Funkcjonariusz UB z centrali sporządzał uwagi do sprawy agenturalno-poszukiwawczej kryptonim „Pożar”. W jej ramach bezpieka¬ starała się ustalić miejsce pobytu i pojmać lub zabić sierż. Józefa Franczaka ps. „Laluś”. Szukała go już ponad dekadę i przyjdzie jej jeszcze spędzić na jego poszukiwaniach kolejnych kilka lat… Przede wszystkim starano się odkryć miejsca, w których mógłby się ukrywać, gdzie dostawał żywność czy odzież, gdzie mógł się leczyć albo po prostu odpocząć.
Ćwierć wieku w konspiracji
Franczak urodził się w 1918 r. w Kozicach Górnych na Lubelszczyźnie. Jako nastolatek ochotniczo wstąpił do Wojska Polskiego i ukończył Szkołę Podoficerską w Centrum Wyszkolenia Żandarmerii. Służył następnie w Równem - w stopniu wachmistrza, który w żandarmerii i wojskach kawaleryjskich odpowiadał stopniowi sierżanta.
We wrześniu 1939 r. walczył przeciwko Sowietom, został pojmany, ale zbiegł z niewoli. W czasie II wojny światowej był żołnierzem Związku Walki Zbrojnej, a później Armii Krajowej - na swoich rodzinnych terenach w Okręgu Lublin. Trafił wówczas do konspiracji, w której przyszło mu spędzić niemal ćwierć wieku.
Gdy Armia Czerwona zajęła w 1944 r. Lubelszczyznę został przymusowo wcielony do tzw. 2 Armii Wojska Polskiego, idącej z Sowietami na zachód i podporządkowanej sowieckim interesom imperialnym. Jako podoficer rzeczywistego Wojska Polskiego, czyli Armii Krajowej, służący prawowitym władzom polskim czyli Rządowi RP na Uchodźstwie - uciekł z komunistycznego wojska i powrócił do konspiracji. Początkowo ukrywał się, jednak na przełomie 1945 i 1946 r. dołączył do zgrupowania partyzanckiego dowodzonego przez legendarnego cichociemnego mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zaporę”.
Uczestniczył w licznych walkach i potyczkach z komunistyczną bezpieką i wojskiem. Wykonywał akcje specjalne i ekspropriacyjne – prowadził zdecydowaną i bezpardonową walkę z siłami sowietyzującymi Polskę. Był jednym z tych partyzantów, którzy widzieli oczywistość - po 1944 r., zniewolenie niemieckie zostało zastąpione sowieckim, a później komunistycznym. Rozpoczętą w 1939 r. walkę o niepodległość trzeba było kontynuować - w nowych, być może trudniejszych warunkach i często bez nadziei na zwycięstwo.
W 1946 r. został przez bezpiekę ujęty w czasie obławy, ale zdołał zbiec transportującym go do Lublina ubowcom. Dwukrotnie - w maju i grudniu 1948 roku - został raniony w czasie walki. Jego patrol rozbito, a on jeszcze do 1953 r. miał kontakt z ostatnimi leśnymi ze swego zgrupowania. Po kolejnej nieudanej akcji z lutego tego roku przez dziesięć lat ukrywał się samotnie.
Wśród swoich
Dzisiaj, gdy oceniamy działalność podziemia z perspektywy ciepłych, komfortowych mieszkań i wygodnych foteli, nie potrafimy często zrozumieć ówczesnych dylematów i motywacji. Nie dostrzegamy, że od decyzji, na które czasem były sekundy czy nawet ich ułamki, zależało to, czy oddział albo patrol przetrwa, czy też wpadnie w ręce komunistycznej bezpieki. Jak dzisiaj wyobrazić sobie, co czuł i jak żył człowiek który po raz pierwszy zszedł do podziemia, gdy miał lat dwadzieścia dwa i spędził w nim- niemal nieprzerwanie.
- Kolejne dwadzieścia trzy lata. Połowę swego życia. Co to znaczyło, walczyć za Ojczyznę nie mogąc mieć normalnego życia. Ukrywając się w lasach, stodołach, ziemnych bunkrach. Licząc się z możliwością zdrady niemal przez każdego. Co musiał czuć człowiek, który nie mógł ożenić się z kobietą, którą kochał. Nie mógł porozmawiać ze swym synem, nie mógł go przytulić, nie dane mu było go wychować. Mógł tylko nocą, w ciemnościach, patrzyć, jak jego dziecko śpi. A z drugiej strony kim musiał być człowiek, któremu - jak doliczyła się bezpieka - wsparcia udzielało około dwustu osób, skutecznie pomagających mu się ukryć i przeżyć przez te kilkanaście lat. Musiał być człowiekiem cieszącym się szacunkiem, człowiekiem, którego ceniono i któremu ufano. Przecież złapany i torturowany mógłby wydać tych, którzy go ukrywali i skazać ich na ten sam tragiczny los.
