Maciej Korkuć

Krakowski Oddział IPN i „Dziennik Polski” przypominają. Bitwa pod Lenino: dzieje krwawego cynizmu.

Strzegom. Obiekt propagandowy wystawiony przez władze PRL Fot. M. Korkuć
Maciej Korkuć

Krakowski Oddział IPN i „Dziennik Polski” przypominają. Bitwa pod Lenino: dzieje krwawego cynizmu. Moskwa potrzebowała trupów, aby łatwiej torpedować dyplomatyczne naciski w sprawie Polski. Reszta była dodatkiem.

Czy jest możliwe, aby pół tysiąca obywateli RP posłać na śmierć tylko po to, żeby przy stole konferencyjnym mieć argumenty do wykorzystania przeciw ich Ojczyźnie? Jest. Czy jest możliwe tysiące ludzi posyłać na front pod hasłami walki o wolność, tylko po to, aby ich krew wykorzystać przeciw tej właśnie wolności? Jest. Na tym polega tragedia poległych pod Lenino.

Zerwać z Polską

„Każdemu słowu można nadać nową treść i od was zależy jaką treść temu nadacie” – mówił Stalin do Wandy Wasilewskiej w lutym 1943 r., kiedy okazała brak entuzjazmu dla wymyślonej przez Stalina nazwy: Związek Patriotów Polskich. Patriota – to słowo skompromitowane – zauważyła, jako kobieta już w całości wkomponowana w sowiecki sposób myślenia. Patriotyzm kojarzył się jej Polską niepodległą – a więc tą burżuazyjną, oznakowaną biało-czerwonymi flagami i „reakcyjnymi orłami”.

Kiedy kończyła się przełomowa bitwa pod Stalingradem utrzymywane były jeszcze sowiecko-polskie relacje dyplomatyczne. Stalin zmierzał do ich zerwania. Stojąc przed perspektywą marszu na zachód chciał mieć wolne ręce na arenie dyplomacji - bez konieczności liczenia się z obroną praw Polaków i Polski przez jej władze. Eskalował napięcie we wzajemnych relacjach i przygotowywał nowe narzędzia antypolskiej polityki.

Mimo ewakuacji Armii Andersa do Persji możliwa była dalsza rekrutacja obywateli RP przebywających w ZSRS do prawdziwego Wojska Polskiego. Stalin celowo zablokował takie możliwości. Rozpoczął przygotowania do stworzenia własnych jednostek złożonych z Polaków. Ze względów propagandowych wykorzystał byłego podpułkownika Zygmunta Berlinga, zdegradowanego w WP i współpracującego od dawna z NKWD. Stalin go ogłosi generałem i postawi na czele 1. Polskiej Dywizji Piechoty.

Polityczny teatr

Zamierzając ogłosić powstanie jednostki pozorującej polskie wojsko Stalin potrzebował uciąć dyplomatyczne ścieżki protestu przeciw takiej samowoli. Obóz w Sielcach nad Oką przygotowywano więc bez rozgłosu. 25 kwietnia 1943 r. Moskwa ogłosiła komunikat, który oznaczał zerwanie stosunków dyplomatycznych z Polską. Dopiero po kilku dniach poinformowała, że powstanie pod dowództwem Berlinga dywizja złożona z Polaków. Miało wyglądać to na inicjatywę polską. Po to Stalin kazał Wasilewskiej napisać teatralne pismo w imieniu wciąż fikcyjnego Związku Patriotów Polskich z prośbą do władz ZSRS o zgodę na utworzenie jednostki.

Niemal wszystko podporządkowano wymogom propagandowego marketingu politycznego. Miało to wyglądać na jednostki polskie: flagi biało-czerwone, krój mundurów, orzełek udający nawiązanie do Piastów, Kościuszko jako patron - wszystko dla przykrycia planów Stalina do wykorzystania dywizji przeciw odbudowie niepodległej Polski.

