Kwadratura kuli. Szpital antyszczepionkowców, czyli dlaczego ludzie, którzy nie wierzą lekarzom, szukają pomocy u lekarzy
Nie tylko ja nie mogą pojąć, dlaczego ciężko chorzy na covid antyszczepionkowcy szukają pomocy u lekarzy. To głównie przeciwnicy szczepień od roku zatykają nam szpitale, przyczyniając się do wielu tysięcy nadmiarowych zgonów osób ufających medycynie, ale nie mających dostępu do opieki zdrowotnej. Gdzie tu logika? Przecież lekarze krzyczą: szczepcie się, będziecie 100 razy bardziej zabezpieczeni przed ciężkim zachorowaniem i zgonem; 99 proc. lekarzy szczepi siebie i swoje dzieci. Antyszczepionkowcy to ignorują. Do utraty tchu.
Większość z nas zachowuje się na co dzień dość racjonalnie. Kiedy zepsuje się nam auto, wybieramy raczej mechanika, niż Józka – złotą rączkę spod piątki, co to młotkiem naprawi i wóz drabiniasty, i cinquecento, i mercedesa. Kiedy bolą nas zęby, odwiedzamy dentystę, a nie znajomego kowala z podkrakowskiej wioski fenomenalnie kującego konie. Kiedy zachorujemy, idziemy do lekarza-specjalisty, a nie do ślusarza-znachora czułego (rzekomo) na czakramy. Niestety, w przypadku pandemii koronawirusa takie rozsądne podejście zostało z jakichś powodów wyłączone w znacznej części społeczeństwa.
Nie da się tego wytłumaczyć samymi tylko brakami w wykształceniu. Owszem, wedle badań przeprowadzonych na zlecenie Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, w grupie Polek i Polaków po podstawówce i zawodówce odsetek deklarujących niechęć do szczepień jest sporo wyższy niż w populacji po studiach (41 procent wobec 24 procent), ale to nie wyjaśnia wszystkiego. Potężne dawki rewelacji na temat „plandemii” oraz „nieistniejącego wirusa” otrzymuję codziennie od osób z dyplomami magistra, a nawet doktora (tyle, że nie medycyny) – z kręgów zbliżonych do elit sejmowych i administracji systemu oświatowego.
Weźmy przekaz z czwartkowego poranka: „Szczęść Bożę! Ratować własne dzieci o ile je jeszcze nie zaszprycowali. Szczepionka w ogóle nie działa, zostaliście perfidnie oszukani! Wasze zmodyfikowane DNA w każdej części ciała obecnie kaleczy wyprodukowanym przez szczepionkę białkiem kolczastym naczynia krwionośne. (…) To wszystko co potem krąży w waszych żyłach, zapycha od razu te najcieńsze naczynia włosowate i czeka na pierwszy lepszy większy wysiłek, aby utworzyć prawdziwy problem: zawał, zator, zakrzep niemożliwy do rozpuszczenia, usunięcia lub przetknięcia. I kiedy to nastąpi – światełko wam zgaśnie”.
No, faktycznie, strach się bać. Zwłaszcza, że ten „materiał” poleca mi jednocześnie asystent posła i wpływowy prawicowy dziennikarz. Antyszczepionkowi bojownicy zawsze okraszają swoje kocopoły liczbami mającymi dowieść, że „szczepionka nie działa”. W wersji soft, do której zdążyliśmy już (niestety) przywyknąć podczas dyskusji w Sejmie, brzmi to tak, że „umierają zarówno zaszczepieni, jak i niezaszczepieni”. I tu przykłady dni, w których „na 600 zgonów covidowych aż prawie 200 stanowiły zgony zaszczepionych”.
Te wywody obrażają jednocześnie medycynę i matematykę; jeśli uwzględnimy fakt, że w populacji 70 plus niezaszczepieni stanowią 30 procent, a wśród hospitalizowanych w tym wieku i duszących się na śmierć - przytłaczającą większość, otrzymamy liczby totalnie zaprzeczające narracji „wątpiących”. Według resortu zdrowia, współczynnik umieralności na covid wśród nieszczepionych w wieku 71–80 lat był w ostatnich tygodniach 126-krotnie większy niż wśród zaszczepionych! Dane te były prezentowane na każdym spotkaniu rady medycznej oraz na posiedzeniach sejmowych komisji. I co? I nic. Wygrał głos „sceptyków”.
Ale gdy choroba przybiera potencjalnie tragiczny przebieg, antyszczepionkowcy jakoś nie biegną po pomoc do autorów rewelacji. Lądują na szpitalnym łóżku – korzystając z wiedzy lekarzy, którą wcześniej odrzucili.