Ksiądz Tomasz Grzesiak. Perspektywa rzeczy ostatecznych
Ks. Tomasz Grzesiak, kapelan Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, został wyróżniony za wsparcie chorych na oddziałach covidowych: opiekę duchową i obecność w czasach dojmującej samotności.
Co ksiądz odpowiada, gdy słyszy pytania o sens cierpienia?
Nie ma prostej odpowiedzi na te pytania. Jednak doświadczenie choroby uczy nas szacunku do drugiego człowieka. Cierpienie może zamykać: cierpię, więc nie widzę innych, ale może też otwierać: cierpię, ale widzę, że inni też cierpią. Choroba i ból uczą, że każdy z nas przeżywa trudności. To, że zachowujemy się tak a nie inaczej, wynika najczęściej z problemów, których doświadczamy. Czasem człowiek narzeka, ale ważne, by nie poddawać się złym emocjom, które mogą towarzyszyć cierpieniu.
Nosi ksiądz w sobie ludzkie historie?
Tak. Zapadają mi w pamięć różne sytuacje. Jeszcze jako kleryk miałem kontakt z osobami niepełnosprawnymi. Zaproszono mnie do Chrześcijańskiego Braterstwa Chorych. Podziwiałem ich aktywność i to, że brali odpowiedzialność za swoje życie, a brak sprawności nie stanowił dla nich tragedii, a jedynie ograniczenie. Nauczyli mnie, że w chorobie i cierpieniu można żyć pięknie. Znalem osoby niepełnosprawne ruchowo, które pielgrzymowały po świecie tak często i dużo jak osoby zdrowe. Zależało im i potrafiły się zmobilizować. Ludzie doświadczeni cierpieniem muszą pokonywać swoje ograniczenia i się ich nie boją. Nam, zdrowym, jest łatwiej, ale gdy przyjdą jakieś trudności, czasem rezygnujemy. A oni nie. Kontakt z nimi był dla mnie bardzo pozytywnym doświadczeniem. Może dlatego łatwiej było mi podjąć pracę wśród chorych w szpitalu? Po drugie, gdy na co dzień spotykam się ze śmiercią, muszę to sobie poukładać w głowie. Pomocą jest wiara. Wierzę, że jest coś dalej, coś więcej, że spotkam Jezusa, z którym już tutaj żyję. Wtedy łatwiej jest towarzyszyć umierającym, choć nigdy nie jest to całkiem proste. Moja praca jest trudna i wpływa na mój odbiór świata.
W jaki sposób?
Mam większy dystans do codziennych trudności. Kiedy się patrzy z perspektywy rzeczy ostatecznych, pojawiające się problemy nie są aż tak istotne. Można do nich podejść z większym spokojem. Stąd może czasem trudniej mi zrozumieć młode osoby, które nie miały doświadczenia choroby. W szpitalu spotykam najróżniejszych ludzi. Do kościoła przychodzą wierzący, w szpitalu są wszyscy. Tu nie ma podziałów na równych i równiejszych. Choroba może spotkać każdego. Oczywiście nie wszyscy będą chcieli porozmawiać z księdzem, ale jakiś kontakt mam z każdym pacjentem. Poznaję historie ludzi, którzy byli daleko od Kościoła, ale wracają; takich, którzy są zamknięci na księdza i na Pana Boga; a także takich, którzy odrzucają wiarę. Ta różnorodność daje mi nadzieję, że Bóg ma swoje ścieżki do każdego człowieka, że nawet pogubieni znajdą swoją drogę do nawrócenia. Ta perspektywa rodzi też we mnie postawę ufności w Boże miłosierdzie, bo On szuka każdego z nas. Stąd w czasie choroby często pojawiają się myśli o życiu wiecznym. Praca w szpitalu daje mi więc szerszy obraz człowieka. Spotkania z chorymi uczą szacunku do ludzi i nie oceniania ich zbyt pochopnie.
Spotyka ksiądz pacjentów wierzących i niewierzących. Czy jest różnica w ich podejściu do cierpienia?
Pobyt w szpitalu jest okazją do podjęcia refleksji nad życiem. Wiele osób mówi, że muszą przewartościować pewne rzeczy, bo wciąż za czymś gonią, co wcale nie jest aż takie ważne. Choroba powinna dawać możliwość mądrzejszego podejścia do życia. Źle, jeśli nie umiemy tego wykorzystać. Niektórzy skupiają się na doczesnym przeżywaniu cierpienia, na tym, co się dzieje tutaj i teraz, na perspektywie ziemskiej. Osoby wierzące zwykle patrzą na życie i cierpienie w odniesieniu do wieczności. Potrafią cierpienie przeżywać w sposób głębszy, duchowy. Osoby niewierzące częściej są bardziej skupione na sobie, swojej słabości, na tym, że nie mogą pracować, źle się czują. Nie jest to jednak regułą. Bardzo trudno jest oceniać ludzkie postawy. Każdy inaczej przeżywa cierpienie, chorobę, ból i bezsilność z tym związaną. Nie wiemy, jak sami zareagujemy w sytuacji granicznej.
