Służyły do wszystkiego. Miniaturowe kupowało się w sklepie pana Rąba, na wsiach zastępował je kozik. Niektóre stały się ważnymi literackimi rekwizytami
Stanowiły niezbędną cześć zawartości chłopięcej kieszeni. Spokrewnione ze sztyletami, kindżałami, jataganami, krisami, z mizerykordiami, poniekąd pasowały smarkacza na mężczyznę, a już z pewnością nie były przedmiotami, których dotykały dziewczęta - wiecznie chichoczące lub popłakujące, zajęte grą w klasy lub bez sensu wymachujące skakankami.
Scyzoryki - wszechobecne, różnorakie - służyły do wszystkiego. Do wycinania gałęzi, do wakacyjnego oprawiania grzybów, do nadrzecznego skrobania ryb, do obierania jabłek, do wycinania inicjałów na korze drzew lub - podczas śmiertelnie nudnych, ciągnących się w nieskończoność lekcji - na szkolnych ławkach.
Scyzoryków używali nie tylko smarkacze, ale właściwie wszyscy mężczyźni. Niekiedy zredukowanych do absurdu, zminiaturyzowanych. Stanisław Broniewski, autor przeuroczych krakowskich wspomnień, tak pisał:
Na przeciwnym biegunie rozległego rodu scyzoryków lokował się scyzoryczek-miniatura, który wytworny pan nosił w kieszeni kamizelki albo jako brelok przy zegarku. Cacuszka te, długości zapałki o wykładzinach z masy perłowej lub kości słoniowej, zawierały zazwyczaj prócz jednego zdegenerowanego ostrza kościaną wykałaczkę, pilniczek do paznokci i szpatułkę do grzebania w uchu. Specjalna kategoria gogusiów użytkowała te akcesoria w towarzystwie, któremu chciała okazać swą wyższość i lekceważenie.
Kiedy to było, ponad sto lat temu! A jednak malutkie scyzoryczki nie tylko przetrwały drugą wojnę światową, ale jeszcze przynajmniej do lat 60. można je kupić w sklepie pana Rąba przy ulicy Sławkowskiej, wprawdzie nie oprawnych w macicę perłową i kość słoniową, wprawdzie bez wykałaczki i szpatułki, ale jednak.
Swoją drogą trudno zrozumieć, skąd pan Rąb brał te setki drobiazgów sprzedawanych w jego sklepie, kto produkował miniaturowe scyzoryki, blaszane papierośnice, cygarniczki z wiśniowego drewna i z imitacji bursztynu, fajki, popielniczki, kasetki...
Scyzoryki, nawet scyzoryczki długości zapałki, to też noże. Każda broń z czasem przestaje być narzędziem zadającym śmierć i nabiera paradnego lub wręcz symbolicznego charakteru
Jak się rzekło, scyzoryki nosili wszyscy, ale tylko najmłodsi ich posiadacze potrafili naprawdę cieszyć się nimi i docenić ich wartość. Pamiętacie, jak Mary podarowała scyzoryk Tomkowi Sawyerowi:
Mary podarowała mu nowiutki scyzoryk marki Barlow, wartości dwunastu i pół centa. Dreszcz radości obleciał Tomka i wstrząsnął nim do głębi. Co prawda, nic tym scyzorykiem nie można było przekroić, ale przecież był to „oryginalny” Barlow, a to znaczyło niesłychanie dużo. Na jakiej podstawie chłopcy z Zachodu twierdzili, że bywają falsyfikaty, i to znacznie gorsze od oryginalnej broni marki Barlow, doprawdy jest i chyba na zawsze pozostanie tajemnicą. Tomek zdążył naciąć nim kredens i już się zabierał do komody, kiedy polecono mu się ubrać do szkółki niedzielnej.
Podobnie jak nożem Tomka nic nie można było przekroić jarmarcznym kozikiem, kupionym na krakowskim Kleparzu lub tarnowskim Burku. Drewniana oprawa, malowana ochrą, kryła blaszane ostrze o charakterystycznym kształcie. Takie koziki, ale zapewne z przyzwoitymi, stalowym ostrzami, wisiały przy szerokich, skórzanych pasach noszonych przez podkrakowskich chłopów. Identyczny kozik zawiesił u boku Witosowi Kazimierz Sichulski. Czy popularny swego czasu karykaturzysta (ale także malarz) chciał w ten sposób dochłopić trzykrotnego premiera, czy też pragnął wywołać skojarzenia z rzezią galicyjską, nie wiadomo...
