„Kto zdąży strzelić pierwszy, żyje dłużej”. 75 lat temu UB rozbił Oddział Partyzancki „Wiarusy”

Czytaj dalej
Fot. Fot. IPN
Marcin Kasprzycki

„Kto zdąży strzelić pierwszy, żyje dłużej”. 75 lat temu UB rozbił Oddział Partyzancki „Wiarusy”

Marcin Kasprzycki

Krakowski Oddział IPN i "Dziennik Polski" przypominają. Wiosną 1949 r., mimo niesprzyjających warunków, kilka oddziałów zbrojnego podziemia oraz tzw. grup przetrwania nadal toczyło w Krakowskiem nierówną walkę ze zniewoleniem komunistycznym.

Jednym z najaktywniejszych pozostawał Oddział Partyzancki „Wiarusy” („Znicz”), działający w Gorcach i na Podhalu. Dowodził nim Stanisław Ludzia „Ryś”, który miał do dyspozycji sześciu podkomendnych: Stanisława Janczego „Pruta”, Jana Jankowskiego „Groźnego”, Mieczysława Łyska „Kosa”, Henryka Machałę „Gryfa”, Edwarda Skórnoga „Szatana” i Leona Zagatę „Złoma”.
Prowadzone regularnie przez UB, MO i KBW obławy na „leśnych” nie przynosiły spodziewanych efektów. Dlatego wiosną 1949 r. w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego (WUBP) w Krakowie podjęto decyzję o wprowadzeniu do oddziału agenta, za pośrednictwem którego planowano zrealizować kombinację operacyjną, obliczoną na definitywne „zneutralizowanie” przeciwnika.

„Teściowa”, czyli agent „S-21”

„Czynnik ludzki” bywał najbardziej skutecznym narzędziem operacji wymierzonych w przeciwników reżimu komunistycznego. Nie inaczej stało się w przypadku rozbicia „Wiarusów”. Grunt pod rozpoczęcie ofensywnych działań przygotował agent „S-21”, czyli Stefania Kruk, w okresie okupacji łączniczka oddziału Ludowej Straży Bezpieczeństwa Józefa Kurasia „Ognia”, zwerbowana przez UB do współpracy w marcu 1946 r. Dużą estymą darzył ją zwłaszcza „Ryś”, nazywający ją pseudonimem „Teściowa”. I to właśnie Ludzia, zmuszony trudną sytuacją oddziału, sprowokował odnowienie relacji z „Teściową”, która z polecenia UB również na przełomie 1948 i 1949 dążyła do tego samego, tyle, że bezskutecznie.

Pod koniec maja 1949 r. Ludzia napisał do niej list, w którym wspominał o utracie kontaktu z nadrzędną strukturą konspiracyjną. „Jeśli Pani ma jakąkolwiek łączność z dowództwem to prosiłbym bardzo o połączenie nas” – pisał „Ryś”. UB uznał to za dogodny moment, aby wdrożyć w życie plan likwidacji oddziału. Do spotkania z oddziałem doszło 21 czerwca 1949 r. Poinstruowana przez UB Stefania Kruk opowiedziała o podziemnej organizacji w Krakowie, a „Ryś” polecił jej udać się do stolicy Małopolski i w jego imieniu nawiązać z nią łączność. Nadzorujący operację WUBP nakazał agentowi wyjechać do Krakowa (na wypadek, gdyby „leśni” próbowali go obserwować), a potem powiadomić „Wiarusów” o podjęciu rozmów z organizacją Ruch Oporu Armii Krajowej i przekazać im spreparowane przez UB ulotki, rzekomo kolportowane w Krakowie. „S-21” miała następnie poinstruować ich, że za jej pośrednictwem z odziałem skontaktuje się przedstawiciel ROAK.

„Henryk” wchodzi do gry

Rzekomym reprezentantem sztabu Okręgu ROAK, por. „Henrykiem”, był agent UB o ps. „7”. W rolę tę wcielił się Marian Strużyński, w okresie okupacji żołnierz AK, a po wkroczeniu Sowietów członek Zrzeszenia „WiN”, współpracujący z bezpieką od 1947 r. Miał już na swoim koncie pewne sukcesy w rozbijaniu antykomunistycznych organizacji.