Józef Franczak w 1958 r. doczekał się syna ze swą narzeczoną Danutą Mazur. Po raz pierwszy zobaczył go, gdy Marek miał osiem miesięcy. Jednak syn nie mógł znać ojca. Dziecko mogło przecież powiedzieć coś nieostrożnego, ryzyko było zbyt duże.
„Laluś” stał się symbolem oporu wobec komunistów, był ostatnim leśnym, który zginął w walce z bezpieką i milicją. Gdy umierał, miał czterdzieści pięć lat. Data jego śmierci - 21 października 1963 r. - jest uznawana za symboliczny koniec walki zbrojnej wobec komunistycznego zniewolenia. Ostatni partyzant zginął osiemnaście lat po kapitulacji Berlina, uznawanej za koniec II wojny światowej. Jednak los „Lalusia” i tysięcy walczących o niepodległość po 1945 r., dowodziły, że dla Polski wojna się wówczas nie skończyła.
Sieci bezpieki
„Na razie żadnych wiadomości o Franczaku nie ma…”; „Franczak Józef był na melinie u Mazurówny Danuty”; „…Franczak Józef nie ukrywa się u Drozd Katarzyny i Karpińskiego Apolinarego…”; „Franczak posiadał dobrego swego kolegę w Woli Gardzienice
- Gryczkowskiego Stanisława…”; „…W toku zabawy na salę wszedł osobnik, na którego zwróciłem uwagę, gdyż w kieszeni odznaczał się pistolet…”; „nawiązując do […] Franczaka nie znałem go, ale miałem możność go poznania osobiście…” – kolejne pseudonimy agentów i informatorów, daty, mijające lata i ciągła niemożność uchwycenia ukrywającego się partyzanta. Niezliczone plany działań operacyjnych, kontrole, uwagi, sugestie dla skuteczniejszych przedsięwzięć i wciąż spóźnione akcje, nietrafione zasadzki, brak konkretów pozwalających na aresztowanie.
Niemoc bezpieki pozwoliło przełamać dopiero zwerbowanie krewnego Danuty Mazur - narzeczonej „Lalusia”. Z początkiem 1963 r. Stanisław Mazur został zwerbowany jako tajny współpracownik „Michał”. Jego matka mieszkała nieopodal Danuty, a TW „Michał” (stryjeczny brat Danuty Mazur) zaczął często bywać w rodzinnych stronach. Osobiście spotkał Franczaka w sierpniu 1963 r., a potem we wrześniu i październiku. Podczas kolejnego spotkania planowanego na 20 października miał umożliwić jego ujęcie. Pierwotny plan się nie udał, ale TW „Michał” przekazał bezpiece numery rejestracyjne motoru, jakim Franczak przyjechał do swej narzeczonej i rysopis mężczyzny, który mu towarzyszył. Ustalenie właściciela motocykla doprowadziło Służbę Bezpieczeństwa do nieuchwytnego dotąd partyzanta, ukrywającego się w gospodarstwie Wacława Becia w Majdanie Kozic Górnych.
Jego dramatyczną, ostatnią walkę z SB i ZOMO, bezpieka, kończąc sprawę krypt. „Pożar”, opisała niezwykle lakonicznie: „Z chwilą okrążenia zabudowań Becia […] Franczak wyszedł ze stodoły pozorując gospodarza. Franczak, mimo wzywania go do poddania się, podjął obronę i pod osłoną zabudowań wycofał się około 300 m[etrów]. Podczas wymiany strzałów został zabity”.
Zabić, to mało
Ciało „Lalusia” przetransportowano następnie do Zakładu Medycyny Sądowej w Lublinie, gdzie dokonano sekcji zwłok - stwierdzając kilka ran postrzałowych korpusu. Trzy dni po śmierci, na polecenie prokuratora, ciało Franczaka zostało pozbawione głowy. Miała być poddana badaniom stomatologicznym, które pomogłyby ustalić dentystę, który leczył zęby ukrywającego się partyzanta.
Zdekapitowane szczątki komuniści potajemnie zagrzebali w nieoznaczonej mogile na cmentarzu komunalnym przy ul. Unickiej w Lublinie. Rodzina Franczaka ustaliła jednak miejsce złożenia ciała, dzięki pomocy pracownika cmentarza. Dwadzieścia lat później, w 1983 r. jego szczątki zostały - staraniem rodziny - ekshumowane i przeniesione do rodzinnego grobu na cmentarzu parafialnym w Piaskach. Dopiero w wolnej Polsce, w 2014 r., Instytut Pamięci Narodowej odnalazł czaszkę „Lalusia” w zbiorach Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. W marcu 2105 r. odbył się uroczysty pogrzeb, w czasie którego pochowano szczątki partyzanta do jego grobu.