Krzysztof Materna: To Kraków uczył mnie gustu. Jednak dziś tego dawnego ducha kultury i twórczy ferment zabija w mieście instytucjonalizacja
Mówi, że jest z Sosnowca, ale to Kraków ukształtował jego gust. Po latach, były student krakowskiej szkoły teatralnej, powrócił pod Wawel jako dyrektor artystyczny Teatru Bagatela. Krzysztof Materna opowiedział nam, jak widzi dzisiejszy Kraków i za co ceni ten sprzed lat.
Taki jest Kraków Krzysztofa Materny
Mijają cztery lata, od kiedy wrócił pan do Krakowa po długiej nieobecności tu. Jakie emocje towarzyszyły temu powrotowi?
Nikt rozsądny nie odcina się od swoich początków, a Kraków dał początek mojej drodze artystycznej. To Kraków uczył mnie gustu, z którego jestem dumny i który sprawdzałem w różnych okolicznościach. Mówiąc o moim początku w Krakowie, mam na myśli czasy najlepszej Piwnicy Pod Baranami, kontakty z wielkimi twórcami: Wiesławem Dymnym, Piotrem Skrzyneckim, Andrzejem Warchałem, genialnymi kompozytorami i muzykami, z krakowskim jazzem. To były moje największe edukacyjne i artystyczne inspiracje.
Kiedy po latach pytano mnie i mojego telewizyjnego partnera, Wojtka Manna o nasz artystyczny background, on mówił: rock and roll, ja: Ewa Demarczyk. Zawsze byłem z tego dumny i nigdy się od tych korzeni nie odcinałem, mimo że w pewnym momencie temperatura działań w Krakowie spowodowała, że przeniosłem się do Warszawy, korzystając z tego, że miałem tam narzeczoną.
Mówi się, że karierę robi się w Warszawie...
Nie chodzi o karierę, chciałem się rozwijać. Chciałem robić coś więcej niż tylko siedzieć w kawiarenkach i wymieniać artystyczne doświadczenia. Między geniuszami - oczywiście, ale ciągle w obrębie Rynku. I ciągle gadanie, gadanie... Nie odciąłem się od Krakowa. W Warszawie wynająłem mieszkanie razem z genialnym krakowskim jazzmanem Zbyszkiem Seifertem, często bywał u nas Tomek Stańko, który też wypływał właśnie na szerokie wody i też się przeniósł do Warszawy. Bywał Milo Kurtis wtedy związany z Osjanem. Być może to zależy od temperamentu, ja wtedy chciałem czegoś więcej niż tylko te rozmowy kawiarniane. Zresztą, obserwując kariery niekwestionowanych gwiazd wywodzących się z Krakowa: Marka Grechuty, Zbyszka Wodeckiego czy Grzegorza Turnaua, łatwo zauważyć, że ta główna działalność zaczyna się po wyjeździe stąd. W Krakowie się jest lokalną gwiazdą albo ciekawostką dla przyjezdnych, co nie przekreśla wcale tego krakowskiego geniuszu. Robiąc moje pierwsze przedstawienie w Bagateli, kiedy zostałem dyrektorem tego teatru, poświęcone krakowskim twórcom, uświadomiłem sobie, że nie ma drugiego takiego miejsca z tyloma genialnymi artystami oddziałującymi na siebie nawzajem na tak małej przestrzeni jak ta w obrębie Rynku w Krakowie. Kiedyś to był fenomen.
[polecany]26578049[/polecany]
Dzisiejszy Kraków nie ma tego genius loci?
Nie w takim wymiarze jak wówczas. Można mówić o współpracy między artystami czy grupami artystów, ale ten duch, który sprawiał, że Kraków aż kipiał twórczym fermentem, nie funkcjonuje instytucjonalnie. Kraków szczyci się kulturą i wydaje na nią ogromne pieniądze, w mieście jest mnóstwo instytucji kultury, ale nie ma między nimi symbiozy. Każdy sobie rzepkę skrobie. Jakiś czas temu zostałem wydelegowany, by przygotować koncert pożegnalny dla odchodzącego prezydenta miasta. Pierwszy raz miałem wówczas okazję współpracować z genialnymi orkiestrami Sinfoniettą Cracovią i Capellą Cracoviensis, które mają nieprawdopodobny poziom, ale każda jest zamknięta na własną działalność i własne pomysły. Uważam, że w obecnym globalnym świecie tylko łączenie takich wspaniałych potencjałów da efekt widoczny dużo dalej niż w Krakowie.
Niedawno nowy prezydent miasta spotkał się z dyrektorami instytucji kultury i, oczywiście, każdy chciał załatwiać swój interes, nikt nie mówił o strategii, o czymś, co by Kraków i ten jego ogromny potencjał unosiło, że można by razem zrobić coś takiego. Kiedyś wszystko to odbywało się na gruncie koleżeńskim. Przecież te wielkie przedstawienia Piwnicy Pod Baranami robili ludzie z pasją, którzy nie dysponowali wielkimi pieniędzmi, ale potrafili i chcieli robić coś razem.
