwową kampanię antykościelną i antyreligijną. Postanowiła dać wyraz swojemu sprzeciwowi. Jak się wydawało, najprostszym sposobem było pisanie ręcznie ulotek oraz napisów kredą na kamienicach i murach. Wszyscy trzej mieszkali w centrum Krakowa, tak więc właśnie tutaj przeprowadzali swoje akcje kredowo-ulotkowe. Swoją działalność udało im się prowadzić przez okres trzech miesięcy, od kwietnia do końca czerwca 1961 r. W kwietniu odbywały się wybory do Sejmu PRL i rad narodowych - Markowski wraz z kolegami nawoływali do ich bojkotu. W sumie wykonali kilkaset ulotek, które rozrzucali i naklejali na terenie starego miasta, m.in. rozrzucili z pierwszego piętra domu handlowego przy ul. św. Anny, dawnej kamienicy sławnego krakowskiego burmistrza Erazma Czeczotki. Znajdowały się na nich hasła: „Precz z komunizmem”, „Żądamy wolności słowa”, „Wybory będą sfałszowane - nie głosuj”. Poza tym zrywali obwieszczenia wyborcze. W tym samym czasie w kinach grano głośny film „Matka Joanna od aniołów” w reżyserii Jerzego Kawalerowicza. Obsypany nagrodami film, niezależnie od jego wysokich walorów artystycznych, wpisywał się w państwową kampanię przeciwko Kościołowi w Polsce. Dla Markowskiego i jego kolegów było to oczywiste. Dlatego też na plakatach reklamujących film pisali hasło „film antyreligijny”. Prowadzili kronikę, w której dokumentowali wszystkie swoje akcje antyreżimowe.

Same akcje ulotkowe nie zaspakajały ich ambicji. Postanowili uzupełnić je o pisanie anonimów. W listach kierowanych m.in. do I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR Lucjana Motyki, redakcji „Gazety Krakowskiej”, „Echa Krakowa”, czy katolickiego posła Stanisława Stommy, dawali wyraz niezadowoleniu. Grozili w nich m.in. tym, że jeżeli władze nie odstąpią od swojej antykościelnej polityki, to w Krakowie powtórzą się podobne wydarzenia, jakie miały miejsce w kwietniu 1960 r. w Nowej Hucie w związku z próbą usunięcia krzyża.

Poszukiwali wsparcia, chcieli nawiązać kontakt z kimś, kto mógłby pokierować ich działalnością. Postanowili, że napiszą w tej sprawie list do konsulatu francuskiego w Krakowie. Niestety, list został odczytany przez bezpiekę. Służba Bezpieczeństwa zastosowała tzw. kombinację operacyjną podstawiając funkcjonariusza Jana Maliborskiego, który udawał francuskiego dziennikarza. W ten sposób młodzieńcy zostali zdekonspirowani i w konsekwencji zatrzymani i skazani. Markowskiego uznano za przywódcę grupy, dlatego dostał najwyższy wyrok, skazano go na półtora roku więzienia. Natomiast Grzesiaka i Szadkowskiego na 6 miesięcy pozbawienia wolności. Ostatecznie, po odwołaniu od wyroku, sąd drugiej instancji skazał ich na wyroki w zawieszeniu. Pomimo to wszyscy trzej spędzili pół roku w więzieniu przy ul. Montelupich.

Dlaczego to robili?

Z dzisiejszej perspektywy ich działalność wydaje się być naiwna. Jednak dla tych młodych ludzi, którzy wchodzili w dorosłość w okresie Polskiego Października 1956 r., odejście władz od jego „zdobyczy” musiało być frustrujące. Ważne jest również to, że nie pochodzili z rodzin o silnej postawie antykomunistycznej. Ich bliscy nie doznali w okresie stalinowskim represji, które mogłyby zniechęcać do podejmowania działań antyreżimowych. Wszyscy trzej byli ministrantami w jezuickim kościele św. Barbary przy Małym Rynku. Obserwowali kampanie usuwania przez władze krzyży i religii ze szkół. Co ciekawe, spotykali się na rogu Plant i ul. L. Solskiego, obok siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR, gdzie grali w piłkę i rozmawiali o tym co usłyszeli w Radiu Wolna Europa czy BBC. Postanowili działać.

Markowski miał dodatkowe powody, aby co najmniej nie lubić władz. Był uczniem liceum ojców Pijarów. W roku szkolnym 1959/1960 odebrano tej szkole prawa szkół państwowych. Skutkiem tego maturzyści, w tym Markowski, stanęli przed konieczność zdawania nowego egzaminu dojrzałości. Przed specjalnie powołaną przez kuratorium Państwową Komisją Egzaminacyjną, zdawano rozszerzony egzamin składający się z 10 przedmiotów.

