Życie nie szczędziło jej trudnych doświadczeń. Mimo to zachowała pogodę ducha. Odnalazła ją w domowym zaciszu z dala od zgiełku show-biznesu.
„Jesteś lekiem na całe zło” – śpiewała w połowie lat 80. I faktycznie: jej piosenki dawały ludziom nadzieję w najmroczniejszych czasach Peerelu. Choć w przyszłym roku minie pół wieku, od kiedy zaczęła solową karierę, nadal z powodzeniem nagrywa i występuje na żywo. I co ciekawe, mimo upływu lat, jej głos nadal zachwyca swą mocą. Być może dlatego, że choć jest piosenkarką popową, słychać w jej śpiewaniu „czarne” korzenie – od jazzu do soulu.
- Jeśli chodzi o moje muzyczne wybory, to zawsze podyktowane są intuicją, której nigdy nie lekceważę. Ona jeszcze mnie nie zawiodła. Jeśli do czegoś nie mam większego przekonania, odkładam to na bok. Nie wchodzę w to. To się w przeszłości zdarzało. Pewien rodzaj podświadomej niechęci. W takim wypadku wolałam nie zarobić pieniędzy i odrzucałam propozycję – podkreśla w „Jazz Forum”.
Muzyka albo chemia
Jej rodzina pochodzi z Kresów. Po wojnie w ramach przymusowych repatriacji musiała się przeprowadzić na Ziemie Zachodnie. Mama wybrała Gorzów Wielkopolski, bo przypominał jej Grodno. Zamieszkali w starej kamienicy, w której z czasem rozbrzmiewały dźwięki harmonii. To mama grała na niej, zarażając tym samym muzyczną pasją swoje dzieci – córkę i dwóch synów. Nic dziwnego, że z czasem również oni zaczęli wyrywać się do śpiewania i grania.
- Mieszkaliśmy z rodzicami w trzypiętrowej kamienicy z kamiennymi schodami z dobrego niemieckiego lastriko. Był tam świetny pogłos, co odkryłam któregoś dnia, wracając ze szkoły. Później chodziłam do szkoły muzycznej, a po raz pierwszy publicznie wystąpiłam na ognisku kolonijnym - do dziś nie cierpię śpiewać przy ognisku. Postawiłam na Paula Ankę i piosenkę „Diana” – opowiada wokalistka w serwisie Weranda.pl.
Choć śpiewała od dziecka, myślała początkowo, że musi zdobyć „przyzwoity” zawód. Dlatego dostała się do lokalnego technikum chemicznego i po maturze zaczęła pracować jako analityk w laboratorium. W międzyczasie założyła z braćmi zespół Reflex i jeździła z nim po Polsce. Grała w nim na organach i śpiewała, zbierając za swoje wykonania coraz większy aplauz. W końcu trafiła się jej okazja dołączenia do profesjonalnej grupy Respekt.
- Wyjaśniłam dyrektorowi laboratorium sytuację, oświadczyłam, że chcę się zwolnić i poprosiłam, żeby nie robił kłopotów... On jednak zdecydowanie odmówił. Nie miałam wyjścia, chciałam śpiewać, więc popatrzyłam mu prosto w oczy i powiedziałam: „Skoro tak, to ja jutro nie przyjdę. Do widzenia”. Tak właśnie wyglądało moje porzucenie pracy – śmieje się w serwisie Weranda.pl.
Piosenkowe psalmy
Od początku fascynowała się „czarnymi” gwiazdami – przede wszystkim Arethą Franklin, ale też Ellą Fitzgerald czy Otisem Reddingiem. Słychać to było w jej głosie, nic więc dziwnego, że do współpracy zaczęli zapraszać ją najbardziej znani wykonawcy tamtych czasów: Czesław Niemen, Skaldowie czy Czerwone Gitary. W końcu w 1973 roku zadebiutowała jako solowa piosenkarka, a dwa lata później wygrała Opole utworem „Niech moje serce kołysze ciebie do snu”.