Dalej w Krakowie nie brakuje ludzi z pasją.
Ale jest gąszcz przepisów, zarządzeń. Każdy, kto ma pomysły i zapał, by je realizować, wpada w tę urzędniczą matnię przetargów, przepisów dotyczących wydawania publicznych pieniędzy itp. i mu się odechciewa. Tego ducha zabija instytucjonalizacja. Takie mam refleksje jako obserwator życia kulturalnego w Krakowie.
To jest specyfika Krakowa?
Tak, w sensie ogromnych możliwości, których się nie wykorzystuje. Podam przykład: obchody śmierci Andrzeja Zauchy i kilkanaście imprez w mieście z tej okazji. Były jakie były, zamiast jednej, wielkiej o zasięgu ogólnopolskim. Gdyby te niewielkie pieniądze, które dostały instytucje na stworzenie kilku programów, połączyć, można byłoby zrobić coś dużego, ale zabrakło takiej inicjatywy. Instytucjonalizm przekreśla chęć wspólnego działania. Każdy stary aktor opowie pani, że kiedyś po spektaklach się szło razem na wódeczkę, toczyło się bujne życie artystyczne. Dziś nie ma nic. Aktorzy pracują w instytucjach, po spektaklu się przebierają i do widzenia. Są na pewno plusy tej sytuacji, bo dziś niewyobrażalne jest, by na scenie pojawił się podchmielony aktor, co dawniej zdarzało się nierzadko. Ale poza mnóstwem anegdot, które się rodziły podczas tego wspólnego czasu, spędzanego najczęściej w towarzystwie alkoholu przecież, umacniało się też środowisko, był ferment twórczy, artyści się wzajemnie inspirowali.
Nie mówię tego, żeby narzekać, mam w Krakowie wielu przyjaciół i nie potrzebuję takich okazji, by się z nimi spotkać, ale ubolewam nad tym, że tego życia towarzyskiego już nie ma, bo to właśnie ono było czymś specyficznym dla Krakowa. W Warszawie życie towarzyskie polega na celebryckich bankietach, ściankach i galowym blichtrze. Prawdziwi artyści chowają się w cieniu i nie mogą się nadziwić, jak zmienił się ten świat.
[polecany]26568401[/polecany]
Turyści widzą nasze miasto jako magiczny Kraków, mieszkańcy dostrzegają wady Krakowa.
To jest problem wszystkich wielkich miast europejskich, Amsterdamu, Barcelony, Paryża, które z jednej strony mają wielki kapitał turystyczny, a z drugiej strony ludzi, którzy w nich mieszkają i chcą mieć swoje prawa. Mikołaj Grabowski robi teraz w naszym Teatrze Bagatela przedstawienie poświęcone Ambrożemu Grabowskiemu - księgarzowi, zbieraczowi, autorowi przewodników po Krakowie. To przedstawienie uświetni obchody 105. rocznicy urodzin teatru. Opowiada o Krakowie, jego historii, mentalności mieszkańców. Mimo, że Ambroży to postać XIX-wieczna okazuję się jak bardzo jest nam bliska w swoim specyficznym krakowskim sposobie postrzegania świata. A w Krakowie każdy dalej sobie - wszyscy mamy swoje własne ogródki, pieniądze, publiczność, choć ja nie odżegnuję się od współpracy z innymi teatrami, jeśli są ku temu okazje. Ale w Krakowie każdy, kto wyjdzie z oryginalnym pomysłem, napotka mnóstwo trudności. Nie wiadomo dlaczego.
Narzeka pan jak mieszkaniec. Lubi pan choć trochę ten Kraków?
Kocham! Mam ogromny sentyment, wiem, co mu zawdzięczam. Cieszę się, że żyłem tu w czasach, kiedy Kraków był tak ważnym miejscem - oprócz Piwnicy Pod Baranami, to przecież czasy, gdy tworzył Kantor, Swinarski, Jarocki, Skrzynecki, wspaniali aktorzy. Kraków w latach 60. i 70. był europejską stolicą kultury. Jestem też pełen podziwu, dla tego, jak władzom miasta udaje się godzić potrzeby tak wielkiego miasta. To, jak Kraków się rozrósł było dla mnie wielkim odkryciem, kiedy wróciłem tu po latach. Moje całe krakowskie życie skupiało się kiedyś w obrębie Rynku, ul. Piastowska, Błonia i hotel Cracovia - to najdalej, gdzie jeździłem taksówką za 11,50 zł. Dziś to jest naprawdę ogromne miasto. Pogodzenie tych wszystkich potrzeb wynikających z rozrostu miasta, infrastruktury, transportu, zieleni, ale przecież też i kultury to jest ogromne wyzwanie.
