15 czerwca 1934 r. przed siedzibą Klubu Towarzyskiego przy ulicy Foksal 3 w Warszawie dokonano jednego z najgłośniejszych zamachów politycznych w historii II RP.
Z rąk ukraińskiego zamachowca zginął Bronisław Pieracki, minister spraw wewnętrznych. Rząd, nie znając sprawców, zareagował błyskawicznie i gwałtownie. Dwa dni po zamachu prezydent Ignacy Mościcki na wniosek Rady Ministrów wydał rozporządzenie w sprawie osób zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu. Był to początek ponurej historii Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej.
Rządzić bez rękawiczek
Samo rozporządzenie z 17 czerwca 1934 r. było niezwykle lakoniczne. Bez wdawania się w zbędne rozróżnienia przewidywano, że osoba uznana za zagrażającą bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu zostanie przymusowo osadzona w miejscu izolacyjnym na podstawie decyzji administracyjnej. Nie wprowadzono żadnej procedury odwoławczej. Co więcej, podstawą takiej decyzji nie musiał być jakiś konkretny czyn, ale podejrzenie, że działalność danej jednostki może powodować zagrożenie dla bezpieczeństwa i spokoju publicznego. Ogólność zapisów prowadziła do praktyki stosowania tego środka wyjątkowego bardzo uznaniowo. Często o osadzenie w obozie wnioskował wojewoda czy nawet starosta, decydował natomiast sędzia śledczy. Można było zostać osadzonym na trzy miesiące, ten okres mógł ulec przedłużeniu na kolejne trzy, w praktyce często przekraczano te ograniczenia czasowe.
Przepisy rozporządzenia szybko się zmaterializowały na dwa sposoby. Po pierwsze, 12 lipca formalnie powstało na terenie dawnych carskich koszar Miejsce Odosobnienia w Berezie Kartuskiej w powiecie prużańskim na Polesiu. Praktycznie pierwszych osadzonych przywieziono już 6 lipca. Byli to działacze Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR), na których w pierwszej kolejności padło podejrzenie zorganizowania zamachu na Pierackiego. Po drugie, od samego początku w obozie stosowano brutalne metody represji i upokarzania osadzonych. Głównym organizatorem i nadzorcą obozu był płk Wacław Kostek-Biernacki, dawny legionista, wojewoda poleski. Pomimo, że nie był komendantem obozu, de facto sprawował w nim niepodzielną władzę.
Ówczesna prasa sanacyjna próbowała bronić decyzji jako trudnej konieczności mającej na celu stabilizację sytuacji wewnętrznej, jednak szybko „Miejsce” stało się instrumentem nie tyle stabilizacji, co zwykłego zwalczania przeciwników politycznych. W jednym z artykułów z piłsudczykowskiej „Gazety Polskiej” wybrzmiała jasna groźba: jeżeli są ludzie nierozumiejący rządzenia w rękawiczkach - będą się mieli sposobność przekonać, że potrafimy rządzić bez rękawiczek.
Osadzeni
Pierwszymi więźniami obozu byli polscy nacjonaliści, wśród nich Bolesław Piasecki czy Włodzimierz Sznarbachowski. W dalszej kolejności do Berezy trafiali ukraińscy nacjonaliści i działacze komunistyczni. Należy pamiętać, że w większości przypadków tym nadzwyczajnym środkiem zwalczano rzeczywiste działania antypaństwowe. Ruch komunistyczny, reprezentowany wśród więźniów najliczniej, stanowił realną siłę dywersyjną obcego państwa, a ukraińska irredenta również trudna była do pogodzenia z polską racją stanu. Jednak zdecydowanie przekraczano te kryteria. Do Berezy trafiali bowiem nie tylko przeciwnicy państwa polskiego, ale także antagoniści rządu: ludowcy, socjaliści, czy nawet niepokorni piłsudczycy. Do rangi symbolu urasta fakt, że pod surową kuratelę Kostka-Biernackiego trafił jeden z największych apologetów Marszałka, redaktor wileńskiego „Słowa”, Stanisław Cat Mackiewicz. Wiosną 1939 r. został on internowany pod zarzutem podrywania zaufania do zdolności obronnych państwa, obniżania powagi władz państwowych oraz szerzenia się nastrojów defetystycznych w sprawie wewnętrznej i zewnętrznej sytuacji państwa, przeciwdziałając akcji zjednoczenia narodowego w okresie ogólnej konsolidacji społeczeństwa polskiego. Jedyną jego przewiną było domaganie się działań na rzecz dozbrojenia polskiej armii. Ponadto Bereza nie była obozem wyłącznie politycznym, trafiali do niej również kryminaliści i spekulanci, acz w symbolicznej liczbie. Szacuje się, że przez pięć lat działania obozu, przewinęło się przez Berezę ok. trzech tysięcy osób.