- Mój pierwszy raz w Opolu dał mi jednak mocno po głowie. I to dosłownie. Zdarzyło się bowiem, już podczas próby do koncertu finałowego, że wchodząc na rusztowanie sceny rozbiłam sobie głowę i straciłam równowagę. Podczas mojego lotu koszącego w dół zostałam szczęśliwie pochwycona przez innych uczestników. Przeżyłam. Dało mi to wszystko mocno do myślenia – śmieje się w „Jazz Forum”.
Mimo sukcesów, Krystyna postanowiła zacząć studiować śpiew na katowickiej Akademii Muzycznej. Osiągnęła tak dobre wyniki, że kiedy skończyła naukę, zaoferowano jej pracę na uczelni. Uczyła więc wokalistyki innych, ale jednocześnie koncertowała i nagrywała. Miała wyjątkowe wyczucie do doboru piosenek, co potwierdziły dwa jej wielkie szlagiery z lat 80., idealnie oddające klimat tamtych czasów – „Psalm stojących w kolejce” i „Jesteś lekiem na całe zło”.
- Zawsze będziemy stać do czegoś w jakiejś kolejce. To ważna treść, która będzie się bronić do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej. Upływ czasu tego raczej nie zmieni. Kiedy godziłam się na ten utwór, to pomyślałam, że na dwoje babka wróżyła: albo mnie za tę piosenkę zamkną, albo dadzą mi nagrodę – wspomina w „Jazz Forum”.
Przyjaciółki od serca
Kiedy na początku lat 70. pojechała do Baku na koncerty z ówczesnym zespołem, poznała klawiszowca Janusza Komana. Od razu przypadli sobie do gustu: byli z tego samego pokolenia, łączyły ich wspólne fascynacje muzyczne i spodobali się sobie fizycznie. Zostali parą – i Koman zaczął pisać dla swej partnerki. To dzięki niemu odważyła się rozpocząć solową karierę i zaczęła odnosić pierwsze sukcesy.
- Janusz siedział w pokoju przy instrumencie, coś śpiewał, coś grał, ja gotowałam zupę, słyszałam, co robi, leciałam do niego i mówiłam: „O to, to” albo „tamto nie”. Albo: „Wiesz, to może ja tutaj…”. Myśmy się sobą nakręcali, bardzo się ze sobą muzycznie zgadzaliśmy. Do tego stopnia, że kiedy moje koleżanki zainteresowały się jego twórczością, czułam się z tym bardzo źle – opowiada w „Zwierciadle”.
Z czasem związek pary artystów zrobił się burzliwy. Krystyna w końcu postanowiła go zakończyć. Uczyła wtedy w Katowicach i zaprzyjaźniła się z jedną ze studentek – Majką Jeżowską. W pewnym momencie ze zdziwieniem zorientowała się, że Koman zaczął się z nią spotykać. Ostrzegła więc Majkę, że jest kobieciarzem. Ta jednak nie posłuchała i została jego partnerką.
Koman szybko dał się swej nowej partnerce we znaki. Kiedy w ich związku pojawiła się przemoc, Jeżowska spakowała manele i na początku lat 80. uciekła do USA. Jakiś czas potem pojawiła się ponownie w Polsce i nagrała wspólnie z Prońko piosenkę „On nie kochał nas” ze słowami „Przyjaciółko mego serca wróć/on nie jest wart/ by przez niego niewidzialny mur/ tak dzielił nas”.
Krystyna przelała z czasem całą swą miłość na siostrzeńca Mateusza. Niestety: chłopak uległ wypadkowi samochodowemu i zmarł w wyniku odniesionych obrażeń. Wtedy piosenkarka wycofała się z życia publicznego. Jej azylem stał się dom z drewnianych bali w centrum Warszawy. Dzieli go z ukochanym psem, który wszędzie jej towarzyszy. Nawet w kontrakcie ma zapis, że może zabrać go ze sobą na trasę koncertową.
- Jestem zadowolona. Dotąd nigdy nie miałam do życia pretensji. Będę pracowała, dopóki będą chcieli mnie słuchać. Jestem dość krytyczna wobec swojego śpiewania i brzmienia. Jeżeli zauważę, że nie jest dobrze, przestanę. Nawet nikomu o tym nie powiem. Bo po co mam się tłumaczyć ze swoich błędów i niedoróbek? Może nikt inny ich nie usłyszy? – podsumowuje w „Zwierciadle”.