W wyniku zastosowanego fortelu, 25 czerwca 1949 r. dwóch agentów UB („S-21” i „7”), po półtoragodzinnym marszu z Nowego Targu dotarło na spotkanie z „Wiarusami”, wyznaczone w Gorcach nad Waksmundem. „Ostrożność bandy posunięta daleko, przez cały czas jeden z nich obserwuje teren przez lornetkę polową. Wśród trzech obecnych na kontakcie członków bandy nie wzbudziłem najmniejszych podejrzeń, są oni w pełni przekonani, że jestem przedstawicielem ROAK na teren Podhala” – meldował agent „7” o pierwszych wrażeniach ze spotkania. Jeśli wierzyć jego doniesieniu, już pierwsze zetknięcie z „leśnymi” zapowiadało pomyślność operacji. Przedstawił im w zarysie cele organizacji, wręczył egzemplarze pism – konspiracyjnego „Orła Białego” i londyńskiego „Dziennika Żołnierza” – a następnie zapytał, czy wyrażają wolę współpracy z ROAK. Opowiedzieli się za nią z entuzjazmem i wyrazili pełną gotowość podporządkowania się rozkazom organizacji. Wówczas por. „Henryk” odwołał na stronę „Rysia” i jednego z jego podkomendnych i „przybierając ton czysto służbowy” omówił z nimi zasady współpracy. Niczego niepodejrzewający „Ryś” ujawnił przed agentem stan grupy, uzbrojenie, oraz pozwolił mu zorientować się w ich morale. „Wszyscy są zdecydowani do każdej akcji i nie oddadzą się żywcem, gdyż zdają sobie sprawę, że każdy ma 5-korotny wyrok śmierci” – konstatował agent. W celu podtrzymania łączności por. „Henryk” uzgodnił sposób i hasła bezpośrednich kontaktów oraz spotkań w Krakowie za pośrednictwem wytypowanej łączniczki. Na odchodne agent wyznaczył termin kolejnego spotkania.

Okazało się, że przygotowany w stosunkowo krótkim czasie pomysł ulokowania w oddziale agenta został przeprowadzony nadzwyczaj sprawnie. Po powrocie do Krakowa, rozmawiając z zastępcą szefa WUBP mjr. Franciszkiem Szlachcicem, agent „7” „był zachwycony sposobem wprowadzenia go do bandy, nie spodziewając się, że tak łatwo pójdzie, podkreślając przy tym uwiarygadniającą rolę posiadanych gazet, które pozostawił”. Droga do przejęcia przez agenta pełnej kontroli nad oddziałem stała otworem.

Przerzut… na Plac Inwalidów

Podczas kolejnego spotkania por. „Henryka” z „Wiarusami” okazało się, że użytym wariantem planowanej mistyfikacji będzie uwiarygodniona przez agenta koncepcja przerzucenia części oddziału na Zachód, w celu przeszkolenia do prowadzenia dalszych działań dywersyjnych przeciw komunistom w kraju. Gdy konspiratorzy „połknęli” przynętę, agent naszkicował im wstępne założenia drugiego z elementów „gry operacyjnej”. Zakomunikował „Rysiowi”, że powinien „trzymać ludzi w pogotowiu, bo jest możliwość, że będą musieli na pewnym odcinku ubezpieczyć radiostację”, znajdującą się w dyspozycji ROAK.

Po zrelacjonowaniu przez agenta przebiegu rozmów z „leśnymi” i ich reakcji na przedstawione propozycje, a także po spotkaniu w Krakowie z łączniczką oddziału, na którym „7” wręczył jej instrukcję sztabu organizacji, przygotowaną przez bezpiekę, oraz pieniądze na utrzymanie oddziału, WUBP zdecydował się przejść do fazy „ostatecznej realizacji”.

16 lipca 1949 r. niczego niepodejrzewający Ludzia, Łysek i Skórnóg wraz z por. „Henrykiem” wsiedli na Obidowej do ambulansu „ambasady angielskiej”, którym mieli dotrzeć do placówki dyplomatycznej tego państwa. W pojeździe znajdowali się dwaj funkcjonariusze UB przebrani za pracowników ambasady.