Jaką rolę odgrywa kapelan w procesie leczenia pacjenta?
Słowo nadziei, umocnienia, które przynoszę jako kapelan jest ważne. Lekarz jest czasem bezradny wobec choroby. Ja, idąc z Panem Jezusem, mogę powiedzieć pacjentowi, że jest coś więcej. Nie ma takiej bezradności, tragedii, bólu, których by się nie dało przezwyciężyć z Chrystusem. Przynoszę pacjentom nadzieję. Są amerykańskie badania, które dowodzą, że osoby wierzące średnio jeden dzień krócej przebywają w szpitalu. Umocnienie ducha jest bardzo ważne w procesie choroby. Gdy ktoś się załamuje psychicznie, to i fizycznie jest mu trudniej: dłużej wraca do zdrowia, albo nie chce się leczyć.
Pełni ksiądz nie tylko posługę sakramentalną, ale też sprawuje opiekę duchową.
W pracy kapelana dominuje posługa sakramentalna. I od niej się zaczyna. Rozmowy dokonują się najczęściej przy okazji spowiedzi, chociaż nie jest ich wiele. Chorych jest dużo i brakuje czasu. To zawsze są dylematy. Jeśli usiądę z kimś i dłużej porozmawiam, nie zdążę tego dnia dotrzeć do innych. Kiedy przychodzę na oddział, kto chce może przystąpić do sakramentów, a czasem prosi o rozmowę, zadaje pytania. Jednak do tego musi być odpowiednia atmosfera, otwarcie, zaufanie.
Pomaga ksiądz też rodzinom chorych?
Rodziny też niekiedy do mnie dzwonią. Teraz jest im trudniej, ponieważ w szpitalu nie ma odwiedzin i w salach chorych nie spotyka się bliskich. Osoby, które mają zaufanie do księży, pochodzą z religijnych rodzin, czasem proszą, aby podejść, zwłaszcza do osób ciężko chorych, aby je pobłogosławić, przekazać jakieś słowa. Oni sami nie mogą teraz być przy nich.
Jako kapelan jest ksiądz zawsze gotowy na wezwanie potrzebujących pacjentów?
Nie zawsze jestem w szpitalu, bo to nie jest możliwe, ale zawsze jestem gotowy. Każdego dnia odprawiam tutaj mszę świętą. Przed i po Eucharystii można podejść, jeśli jest taka potrzeba. Na oddziały do chorych idę rano, po południu lub wieczorem, kiedy jest trochę spokojniej. Nie ma stałych pór, zawsze jestem do dyspozycji.
Jak wyglądała praca kapelana w czasie pandemii?
Na samym początku było bardzo dużo ograniczeń. Nie mogłem odwiedzać pacjentów. Dostęp do sakramentów był utrudniony, mimo że chorzy ich potrzebowali. Z czasem nauczyliśmy się działać. Wciąż musimy zachowywać się odpowiedzialnie. Ale zakładam kombinezon, gogle, rękawiczki i mogę odwiedzać chorych.
Nie boi się ksiądz?
Boję się, to normalne. Bałem się, że przeniosę chorobę, będę zagrożeniem dla innych. Jednak widziałem też tych, którzy tu pracują wśród chorych. Pokazali mi i nauczyli, jak się zachowywać. Nadal jest obawa, że mogę się zarazić, to ryzyko mojej posługi, ale jednocześnie to moje zadanie, tutaj zostałem posłany, więc czuję się odpowiedzialny.
Kiedy zamknięto szpitalne oddziały, jeden z kapelanów chodził po korytarzu, trzymając w dłoniach Najświętszy Sakrament i błogosławił chorych znajdujących się za drzwiami.
Modlitwa za tych, do których nie można było dotrzeć bezpośrednio, była bardzo ważna. Każdego tygodnia odprawiałem też mszę świętą o ustanie epidemii według stworzonego przez Stolicę Apostolską specjalnego formularza. Na początku pandemii na oddział covidowy trafił ksiądz. Mieliśmy kontakt telefoniczny. Przekazałem mu Najświętszy Sakrament i oleje święte. Pozwolono mu pełnić posługę wśród chorych w czasie, kiedy nie wchodziłem na oddział zakaźny.
Jakie wydarzenie najbardziej księdza poruszyło w posłudze kapelana?
Jeden chory opowiadał mi, że odkąd zaczęła się pandemia, wraz z całą rodziną modlił się, oglądając transmisję Eucharystii w telewizji. Kiedy ten pan znalazł się w szpitalu na oddziale covidowym, dzwonił do żony i dzieci, by wspólnie się modlić. Mówił, że czuje z nimi dużo większą łączność i bliskość niż przed pandemią. To piękny przykład, mówiący, że nawet ograniczenia można wykorzystać do pogłębienia relacji z najbliższymi. Inny pacjent obserwował, jak przychodzę do sali raz, drugi, kolejny. W końcu poprosił, abym chwilę został, bo chce porozmawiać. Okazuje się, że wystarczy obecność kapłana, by zmobilizować do refleksji, zastanowienia się, dobrej myśli. Cierpienie i choroba zmieniają każdego.