W ten sposób od scyzoryków, przez scyzoryczki, doszliśmy do noży. Zresztą scyzoryki, nawet scyzoryczki długości zapałki, to też noże. Każda broń z czasem przestaje być narzędziem zadającym śmierć i nabiera paradnego charakteru. Na przykład szable, które przetrwały do dziś, ale w rękach oficerów pojawiają się już tylko od wielkiego dzwonu. Ba, ci, którzy przeczytali „Wspomnienia niebieskiego mundurka”, może przypomną sobie niezwykłą postać, przybysza ze wsi, który do sukmany, absolutnie chłopskiej w swym kroju, nosił miniaturową blaszaną szabelkę - świadectwo niegdysiejszej nobilitacji...
Oczywiście scyzorykiem też można zrobić krzywdę. Pod koniec lat pięćdziesiątych w słynnym krakowskim V Liceum ktoś kogoś dziabnął scyzorykiem podczas wielkiej pauzy. Wybuchł skandal, dyrektor natychmiast wydał edykt zabraniający wnoszenia do szkoły scyzoryków. Później nastąpił nalot na klasy i kategoryczne polecenie: „Wywrócić kieszenie!” Do dzisiaj żal mi tamtego scyzoryka z dwoma ostrzami, z korkociągiem w ma-lachitowo zielonej oprawie...
Scyzorykami grało się w noże (kto jeszcze pamięta wszystkie fazy tej gry?), natomiast nożami rzucało się do celu. Z czasem przychodził bowiem czas na noże. Na finki noszone do harcerskiego mundurka, na noże myśliwskie, na - aż strach powiedzieć! - noże sprężynowe. Większość z nas z tej namiętności wyleczył czas, niektórych wyleczono za kratkami, i chyba nikt nie został nożownikiem (jeszcze na początku XX wieku w ten sposób nazywano nie rycerzy ulicy, ale producentów noży). A przecież wszyscy uwielbialiśmy rzucanie nożami. Aby udobruchać nauczycieli, przywoływaliśmy postać Wojskiego, jednak ten argument działał tylko na profesora Wnuka, polonistę. Ba, był nawet zachwycony, kiedy ktoś potrafił przytoczyć fragment „Pana Tadeusza”:
Położył nóż na dłoni, trzonkiem do paznokcia
Indeksu, a żelazem odwrócony do łokcia,
Potem ręką w tył nieco wychyloną kiwał,
Niby bawiąc się, lecz się w Hrabiego wpatrywał.
Sztuka rzucania nożów, straszna w ręcznej bitwie,
Już była zaniedbana podówczas na Litwie,
Znajoma tylko starym; Klucznik jej próbował
Nieraz w zwadach karczemnych, Wojski w niej celował...
Na szczęście Hrabia, ostatni z Horeszków, chociaż po kądzieli, ocalał, podobnie jak kapitan Ryków, kiedy to wymierzony weń nóż trafił w gitarę:
...Wojski zza stoła
Machnął nożem na odlew; nóż w powietrzu świsnął
Między głowy i pierwej uderzył niż błysnął.
Uderza w dno gitary, na wylot ją wierci
Schylił się na bok Ryków i tak uszedł śmierci...
Noże, w przeciwieństwie do scyzoryków, często kojarzyły się źle. Nóż - narządzie rzeźników, nóż w kieszeni złoczyńcy, hitlerowska noc długich noży, w tym wszystkim czaiła się śmierć. Nóż, czający się w cholewie, nóż zabójca, pojawia się w wierszach Jesienina, piewcy karczemnej Moskwy, poety-chuligana, jak sam siebie nazywał, który tak pisał w „Liście do matki”:
A gdy siny mrok na wieś się kładzie,
Często widzisz, niby blisko - tuż,
Jak ktoś nagle mi w karczemnej zwadzie
Wbił po serce ostry fiński nóż.
Noże błyszczą w wierszach Lorki, cygańskich, surowych, czarnych, na przykład w „Zwadzie”:
Czarne anioły przynoszą
Lód i koszule - najdroższe,
Skrzydła ich - albacetyńskie
Krwią zabarwione noże.
Obaj poeci, Jesienin i Lorca, zginęli młodo, obaj tragicznie.
Przekład: „Przygody Tomka Sawyera” - Kazimierz Piotrkowski, „List do matki” - Kazimierz Andrzej Jaworski, „Zwada” - Włodzimierz Słobodnik