[polecany]26565255[/polecany]
A jak dziś pytają pana, skąd pan jest, co pan odpowiada?
Z Sosnowca. Nigdy się nie wypieram miasta, w którym się urodziłem. Niedawno zostałem nawet honorowym obywatelem Sosnowca, podobnie jak prof. Majchrowski, Jan Kiepura, Edward Śmigły-Rydz, Edward Gierek, Jacek Cygan. To miasto mojego dzieciństwa i młodości. Porzucanie wspomnień jest czymś, co źle świadczy o człowieku, a ja na pewno nie jestem taki, że jak pobyłem trochę w Krakowie, to już jestem z Krakowa i jak wyjeżdżam do Warszawy, to jestem zdrajcą. Szanuję to, co jest do uszanowania, ale żyję jak wolny człowiek.
Mieszka pan tu, pomieszkuje czy tylko wpada, kiedy trzeba?
Poważnie traktuję swoje zajęcie więc weekendowo nie umiałbym sprawować obowiązków w teatrze. Wynajmuję mieszkanie na własny koszt, płacę jako posiadacz samochodu z rejestracją warszawską ogromną sumę za możliwość parkowania w tym mieście. Miałem natomiast szczęście, że rozpoczynałem kadencję dyrektorską w pandemii - było wówczas mnóstw mieszkań do wynajęcia i udało mi się znaleźć lokum we wspaniałym miejscu, blisko do teatru, blisko na Planty.
Ma pan tu swoje miejsca?
Mam, oczywiście, ale nie mogę o nich opowiadać, ponieważ ja się tam ukrywam. Jestem niewolnikiem papierosów, więc są to miejsca, gdzie wolno palić. Samochód jest mi natomiast potrzebny, żeby pojechać na golfa do Paczółtowic i do przyjaciół, którzy mieszkają poza Krakowem. W pobliżu pola mieszka Jan Kanty Pawluśkiewicz, Mikołaj Grabowski, Jurek Dudek. Żeby móc do nich dojechać potrzebuję samochodu w Krakowie i dla tej przyjemności płacę bajońskie sumy za parkowanie.
No ale jak przyjeżdżają goście to nie ciągnie ich pan do Paczółtowic przecież, gdzie ich pan prowadzi?
Do Bagateli! Ale jak zauważam coś ciekawego u konkurencji, to też ich tam prowadzę.
[polecany]24293585[/polecany]
A Kraków ma poczucie humoru?
Specyficzne, ale nie jestem w tej kwestii obiektywny, ponieważ Kraków przyjął moje przedstawienie oparte na moim poczuciu humoru dość pozytywnie, a bałem się tego, jak je odbierze. Kraków ma lepszy gust niż inni ze względu na swoje tradycje, twórców, łatwiej tu na pewno też o wysublimowane poczucie humoru. W tej kwestii Kraków ma w sumie jeden brak: ma słaby dystans do samego siebie.
Zauważam to, ponieważ ja sam się tego pozbyłem. Może dlatego, że jestem z Sosnowca. Może dlatego, że spotkałem ludzi, którzy potrafili się z siebie śmiać. Ale w sumie trudno zarzucać tę przywarę Krakowowi, bo ona jest ogólnopolska.
Z czego to wynika, jak pan myśli?
Z kompleksów i braku poczucia własnej wartości. Nieznośne jest to polityczne nadymanie się i ciągłe udowadnianie, że jesteśmy najwspanialsi na świecie, bo nie jesteśmy. Ani nie uczyliśmy Francuzów jeść widelcem, ani też nie zabiorą nam naszej kultury.
O polityce nie chcę rozmawiać, ale niech będzie pretekstem do pytania o to, co pan czuje, widząc, że scenki z programów "MdM" stanowią bazę dla memów opisujących głównie życie polityczne w kraju.
Satysfakcję. Z drugiej jednak strony, mam taką refleksję, że niewiele się zmienia w naszej mentalności i to nie jest wesołe.
Wróćmy do Krakowa, może prezydent czyta naszą gazetę, więc może mu pan podpowiedzieć jakieś rozwiązania w kwestii kultury.
Chciałbym, żeby pan prezydent podjął próbę synergii w kulturze. Myślę, że mimo wszystko będzie to łatwiejsze tu, niż w innych dziedzinach. Chciałbym, żeby wszyscy którzy decydują o kulturze pomagali artystom a nie rzucali im kłody pod nogi. Przykładem może być mój dyrektor naczelny Andrzej Wyrobiec ze swoją miłością do kultury i pozytywnym nastawieniem do wszystkich, którzy ją tworzą. A ja jestem szczęśliwy, że mogę z nim pracować.
[polecane]26403339,26421067,26410005,25064787[/polecane]