Skontaktowali się z przedstawicielem rodu Poniatowskich, ale nie był zainteresowany. Chcieli dotrzeć też do mieszkającego w Transylwanii potomka Batorych, ale przeszkodziła pandemia. Monarchiści twierdzą, że w Polsce powinien być król. Trzeba tylko go znaleźć (no i przekonać Polaków).
Dobiegała kresu Wielka Wojna - dopiero później nazwana I wojną światową - i niepodległość Polski była już w zasadzie przesądzona. Już 7 października 1918 roku Rada Regencyjna proklamowała niepodległość Królestwa Polskiego, powołując się na słynny 13. punkt programu pokojowego prezydenta Wilsona.
Natomiast nie był przesądzony ustrój polityczny, kto ma być głową państwa. Rodzime środowiska monarchistyczne wskazywały już nawet pierwszego po rozbiorach polskiego króla. Miał nim zostać arcyksiążę Karol Stefan z Żywca. Pierwszy Habsburg, który nauczył się polskiego, a w 1907 roku ogłosił polskość rodziny.
W marcowej konstytucji z 1921 roku ostatecznie przyjęty został ustrój republikański.
Do sprawy wrócono po 1989 roku, kiedy stało się możliwe zakładanie różnych stowarzyszeń czy ugrupowań postulujących restytucję monarchii. W ich ocenie król - niepartyjna, bezstronna głowa państwa - nie jest tak uzależniony od polityków jak prezydent. Stąd też głos monarchy ma dużą moc.
Oczywiście, z jego głosem należy się liczyć, ale w monarchii - rzecz jasna parlamentarnej - panujący ma niewiele realnej władzy. Nie jest w stanie skutecznie uporządkować sceny politycznej, doprowadzić do stanowienia stabilnego prawa, zapobiec korupcji itd.
Może być taniej
Z argumentami ekonomicznymi monarchistów prędzej można się zgodzić. Współczesne monarchie w zachodnioeuropejskim wydaniu nie drenują kieszeni poddanych podatników. Król Hiszpanii inkasuje co prawda w przeliczeniu na złotówki gażę około czterokrotnie wyższą niż nasz prezydent, ale jest to kwota wliczana do całości wydatków na dwór królewski ponoszonych przez hiszpańskich podatników. A te z kolei są prawie pięciokrotnie niższe niż w przypadku naszej Kancelarii Prezydenta RP.
Nie trzeba byłoby wykosztowywać się na stworzenie „miejsca stacjonowania” królewskiej głowy państwa. Najstosowniejszym adresem wydaje się Zamek Królewski w Warszawie, ale z drugiej strony co wtedy zrobić z obecnym warszawskim Pałacem Prezydenckim... Należałoby za to wyłożyć kilka milionów na zakup korony oraz innych insygniów - te oryginalne zostały, jak wiadomo, przetopione przez Prusaków.
Monarchia może za to napędzać dochody. I to niekiedy bardzo znaczne. Najlepszym przykładem Wielka Brytania. Zarabia się tutaj przede wszystkim na turystyce, ale są też inne znaczące źródła dochodów. I tak chociażby samo tylko kopiowanie stylizacji Kate Middleton i Meghan Markle przyniosło brytyjskim markom odzieżowym 250 mln funtów. Zakupy herbaty z królewskim wizerunkiem, herbatników i dżemów z herbem Windsorów to grubo ponad sto milionów funtów dochodu.
Oczywiście, „znaj proporcją, mocium panie”. Nasza monarchia pewnie nie byłaby taka znana - i przynosząca takie dochody. Ale nawet skromniejsze wpływy też zasiliłyby naszą gospodarkę.
Co wynika z sondażu
W kwietniu tego roku portal wPolityce.pl zlecił pracowni Social Changes przeprowadzenie sondażu opinii publicznej w kwestii monarchii. Badanym zostało postawione następujące pytanie: „Czy chciałaby Pani/chciałby Pan, żeby w Polsce obowiązywała monarchia parlamentarna taka jak w Wielkiej Brytanii?”.
Tak odpowiedziało 14 proc. badanych, nie - 57 proc., zaś „trudno powiedzieć” - 29 proc.
Komentując wyniki tego sondażu, redakcja portalu stwierdziła, że Polacy cenią monarchię, ale tę istniejącą w Wielkiej Brytanii. Na własnym podwórku wolą system prezydencki.
Z tym nie zgadza się Jan Lech Skowera, marszałek monarchistycznej Konfederacji Spiskiej (Spiskiej, bo została zawiązana w 2006 r. na zamku starostów spiskich w słowackiej Starej Lubowli): Nie do końca należy zgodzić się z opinią, że Polacy wolą system prezydencki. Jest im po prostu tylko taki znany. Niestety, nie rozumieją tego, że monarchia nie jest zaprzeczeniem potocznie pojętej demokracji, a w debacie publicznej często powiela się taką właśnie tezę. Debat publicznych na tematy ustrojowe nie podejmuje się w Polsce żadnych, nawet wtedy, gdy na wokandzie staje kwestia nowej konstytucji.