Rekruci mieli najmniej do powiedzenia. Część z nich zgłaszała się ochotniczo - widząc w tym jedyną szansę na wyrwanie się „z nieludzkiej ziemi”. Niektórzy sądzili, że to ciąg dalszy formowania armii Andersa. Wielu jednak kierowały do obozu w Sielcach sowieckie Wojenkomaty, bynajmniej nie informując, w jakich jednostkach się znajdą. Tym bardziej przeżywali chwile radosnej nadziei na widok polskich znaków. Szybko dowiadywali się, że w rzeczywistości to połączenie teatralnych rekwizytów z pełnym podporządkowaniem Sowietom. A za jakiekolwiek formy nieposłuszeństwa, w tym nawet za nieprzychylne opinie o ZPP czy o Wasilewskiej - groziły surowe kary. Ale i tak przynajmniej mogli liczyć na polepszenie doli rodzin wciąż wegetujących w sowieckich kołchozach i miastach. Jako rodziny żołnierzy frontowych - mogły liczyć na nieco lepsze przydziały w zaopatrzeniu.

Ważniejszym adresatem narodowo-wyzwoleńczego entourage’u byli zachodni dziennikarze, ściągani do obozu na propagandowe wizytacje. Relacje tych ostatnich miały kształtować mentalność polityków Zachodu i opinię publiczną świata. Stwarzać podglebie dla sowieckich enuncjacji, że władze państwowe RP nie są reprezentantem walczącego narodu.

Życie polskich, tak jak i sowieckich żołnierzy dla Stalina nie przedstawiało specjalnej wartości. Liczyły się fakty polityczne. Stalin już jesienią 1943 r. przygotowywał grunt do stworzenia alternatywnego „polskiego rządu”. Kiedy zapadła decyzja, że w październiku odbędzie się konferencja ministrów spraw zagranicznych USA, Wielkiej Brytanii i ZSRS w Moskwie w celu przygotowania pierwszego spotkania „Wielkiej Trójki” - Stalin potrzebował medialnego wydarzenia z udziałem żołnierzy Berlinga. .Moskwa musiała posłać ich na front jeszcze przed konferencją. To oni mieli być zaprezentowani jako Polacy walczący przeciw Niemcom. Po to, aby polskie władze tym bardziej oskarżać o kamuflowane sprzyjanie Hitlerowi.

Cyrk śmierci

Szybko przerwano szkolenia i wysłano żołnierzy na front. Nie miało znaczenia, że jednostka złożona głównie z cywilów i wycieńczonych eks-łagierników i zesłańców - nie mogła jeszcze osiągnąć gotowości bojowej. Liczył się czas. Konferencja miała się odbyć w II połowie października. Berlingowska 1. DP musiała być rzucona na Niemców wcześniej. Zrobiono to 12 i 13 października 1943 r. pod Lenino.

Duża ilość poległych była skutkiem rozgardiaszu panującego na tym odcinku sowieckiego frontu. Ataku nie poprzedzono odpowiednim przygotowaniem artyleryjskim. Stracono efekt zaskoczenia. Pozwolono na niemal całkowitą swobodę lotnictwa niemieckiego. Szwankowała łączność, część żołnierzy zginęła „od swoich” bo niektóre oddziały „dostały się pod ogień naszej artylerii.

Wskutek tego piechota zaległa, powstało zamieszanie, szyki bojowe pomieszały się” - jak raportował potem szef Zarządu Politycznego Frontu Zachodniego gen. Makarow. I-dodawał, że sąsiadujący z Polakami żołnierze z sowieckich dywizji „w czasie walki nie okazali koniecznego wsparcia, ponieważ w istocie pozostawali w miejscu” i w rezultacie niektóre polskie jednostki „zostały zaatakowane przez przeciwnika ze skrzydeł”. Berling obwiniał później gen. Gordowa, dowódcę tego odcinka frontu; ten w raportach punktował błędy i nieudolność Berlinga. Potem specjalna komisja pod przewodnictwem G. M. Malenkowa stwierdzi, że „od października 1943 r. do kwietnia 1944 r. Front Zachodni, bez względu na przewagę sił nad nieprzyjacielem i wielkie zużycie amunicji, nie posunął SIĘ NAPRZÓD. Wszystkie przeprowadzone przez te pół roku operacje skończyły się niepowodzeniem z winy dowództwa frontu”.

