Kultowy zbójnik Gąsior: Na Zachodzie mógłby być bogatym człowiekiem [WIDEO, LINIA CZASU]
Moją cnotą jest wierność Śląskowi - mówi aktor Jerzy Cnota. Ale ten Śląsk nie jest taki sam, gdy wrócił tu po 37 latach. - Kiedyś było weselej. Ludzie byli bardziej życzliwi - dodaje.
Ja w ogóle składam się z samych cnót - odpowiada po chwili na moje pytanie Jerzy Cnota, chorzowski aktor, którego twarz można było oglądać w kilkudziesięciu różnych produkcjach. W rolach większych i mniejszych. Czasami jego nazwisko w ogóle nie było wymieniane w napisach końcowych. Ale był tam, pojawiał się. W zasadzie to ciągle nie znika z ekranu, można go oglądać, bo cały czas gra. - Gdyby tak wskazać jedną, taką naczelną cnotę? - ciągnę dalej ten temat. I trafiam w punkt. Bo jest taka. - Wierność Śląskowi - odpowiada krótko. Jednak jak to w miłości bywa. Teraz to jest troszkę słodko-gorzka wierność. - Wróciłem tutaj po 37 latach, w 1996 roku. I ten Śląsk jest trochę inny - dodaje.
Ty jesteś taki śmieszny. Szybko się tego nauczysz
Jerzy Cnota z Chorzowa wyjechał w latach 60. Do Krakowa, na studia. Chciał zostać prawnikiem, ale zdawał też na rusycystykę. Ostatecznie wybrał ten drugi kierunek. Ale Kraków jest ważny w jego biografii jeszcze z jednego powodu. To właśnie tam zrobił pierwsze kroki na scenie. Czy przez przypadek? Zaprzecza. Ale historia z tym związana jest ciekawa.
- Ktoś musiał jechać na pogrzeb i szukali zastępstwa - wspomina Cnota swoje pierwsze potyczki w teatrze studenckim 38. - Mówili mi: ty jesteś taki śmieszny, szybko się tego nauczysz. Jak wszedłem tak zostałem. Byłem tam przez 11 lat - opowiada Jorguś.
Jak sam przyznaje - teatr studencki był dla niego szkołą aktorską. Odbywały się tam normalne zajęcia, które dla studentów prowadzili profesjonalni aktorzy. Na przykład z Nowej Huty. Studencka 38 miała też własną scenę i regularne przedstawienia. Na które zresztą przychodzili inni aktorzy. - Graliśmy awangardowe rzeczy, których nie można było grać w teatrach profesjonalnych, a można było w studenckich - mówi Cnota, który przez trzy lata śpiewał także w Piwnicy pod Baranami.
Po czasach krakowskich, Cnota wyjechał do Warszawy. Zaczął kierować tam Teatrem Hybrydy, który znajdował się w klubie studenckim z siedzibą przy ul. Mokotowskiej 48. Tym samym budynku, gdzie kiedyś mieszkał i tworzył sam Ignacy Kraszewski. Ale w Hybrydach Cnota nie zabawił zbyt długo. W 1973 roku klub zawiesił swoją działalność. Dopiero kilka lat później został ponownie otwarty, ale już w innym miejscu, na ul. Kniewskiego.
- Mokotowskie Hybrydy miały ogromną tradycję. Odbywały się tam największe wydarzenia artystyczne i lokowało się tam życie kulturalne na wysokim poziomie. Było tam dość wesoło - opowiada Cnota.
Potem w jego życiu pojawił się film. - Nie mając co robić, zacząłem robić kino - żartuje. Tak trafił do "Janosika" i został zbójnikiem Gąsiorem, z którym do tej pory najbardziej jest kojarzony. W serialu był przez dwa lata. Ale później zaczęły się pojawiać inne propozycje. Grywał też gościnnie w teatrach w Gdańsku, Zielonej Górze, Poznaniu.
Aż w 1996 roku wrócił na Śląsk. I dostrzegł, że to nie jest już to samo miejsce, z którego wyjechał te kilkadziesiąt lat wcześniej. - Jest trochę zaniedbany. Te wszystkie kopalnie i huty są polikwidowane, ale nie porozbierane. Stoi to i szpeci - mówi trochę rozgoryczony
Ale zmienili się też ludzie. - Kiedyś było weselej. Ludzie byli bardziej życzliwi - mówi. Wspomina jak to było za bajtla. Jak się wracało ze szkoły, rodziców akurat nie było w domu, to sąsiadka brała do siebie, bez gadania. - Takich obyczajów już nie ma. Ludzie się zmienili. Teraz jest większe chacharstwo - podsumowuje.
Zobacz w jakich filmach m.in. zagrał Jerzy Cnota
Tu jest fajnie. Ale nie ma kina w stutysięcznym mieście
Chorzów, do którego przeprowadzili się z Jastrzębia Zdroju jego rodzice, gdy ojciec otrzymał pracę w hucie Batory i Chorzów, do którego wrócił po 37 latach też się bardzo zmienił. - W stutysięcznym mieście nie ma ani jednego kina. - Za moich czasów było ich sześć - mówi.