Jego zdaniem poparcie dla idei monarchii na poziomie 14 proc. to i tak bardzo duży potencjał wyborczy, doskonała baza dla stworzenia ugrupowania politycznego gwarantującego sobie miejsce w polskim parlamencie. - Oferta monarchistycznego bloku wyborczego musi być jednak na tyle poważna merytorycznie i organizacyjnie, aby przekonać wyborców, iż oddany nań głos nie będzie głosem straconym - dodaje marszałek Skowera. Jednocześnie nie ukrywa, że nie będzie to łatwe zadanie, bowiem aktywność niektórych środowisk monarchistycznych zmalała w ostatnich latach praktycznie do zera.
Zgodnie z Konstytucją 3 maja
Gdy idzie o króla, Konfederacja Spiska, podobnie zresztą jak większość naszych monarchistów, opowiada się za ustaleniami przyjętymi w Konstytucji 3 maja. Notabene zdarzają się głosy, iż konstytucja z 1791 roku nadal obowiązuje, skoro nie uchyliły jej kolejne nasze konstytucje...
Kończąc z wolną elekcją, majowa konstytucja przekazała prawa do polskiego tronu saskiej dynastii Wettynów, konkretnie Fryderykowi Augustowi. Był on wnukiem Augusta III, prawnukiem Augusta Mocnego, a ze strony matki praprawnukiem Jana III Sobieskiego. Wskazano też zasady sukcesji: „Najstarszy syn króla panującego po ojcu na tron następować ma. Gdyby zaś dzisiejszy elektor saski nie miał potomstwa płci męskiej, tedy mąż przez elektora, za zgodą stanów zgromadzonych, córce jego dobrany, zaczynać ma linię następstwa płci męskiej do tronu polskiego”.
Fryderyk August nie został królem Polski. Może nawet nie chciał nim być. Jak przypomina historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego prof. Andrzej Chwalba, nikt z naszej strony nie pytał wtedy Wettynów o zdanie.
W latach 1807-1815 Fryderyk August (był on wówczas również królem Saksonii) z woli Napoleona władał natomiast Księstwem Warszawskim. I w tej roli spisał się całkiem dobrze.
Można oczywiście dywagować, co by było, gdyby nie doszło do kolejnych rozbiorów i upadku Polski. Czy Wettyni zasiedliby na polskim tronie? Czy zasiadaliby na nim i w 2021 roku? No cóż, nie zmienimy biegu historii.
Poszukiwanie kandydatów
Jeśli zaś idzie o XXI-wiecznych Wettynów, krąg potencjalnych kandydatów z ich grona zacieśnia się. Nie tylko z przyczyn biologicznych. - Niestety, trafiliśmy trochę na „szklany sufit” - nie bez żalu stwierdza marszałek Skowera.
Szukają więc innych. - Skontaktowaliśmy się z przedstawicielem rodu Poniatowskich, ale nie był zainteresowany. Dzięki pomocy ze strony monarchistów z Rumunii wiemy o mieszkającym w Transylwanii potomku Batorych. Niestety, w związku z pandemią nasze bliższe kontakty musiały zostać zawieszone - informuje.
Chociaż żyją dziś potomkowie różnych historycznych dynastii, niektórzy z nich w przypadku Polski nie wchodzą w grę. Byłoby cokolwiek niezręcznie wskazać na kogoś z Habsburgów (którą to dynastię skądinąd najczęściej preferują w swoich państwach monarchiści czescy i chorwaccy), nie mówiąc już o Romanowach czy Hohenzollernach. Nie ma natomiast przeciwwskazań, gdy idzie na przykład o spokrewnionych z Wettynami brytyjskich Windsorów. Również obecny król Belgów Filip I Koburg ma wettyńskie korzenie.
Konfederacja jest notyfikowana na wszystkich dworach europejskich. Jak jednak wyjaśnia jej marszałek, upoważnia to tylko do kontaktów typu towarzyskiego. Do konkretnych rozmów w sprawie ewentualnej kandydatury na polski tron niezbędne jest posiadanie statusu reprezentowanej w parlamencie partii politycznej.
- W obecnej chwili nie jesteśmy w stanie wskazać na konkretny ród ani na osobę. Skupiamy się przede wszystkim na idei - konkluduje marszałek Skowera.
Chyba trochę szkoda, bo wskazanie konkretnego kandydata czy kandydatki na polski tron, włącznie z podaniem dossier takiej osoby, mogłoby rozruszać dysputę wokół postulowanej przez monarchistów ustrojowej zmiany.
Cóż. Poczekamy, zobaczymy.