Bitwa była faktycznie porażką. Straty były olbrzymie – dywizja praktycznie utraciła zdolność bojową. W sumie na polach pod Lenino zginęło ponad pół tysiąca Polaków. Łączne straty Dywizji przekroczyły trzy tysiące – z rannymi i zaginionymi. Niemcy szybko odzyskali utracony teren. Ale cel propagandowy był osiągnięty.

Większość zaginionych stanowili ci, którzy wykorzystali okazję, by uciec z objęć stalinowskiej władzy. Pojedynczy żołnierze jeszcze przed bitwą zbiegli do Niemców - dzięki temu ci wiedzieli, że są tu Polacy, i od rana nadawali do nich apele i melodię „Mazurka Dąbrowskiego”. Gen. Makarow pisał, że według przekazanych mu danych „wrogowi poddało się około 600 osób z 1 i 2 pp, a wszystkich razem z innych jednostek około 1000 osób”.

Z pewnością kilkaset osób po prostu skorzystało z możliwości ucieczki od Sowietów. Jeden z niemieckich żołnierzy później zeznał, że „polska piechota szła rzutami plutonowymi, przy tym Polacy nie strzelali do nas, tylko coś wykrzykiwali (...) czuliśmy, że przechodzą na naszą stronę. W taki sposób na naszą stronę 12 października do godz. 16.00 przeszło kilka plutonów Polaków, w ogólnej liczbie 300 ludzi (...) oni całymi grupami poddawali się i przechodzili na naszą stronę, w ogóle z nami nie walcząc”. Czy oni uciekali do Niemców? W gruncie rzeczy wykorzystali pierwszą okazję do tego, aby uciec gdziekolwiek – byle jak najdalej od Sowietów. Wszak wielu z nich na Kresach nawet nie widziało nigdy niemieckiej armii. Za to sami byli ofiarami sowieckich represji i zbrodni.

Moskiewski sukces

Zaraz potem od 19 października 1943 r. w Moskwie z Mołotowem konferowali szef brytyjskiego MSZ Anthony Eden oraz amerykański sekretarz stanu Cordell Hull. 29 października Eden próbował wprowadzić wątek przywrócenia relacji sowiecko-polskich. Wtedy właśnie Mołotow posłużył się nagłośnioną już bitwą pod Lenino, aby uciąć dyskusję. Przekazał, że „polska dywizja walczy bohatersko na froncie” i cynicznie oskarżył prawowite władze RP, że nie chcą walczyć z Niemcami bo „polski wódz naczelny, gen. Kazimierz Sosnkowski, wcale sobie tego nie życzy”. Temat został urwany. Anglosasi w polskiej sprawie niczego nie załatwili.
Niby nic, ale właśnie dla takich celów Stalin potrzebował przelewu krwi pod Lenino. W dzisiejszym żargonie powiedzielibyśmy, że dla niego z założenia to był po prostu użyteczny medialny event.

Ci, którzy polegli – głosu nie mieli. Ci, którzy przeżyli - i przez Niemców i przez Sowietów byli wykorzystywani do swoich celów. Niemcy jeńców spod Lenino obwozili po Generalnym Gubernatorstwie, aby opowiadali o sowieckich realiach życia. Moskwa miała więcej czasu. Przez kilka dekad cynicznie wykorzystywała Lenino do nazywania klęski - zwycięstwem, a sowieckiego zniewolenia – wyzwoleniem.

Niektórzy wciąż w to wierzą.

Maciej Korkuć

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.