Cztery miesiące hańbienia
W styczniu 1935 r. w drugim numerze lwowskiego dwutygodnika „Problemy” miał się ukazać artykuł Ksawerego Pruszyńskiego, reklamowany jako wspomnienia młodego więźnia jednego z głośniejszych obozów koncentracyjnych w jednym z krajów europejskich. Są to – pisano – o ile nam wiadomo – pierwsze tego rodzaju wspomnienia, jakie się ukazują w piśmie polskim. W rzeczywistości był to wywiad z narodowcem, byłym więźniem Berezy. Artykuł pod tytułem „Cztery miesiące hańbienia” miał być sensacją… jednak pozostał nią tylko w zamyśle. To wydanie „Problemów” skonfiskowano. W tekście Pruszyński przywoływał drastyczne wspomnienia więźnia: „Prace ziemne trwały do godziny 4:30 po południu, z przerwą na obiad, który przywoziły nam furmanki. Praca była ciężka szczególnie w dni upalne, ale kopanie kilofem ziemi, czy popychanie w pięciu pełnego ziemi wozu po piasku to nie byłoby najcięższe. Ciężka była
dopiero złośliwość dozorców dochodząca do okrucieństwa. Nie pozwalali nam ani chwili odpocząć. Trzeba było unosić kilofy do góry i na dół przez szereg godzin bez kilku nawet sekund przerwy. A gdy wreszcie opadł któryś z nas z sił, następowało doraźne wymierzenie kary. - Aresztowany numer ten i ten do mnie! -– Wołał dozorujący policjant. Aresztowany rzucał kilof na ziemię i słaniając się w biegu ze zmęczenia (jak już powiedziałem na obozie nigdy na rozkaz dozorców się nie chodziło, ale zawsze trzeba było biegać) stawał przed policjantem wyprężony na baczność. Po rzuceniu kilku obelg następowała komenda: – W prawo zwrot. Nachylić się… Po czym policjant wyciągał pałkę gumową i bił nią aresztowanego. – Czy musiałem się dać tak poniewierać? Co by było gdybym nie wykonał rozkazu? Za niewykonanie rozkazu regulamin przewidywał 7 dni ciemnicy. – Czy ja miałem ciemnice? Tak. Upuściłem przy robocie taczkę z piaskiem. Stanąłem do raportu karnego przed komendantem obozu.”
Jednym z pierwszych więźniów obozu był młody działacz ONR Mieczysław Prószyński (nie mylić z Mieczysławem Pruszyńskim, bratem wspominanego autora artykułu). On również wymieniał metody łamania więźniów: nocne apele podczas których wypędzano wszystkich na korytarz nago bijąc przytem gumami, zaś w celach przeprowadzano rewizję, bicie pałkami gumowymi pod pozorem, że więźniowie opieszale pracują, ciężka praca przy kopaniu dołów, które druga grupa natychmiast zasypywała, poza tym, że jakiekolwiek uchybienie karano karcerem mieszczącym się w piwnicy prochowni, gdzie podłoga była betonowa do połowy zalana wodą….
Miejsce Odosobnienia czy obóz koncentracyjny?
Obóz zakończył swoje istnienie wraz z upadkiem II Rzeczpospolitej. W nocy z 17 na 18 września 1939 r. zabudowania dawnych koszarów opuścili strażnicy, Kostek-Biernacki był już w tym czasie w drodze do Rumunii. Bereza przeszła do historii, ale stała się symbolem. Była często wykorzystywana w krytyce sanacji. Szczególnie po wojnie służyła do formułowania propagandowych ocen ze strony komunistycznego reżimu, który sam z bezprawnych represji uczynił fundament swoich rządów na niespotykaną dotąd skalę. Często w opisie obozu padało, nie tylko ze strony komunistów, stwierdzenie, iż był to „obóz koncentracyjny”. Z prawnego punktu widzenia jest to adekwatne określenie, jednak nieuwzględniająca rzeczywistej zmiany znaczenia pojęcia „obozu koncentracyjnego”, które określa nie tylko politykę arbitralnej izolacji przeciwników politycznych, ale nadto bestialską, często eksterminacyjną praktykę totalitarnego terroru. O tym należy pamiętać.
Prawdą jest, że przy porównywaniu z grozą sowieckich łagrów czy nazistowskich obozów koncentracyjnych złowrogość Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej blednie, jednak czy zupełnie znika?