Bezpieka zadbała o szczegóły „zabezpieczenia” transportu niedoszłych „kursantów” do gmachu WUBP na Plac Inwalidów. Z dziedzińca miał zniknąć sprzęt przeciwpożarowy oraz wszelkie przedmioty, które mogłyby zostać przez nich użyte przy konieczności zastosowania rozwiązań siłowych, bądź pozwoliłyby im się zorientować o rzeczywistym miejscu przyjazdu.

Pomimo rozpisanego drobiazgowo planu, popełniony przez jednego z funkcjonariuszy błąd doprowadził do ofiar. Kierowca furgonetki wprowadzając do budynku Ludzię, pomylił pokoje, i skierował go do pomieszczenia, w którym znajdowali się funkcjonariusze UB, a na ścianach widniała komunistyczna symbolika. „Ryś” zorientowawszy się w zasadzce, sięgnął po broń, wywiązała się strzelanina, w którą włączyli się również „Kos” i „Szatan”. W wymianie ognia zginął Łysek, ciężkie rany odniósł Skórnóg, który po kilku godzinach zmarł w szpitalu, a jedynie Ludzia ocalał z lekkim postrzałem w nogę.

W związku ze śmiercią dwóch partyzantów, ten etap realizacji nie zakończył się pełnym sukcesem, niemniej pozwolił bez przeszkód kontynuować operację przez niezagrożonego dekonspiracją agenta „7”, który wrócił w teren, by dokończyć likwidację „bandy”. Z Jankowskim, Janczym, Machałą i Zagatą, którzy również oczekiwali na przerzut za granicę, por. „Henryk” spotkał się na polanie Surówki w pobliżu Skomielnej Białej. Wobec nich nie zamierzał jednak powtórzyć fortelu z przetransportowanie na Zachód. Ocenił, w porozumieniu z WUBP, że odpowiednia będzie wersja o wyznaczeniu ich do zabezpieczenia radiostacji, ochranianej przez upozorowaną na oddział partyzancki grupę funkcjonariuszy UB i żołnierzy KBW.

Finał akcji rozegrał się 24 lipca 1949 r., gdy „leśni” spotkali się z rzekomym oddziałem transportującym radiostację. Dowódca oddziału mjr „Maciej”, którego odgrywał Szlachcic, odebrał od „Groźnego” meldunek, a następnie polecił rozlokować się w zabudowaniach gospodarzy współpracujących z „Wiarusami”, w taki sposób, że na dwóch „leśnych” przypadło szczęściu funkcjonariuszy UB. Pozostali ubecy i żołnierze KBW zabezpieczyli teren. „Na dany sygnał pracownicy UB rzucili się na bandytów i ręcznie obezwładnili, następnie zakuto [ich] w kajdany i doprowadzono do czekających samochodów. Bandytów ujęto bez najmniejszego użycia broni. Banda »Wiarusy« przestała istnieć”, napisał w raporcie z przebiegu operacji Szlachcic.

Epilog

Gdy na Placu Inwalidów i w więzieniu przy ul. Montelupich trwało brutalne śledztwo ujętych partyzantów, na Podhalu połączone siły UB, milicji i wojska prowadziły intensywne obławy na licznych współpracowników oddziału. W kolejnych tygodniach UB aresztował kilkuset z nich. Wielu zostało skazanych przez komunistyczne sądy na wieloletni pobyt w więzieniu.

Jankowski, Ludzia, Machała i Zagata zostali skazani na karę śmierci, wykonaną metodą „katyńską” 12 stycznia 1950 r. na Montelupich. Janczy, legitymujący się najkrótszym stażem w oddziale, otrzymał wyrok piętnastu lat więzienia.

***
„Kto zdąży strzelić pierwszy, żyje dłużej” - to cytat z książki „Niebezpieczne ścieżki” agenta UB Mariana Strużyńskiego, napisanej pod pseudonimem Marian Reniak

Marcin Kasprzycki

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.