Kroniki zwykłego człowieka. Korupcyjna Hydra
Jednym ze źródeł cudu gospodarczego, którego Polska doświadczyła po 1989 roku, był brak systemu oligarchicznego. Choć nie wszyscy równomiernie korzystali z owoców wzrostu, to nie da się tego porównać z sytuacją w innych państwach regionu. Wystarczy spojrzeć za naszą południową granicę, gdzie co prawda w ostatnich wyborach prezydenckich Andrej Babiš przegrał, ale nie oznacza to wcale jego odejścia z życia publicznego. Słowacja, Węgry, Rumunia – we wszystkich tych państwach „skłonność” do wyłaniania się oligarchii jest zdecydowanie większa niż u nas.
Sztandarowym przykładem oligarchizacji życia publicznego jest jednak Ukraina. W momencie rozpadu Związku Radzieckiego startowaliśmy z tego samego poziomu dochodu na głowę mieszkańca. Po upływie niemal ćwierćwiecza, Polska doszusowała do poziomu 75 proc. unijnej średniej. W tym samym czasie, do momentu wybuchu wojny w 2014 roku, Ukraińcy w zasadzie nie zmienili swojego położenia – wciąż zarabiali jedną trzecią tego, co przeciętny Europejczyk. Wojna niestety radykalnie pogarsza te statystyki. Za jeden z głównych powodów tego rozwojowego zastoju uważa się właśnie funkcjonowanie systemu oligarchicznego.
Stąd też z nieukrywaną nadzieją patrzyliśmy na upadek fortun ukraińskich oligarchów. W ciągu ostatnich prawie już 12 miesięcy cały świat zachwycał się sprawnością ukraińskiego państwa. Chcieliśmy wierzyć, że Ukraińcom udaje się zrywać oligarchiczno-korupcyjny łańcuch. Tym bardziej, że brak przejrzystości w obsłudze otrzymywanego wsparcia z Zachodu mógłby zostać uznany jako argument za jego ograniczeniem. Mam wrażenie, że najbardziej na utrzymaniu takiego przekonania o antykorupcyjnej rewolucji zależało Polsce. Każdy dolar płynący do Ukrainy zwiększa bowiem szansę pomyślnego, także z naszej perspektywy, zakończenia wojny. Może właśnie dlatego w naszej debacie publicznej niespecjalnie przebijały się sygnały, że ucięcie głów kilku oligarchów niekoniecznie spowodowało zabicie korupcyjnej Hydry.
Tymczasem Amerykanie już od kilku miesięcy sygnalizowali, że Ukraińcy mogą sobie rozkradać własne pieniądze, ale od ciężko zarobionych przez amerykańskiego podatnika dolarów, przekazanych na pomoc wojenną – wara! Widać, że ostrzeżenia niespecjalnie poskutkowały, bo przed kilkoma dniami pojawiła się informacja o przyjeździe do Kijowa kontrolerów zza Oceanu. To oznacza, że prewencyjna, spektakularna akcja aresztowań ukraińskich urzędników, przeprowadzona przez rząd w Kijowie, chyba niespecjalnie przekonała Wujka Sama.
Niedługo minie rok od pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę, a tym samym powoli dobiega końca swoisty okres ochronny dla ukraińskich władz, z prezydentem Zełeńskim na czele. Choć sama wojna niestety może jeszcze długo potrwać, powinniśmy zacząć się bliżej przyglądać temu, co dzieje się na szczytach władzy w Kijowie. Bo niezależnie od ostatecznego wyniku konfliktu, warto wiedzieć, jakie państwo wyłoni się z wojennej zawieruchy. To absolutnie nie oznacza, że mamy wstrzymać pomoc dla Ukrainy. Jej wspieranie leży bowiem głęboko w polskim interesie. Nie ulega jednak wątpliwości, że naszych wschodnich sąsiadów czeka jeszcze bardzo daleka antykorupcyjna droga, której nie da się pokonać w rok.
Na marginesie to dobra okazja, abyśmy docenili, że niski poziom korupcji nad Wisłą to jeden z największych sukcesów polskiej transformacji.