Krakowski Oddział IPN i „Dziennik Polski” przypominają. Śmierć Grzegorza Przemyka. Milicjanci zabili, sanitariuszy skazali
Krakowski Oddział IPN i „DZIENNIK POLSKI” przypominają. 12 maja 1983 r. w komisariacie MO w Warszawie został bestialsko pobity przez funkcjonariuszy ZOMO i MO niespełna 19-letni maturzysta Grzegorz Przemyk.
Dwa dni później już nie żył. Była to jedna z najgłośniejszych zbrodni ówczesnej władzy, a jednocześnie symbol zakłamania komunistów. Rządowa akcja propagandowa przeprowadzona na niespotykaną wcześniej skalę miała zdjąć z funkcjonariuszy odpowiedzialność za to morderstwo.
"Bijcie tak, żeby nie było śladów"
Grzegorz Przemyk był uczniem warszawskiego Liceum im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego, synem poetki i działaczki opozycyjnej Barbary Sadowskiej. Sam też pisał wiersze, był wrażliwy, czytał Baudelaire’a czy Wojaczka, nosił chlebak po Stachurze, grał na gitarze. 12 maja 1983 r. wspólnie z kolegami świętował zdany egzamin maturalny. Tego dnia na warszawskiej Starówce pełno było milicyjnych nysek, gdyż władze obawiały się, że w rocznicę śmierci Józefa Piłsudskiego może dojść do demonstracji. Spacerujący rozbawieni młodzi ludzie zostali zatrzymani na placu Zamkowym przez milicjantów. Przemyk odmówił okazania dowodu osobistego, motywując to tym, że jest już po zawieszeniu stanu wojennego, a więc nie ma obowiązku noszenia przy sobie dokumentów. W odpowiedzi funkcjonariusze zabrali go do radiowozu i przewieźli na komisariat przy ul. Jezuickiej, gdzie został bestialsko skatowany. Przerażające krzyki i wycie z bólu słychać było na zewnątrz. Oficer dyżurny Arkadiusz Denkiewicz instruował oprawców: „Bijcie tak, żeby nie było śladów”. Zachęceni w ten sposób milicjanci uderzali z całej siły szybkimi seriami w brzuch. Ciosy ustały dopiero, gdy zorientowali się, że ich ofiara nie jest w stanie o własnych siłach opuścić komisariatu. Wtedy postanowiono wezwać karetkę pogotowia, informując dyspozytora, że jest to wezwanie do osoby chorej psychicznie. W błąd wprowadzono też ekipę karetki sugerując, że „być może zatrzymany jest narkomanem” i nie ma przy sobie żadnych dokumentów.
Pacjent „był bez obuwia, w koszuli wyciągniętej z lekko rozdartych spodni i zlany potem. Jego długie włosy były potargane, a twarz pokryta kurzem. Spojrzałem w jego oczy. Nie wiem, jakiego były koloru, ale w tym momencie wydały mi się duże, ciemne i bardzo błyszczące. A może tylko jego źrenice były tak rozszerzone, że wyglądały na niezwykłe? Bił z nich strach i przerażenie. W karcie mieliśmy napisane »zaburzenia psychiczne«, a tu nic takiego nie stwierdziliśmy” – wspominał Michał Wysocki, kierowca karetki.
Gdy dowieziono skatowanego młodzieńca na pogotowie ratunkowe, ten stracił przytomność, a mimo to lekarz nawet go nie zbadał. Natomiast dyżurujący psychiatra skierował go do szpitala psychiatrycznego. Powiadomiona o tragicznym zdarzeniu matka w tej sytuacji zabrała syna do domu. Tam jego stan się pogorszył. Odwieziono go do szpitala, gdzie zmarł wskutek rozległych obrażeń wewnętrznych. Po otwarciu jamy brzusznej podczas próby operacji lekarze stwierdzili, że narządy wewnętrzne są tak zmasakrowane, że nie da się go już uratować.
Manipulowanie opinią publiczną
W pogrzebie, który odbył się 19 maja w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu, uczestniczyło kilkadziesiąt tysięcy osób. Obecni byli księża Jerzy Popiełuszko, zaprzyjaźniony z Barbarą Sadowską, i Stefan Niedzielak, którzy niedługo potem sami stali się ofiarami morderstw politycznych. Konduktowi żałobnemu towarzyszyła przenikliwa cisza i uniesione w górę dłonie w symbolicznym znaku zwycięstwa. Pogrzeb stanowił też pewnego rodzaju symbol mobilizacji, sprawił, że ludzie mogli się „policzyć”, sprawdzić, jak wielu przyszło w ten sposób zamanifestować przeciwko władzy komunistycznej i brutalności aparatu represji.
Reakcje społeczne spowodowały, że władzom trudno było zatuszować sprawę. Starano się też uspokoić nastroje ze względu na zbliżającą się za kilka dni pielgrzymkę Jana Pawła II do Polski. Decyzją Biura Politycznego KC PZPR z 24 maja 1983 r. utworzono specjalny zespół na czele z sekretarzem KC i członkiem Biura Politycznego Mirosławem Milewskim, który miał dopilnować „koordynacji spraw wynikających z przebiegu śledztwa”.