Represje

Uwięzienie Markowskiego spowodowało, że nie mógł rozpocząć studiów na Akademii Medycznej. Rozpoczął naukę w Studium Nauczycielskim, którego nie ukończył. W trakcie nauki został wezwany przez dyrektora, który oświadczył mu, że nie może być nauczycielem ponieważ był karany z powodów politycznych. Wyrzucenie ze studium zawdzięczał władzom partyjnym. Jedynym rozwiązaniem było podjęcie studiów na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.

W Lublinie silnie zaangażował się w działalność duszpasterstwa studentów, co nie umknęło uwadze bezpieki. Był poddany inwigilacji, sprawdzano również jego korespondencję. Gdy przyjeżdżał do Krakowa „przejmowała go” krakowska SB. W 1963 r., kiedy ponownie na

ulicach Krakowa pojawiła się spora liczba antyreżimowych ulotek, od razu podejrzewano Markowskiego. Podobnie było, gdy w tym samym roku zginęła broń palna z magazynu studium wojskowego w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie.

Znany krakowski funkcjonariusz bezpieki Jan Bill przeprowadził z Markowskim tzw. rozmowę ostrzegawczą, w czasie której ten śmiało mówił o własnej ocenie ówczesnej sytuacji. „Uważa on [Markowski], że to co czynił w ubiegłych latach, było słuszne, iż w Polsce nie ma wolności słowa i wyznania oraz, że nie może mówić prawdy tj. co myśli o obecnym ustroju. […] Powiedział, że nie chce wspominać starych dziejów, lecz on nie zmieni już swojego zdania, bo jest przekonany, że ustrój takiego ucisku jaki istnieje musi upaść.”. Bill podsumowywał: „Na podstawie rozmowy z Markowskim stwierdzam, że jest on zdecydowanie wrogo ustosunkowany do PRL, o ile na razie nielegalnej działalności nie prowadzi to tylko dlatego, że nie sprzyja sytuacja. Na pewno jest on skłonny do podjęcia nielegalnej działalności, co między wierszami z jego wypowiedzi można było wywnioskować”.

W 1967 r. Katolicki Uniwersytet Lubelski odwiedził abp Agostino Casaroli, pracownik Sekretariatu Stanu papieża Jana XXIII. Markowski wraz z drugim studentem, Janem Czarnkiem, postanowili wykorzystać nadarzającą się sytuację i poinformować w specjalnym memoriale wysłannika Watykanu o sytuacji katolików w PRL z własnej, studenckiej perspektywy. W jednym z punktów pisali: „Głęboko nas niepokoi lansowana z uporem polityka edukacyjna, która przynosi katastrofalne efekty. Wszelkie wartości ludzkie osiągnięte dawniej i dziś mające związek z religią są systematycznie deprecjonowane. Efektem tej działalności jest nihilizm młodego pokolenia coraz mocniej manifestowany w odniesieniu do wszystkich wartości - nawet tych, które głoszą komuniści”.

Po ukończeniu studiów w Lublinie Markowski nadal był silnie związany ze środowiskami katolickimi. Był m.in. członkiem zarządu krakowskiego oddziału Klubu Inteligencji Katolickiej. W tym czasie SB próbowała zwerbować go jako tajnego współpracownika. Markowski stanowczo odmówił podjęcia współpracy.

Po linii Zabłockiego

Związany był z linią polityczną reprezentowaną przez długoletniego posła na Sejm PRL Janusza Zabłockiego. Był współpracownikiem, a następnie członkiem Rady Społecznej Ośrodka Dokumentacji i Studiów Społecznych, który zajmował się studiami nad nauką społeczną Kościoła. Należał do kolegium redakcyjnego miesięcznika „Chrześcijanin w Świecie”, wydawanego przez ten ośrodek. Od 1978 r. był radnym Rady Narodowej dzielnicy Śródmieście w Krakowie. Był również członkiem Polskiego Związku Katolicko-Społecznego (PZKS), który zastąpił w 1981 r. w Sejmie PRL koło poselskie „Znak”. Z ramienia związku wszedł w skład Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego (PRON), który miał przede wszystkim propagandowo wykazać poparcie społeczeństwa dla wprowadzenia przez ekipę władzy Wojciecha Jaruzelskiego stanu wojennego. Po akcesie Markowskiego do PRON wiele osób odwróciło się od niego.

Inwigilująca go przez lata bezpieka nadała prowadzonej przeciw niemu specjalnej sprawie operacyjnej kryptonim „Marzyciel”. O czym zatem marzył Markowski? Z pewnością w początkowym okresie życia wykazywał się postawą nieprzejednaną oraz odwagą. Chciał Polski suwerennej, niepodległej i katolickiej. Natomiast na kolejnych etapach życia skłaniał się coraz bardziej ku postawie koncyliacyjnej, kompromisowej. W Radzie Narodowej miasta Krakowa pracował dla dobra lokalnej społeczności. Udział w prorządowej organizacji katolickiej PZK

Wojciech Paduchowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.