Z jednym szczególnie był związany. Z "Panoramą" na ul. Wolności. Działało tam stowarzyszenie Filmowy Chorzów. Wraz z Eugeniuszem Kluczniokiem robili tam pokazy filmowe. O Śląsku. - To były rzeczywiste, prawdziwe, naturalne, nieoszukiwane filmy o Śląsku - wylicza Cnota.
Ale filmy też tworzyli. Tworzą. Tylko teraz mają chwilową przerwę, bo "skończyła się" im kamera. Kluczniok ma dostać nową od Rybnickiego Domu Kultury. Będą dalej nagrywać, mają do tego wrócić jeszcze w tym roku.
- Z kolegą Kluczniokiem robimy lepsze filmy za darmo, bez żadnych sponsorów. Po prostu przez sympatyczne znajomości - porównuje swoje produkcje Cnota, do tych, które mają szansę zrobić ci, którzy pieniądze na to mają.
Do współpracy zapraszają i profesjonalnych aktorów, i amatorów. Występował u nich np. Jerzy Janeczek z "Samych swoich", zgodziła się też Marzena Kipiel - Sztuka, znana szerszej publiczności z serialu "Świat według Kiepskich". Oni też grają za darmo. - Jak będziemy kręcić kolejne filmy, to może uda się namówić kolejne osoby - zastanawia się Jorguś.
49 groszy za tantiemy. Mimo to aktorstwo wybrałbym jeszcze raz
Nie urodził się jeszcze reżyser, który dałby Jorgusiowi rolę życia - zapewnia o pełnej odpowiedzialności, którą bierze za te słowa Jerzy Ławniczak z nieformalnej grupy hanysy.pl, dzięki któremu tak naprawdę udało się nam spotkać z Jurkiem Cnotą
Poznali się kilka lat temu, przy okazji promocji książki Kazimierza Kutza "Piąta strona świata", która wówczas odbywała się w Teatrze Rozrywki. - Podszedłem do Jorgusia i powiedziałem czym zajmuje się nasza grupa, jak widzimy Śląsk. Okazało się, że nasze poglądy są bardzo zbieżne - mówi Ławniczak. Tego dnia zaczęła się właśnie ich niecodzienna przyjaźń. - Jedynie żałuję, że tak późno, bo mogliśmy zrobić wiele rzeczy dla naszego regionu - dodaje. Teraz wspólnie organizują spotkania o Śląsku w różnych miejscach. W szkołach, w zakładach karnych, raz nawet zaprosili ich pszczelarze z Czechowic-Dziedzic. Wszystkie zaproszenia chętnie przyjmują, a zapraszający czasami dziwią się, że robią to zupełnie za darmo. Przecież nie ma lekko.
- Podziwiam go za to, że robi to za darmo. To, co dostaje aktor, gdy przechodzi na emeryturę, to... - nie kończy Ławniczak. Ale po chwili dodaje: Gdyby którykolwiek z zachodnich aktorów miał na koncie tyle ról, to byłby bogaczem, byłby człowiekiem kultury.
A u nas? - Nie ma o czym mówić - odpowiada trochę rozgoryczony Cnota. - Aktorzy są zupełnie pomijani. Artyści, którzy byli na etatach w teatrze, mają takie emerytury jak najniższa krajowa - dodaje.
Tantiemy, czyli wynagrodzenie jakie artyści otrzymają za wykorzystanie i ponowne odtwarzanie ich utworów też są marne. Kilka razy Cnocie zdarzyło się odebrać przelew w wysokości 2 albo 3 zł. To jednak nie był absolutny rekord. Kiedyś przysłano mu 49 groszy.
Mimo wszystko Cnota wyznaje, że gdyby miał wybierać jeszcze raz, to i tak zostałby aktorem. Bo - nie chcąc się chwalić - z tym trzeba się urodzić. To się ma, albo nie, w żadnej szkole tego nie nauczą. Jako przykład podaje niektóre dzieci wybitnych aktorów. Poszły do szkoły teatralnej, ba, nawet ją skończyły, ale potem już nigdzie nie zagrały. Bo nie odnalazły się w tej dyscyplinie. - Geniuszu nie mam, ale mam talent - mówi szczerze Cnota.
Na gruba nie pójdę. Będę grał do końca życia
Cnota nie odpuszcza aktorstwa. Ciągle gra. Można go teraz oglądać np. w "Świecie według Kiepskich". W ten sposób dorabia sobie, bo to dla niego zastrzyk gotówki. Bardzo potrzebny do aktorskiej emeryturki.
Grać zamierza tak długo jak będzie żył. - Przecież na gruba nie pójdę - śmieje się Cnota.