Jednocześnie w tym samym dniu rzecznik rządu Jerzy Urban w piśmie skierowanym do I sekretarza KC PZPR, premiera Wojciecha Jaruzelskiego zarysował scenariusz działań propagandowych w sprawie Przemyka: „Głównie powinno dziś chodzić o to, żeby opinia
społeczna zaczęła dyskutować, wątpić, dostrzegać złożoność wydarzeń. [...] Atak na Przemyka byłby teraz fatalnie przyjęty i zaogniłby tę sprawę. Na działanie zmierzające w tym kierunku, aby Przemyk nie stał się na trwałe symbolem i męczennikiem, będzie czas później”.
Rok później, w maju 1984 r., Urban wysunął pomysł sterowania przebiegiem procesu. Sugerował, by: „Podzielić cały [...] proces na segmenty [...] – chodzi o to, aby z góry ściśle przewidzieć, co się którego dnia, czy przez połowę dnia będzie działo, rozpisać to w czasie i przerywać rozprawę po wyczerpaniu planowanych czynności sądowych, nawet gdyby zostawał czas na podjęcie następnych”.
Ponadto, by łatwiej było manipulować opinią publiczną, zalecał, by fragmenty procesu, którym władza nie chce „nadawać rozgłosu”, komentowane były przez „specyficznie dobranych dziennikarzy”.
Wyreżyserowane śledztwo
Rządzący komuniści dołożyli starań, by faktyczni sprawcy pobicia, które stało się przyczyną śmierci Grzegorza Przemyka, uniknęli odpowiedzialności karnej. Zgodnie z wytycznymi ówczesnego szefa MSW Czesława Kiszczaka: „Ma być jedna wersja śledztwa – sanitariusze”. W zakończonym w lipcu 1984 r., wyreżyserowanym procesie milicjanci Ireneusz Kościuk i Arkadiusz Denkiewicz zostali uwolnieni od zarzutów, a skazano kierowcę karetki Michała Wysockiego oraz sanitariusza Jacka Szyzdka. Wcześniej ci ostatni byli poddawani przez władzę ogromnej presji, przetrzymywano ich w areszcie, przesłuchiwano, nękano psychicznie. Również towarzyszący Przemykowi na komisariacie kolega, Cezary Filozof, jako naoczny świadek bicia, był poddany wnikliwej inwigilacji, próbowano go skompromitować, wcielić do wojska, namawiano do wyjazdu za granicę, otoczono siecią agenturalną.
Inwigilowano też prowadzących sprawę prokuratorów. Natomiast oskarżonych w sprawie milicjantów i świadków pouczano, jak mają zeznawać. „Ci funkcjonariusze to barany: mówię im, jak mają zeznawać, a oni nic nie rozumieją” – skarżył się jeden z instruujących ich oficerów MO. Pod fikcyjnymi zarzutami aresztowano pełnomocnika Barbary Sadowskiej, mecenasa Macieja Bednarkiewicza, a przeciwko drugiemu pełnomocnikowi, mecenasowi Władysławowi Sile-Nowickiemu, który w reakcji na to niesłuszne aresztowanie zaprotestował w liście otwartym do Wojciecha Jaruzelskiego, wszczęto postępowanie karne, zarzucając mu „poniżanie naczelnych organów władzy państwowej”.
Misterna operacja komunistów powiodła się. W rozkazie Kiszczaka z 2 września 1984 r. triumfowało kłamstwo: „Podjęte zostały wielokierunkowe działania zmierzające do nadania śledztwu obiektywnego charakteru, ustalenia faktycznych sprawców, pociągnięcia ich do odpowiedzialności i ujawnienia wobec opinii publicznej rzeczywistej prawdy. W wyniku długotrwałej, żmudnej pracy, prowadzonej przez wielu funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa, zgromadzono materiał procesowy obrazujący faktyczny przebieg zdarzenia i rolę jego uczestników, stanowiący zarazem podstawę do uniewinnienia funkcjonariuszy MO i skazania rzeczywistych sprawców śmierci G. Przemyka”.
Dopiero po 1989 r. uchylono wyroki i wznowiono proces. Nie doprowadził on jednak do ukarania wszystkich faktycznych sprawców. Udało się skazać jedynie Arkadiusza Denkiewicza.
Nierozstrzygnięte pozostaje pytanie, czy śmierć Przemyka była przypadkowa, czy została zaplanowana? Nie wiadomo, czy funkcjonariusze, którzy zatrzymali i bili Przemyka, wiedzieli, że jego matka już od połowy lat 70. była zaangażowana w działalność opozycyjną i inwigilowana przez SB w ramach sprawy operacyjnego rozpracowania o kryptonimie „Paryżanka”. Na początku maja 1983 r., podczas esbeckiego najazdu na siedzibę Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i Ich Rodzinom, w którym pracowała, Barbara Sadowska sama została pobita, choć nie tak dotkliwie jak syn.
Grzegorz Przemyk nie był jedyną ofiarą komunistycznego aparatu represji w okresie stanu wojennego. Z rąk milicyjnych oprawców w latach osiemdziesiątych zginęło wielu innych młodych ludzi. Rok wcześniej, w maju 1982 r., na skutek pobicia przez funkcjonariuszy ZOMO zmarł w Poznaniu 19-letni Piotr Majchrzak. 13 października 1982 r. podczas demonstracji w Nowej Hucie funkcjonariusz SB Andrzej Augustyn zastrzelił 20-letniego Bogdana Włosika. W listopadzie 1985 r. w Olsztynie zmarł pobity przez milicjantów 19-letni Marcin Antonowicz. Większość sprawców brutalnych pobić i mordów uniknęła kary.