Lanberry: Sama kiedyś też byłam zdeterminowana, aby zacząć swoją karierę
W sobotę 7 września rozpocznie się w telewizyjnej Dwójce nowa edycja „The Voice Of Poland”. Rozmawiamy o niej z Lanberry, która ponownie będzie wokalną trenerką w tym bijącym rekordy popularności talent-show.
- Po raz trzeci zasiadasz właśnie w fotelu trenerki „The Voice Of Poland”. Co cię do tego skłoniło?
- Ja po prostu bardzo lubię tę robotę. (śmiech) Dobrze się tam czuję. Lubię spotkania z ludźmi, którzy przychodzą do naszego programu. Obserwowanie, jak walczą o swoje marzenia, jak bardzo chcą pokazać światu swój talent, jest fascynujące. My jesteśmy tam, aby im pomóc, żeby pewnie wkroczyli na ścieżkę swojej kariery i poszli w świat.
- Program jeszcze się nie zaczął, a już wielkie emocje wzbudza skład trenerski. Oto bowiem wraca do show Michał Szpak, a nowym trenerem jest Kuba Badach. Jak przyjęłaś te zmiany?
- Pozytywnie. To są bardzo ważne postaci na naszym rynku muzycznym. Każda z innej bajki – i to jest właśnie piękne, że ten skład trenerski jest tak różnorodny i barwny. Każdy z nas ma coś innego do zaoferowania uczestnikom. Bardzo mi się to podoba, że mamy tak szeroki wachlarz rad i doświadczeń.
- Nowy układ personalny to nowa energia. Jak się czujesz w tym zestawie?
- To jest dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie jako dla kobiety, mieć obok siebie tak duże stężenie testosteronu. (śmiech) Tak na serio, myślę, że fajnie się równoważymy. Abstrahując już od płci, to fakt, że mamy tak różne doświadczenia, dodaje tylko temu programowi dodatkowych kolorów. To sprawia, że drużyny będą różnorodne. Cieszę się, że jest merytorycznie i kolorowo.
- No właśnie: jesteś jedyną kobietą w składzie trenerskim. To dla ciebie plus czy minus?
- Nie patrzę na to w takich kategoriach. Bardziej patrzę na naszą różnorodność muzyczną. Nie jest tajemnicą, że robię w muzyce popularnej, jestem nerdem, jeśli chodzi o muzyczne ciekawostki, kocham tworzyć piosenki, mające mainstreamowe inklinacje. Nie znaczy to jednak, że to jest tylko i wyłącznie mój obszar. Pierwsza i druga edycja z moim udziałem pokazały, że fajnie też pracuje mi się z osobą ze środowiska stricte rockowego. Ta muzyka jest też bliska mojemu sercu. Dużo o niej wiem i łączę ją z popem. Pokazuję w ten sposób, że oba te światy da się zmiksować.
- Pop nie jest już dziś gorszym gatunkiem muzycznym?
- Często o tym mówię w wywiadach i na koncertach, że bardzo drażni mnie to, jak niektórzy muzycy z alternatywnej sceny zadzierają nosa. Emanuje od nich poczucie wyższości. Strasznie mnie to irytuje. Ja mam demokratyczne podejście: kiedy ktoś kocha muzykę, to go szanuję. Nawet, jeśli robi muzykę nie z mojej bajki, ale na pierwszym miejscu w jego życiu jest pasja do jej tworzenia, to zdobywa w ten sposób mój dozgonny szacunek. Nawet, jeśli jego muzyka nie trafia w moje gusta. Kiedy natomiast ktoś nie ma tej pasji, a kieruje się czymś mrocznym, skierowanym na swoje ego i na pieniądze, to wtedy nie ma dla mnie żadnej wartości. To choćby piosenki tworzone przez internetowych influencerów. Tam nie ma dla mnie żadnej prawdy.
- Jak się sprawdza debiutant w składzie trenerskim – Kuba Badach?
- Wszyscy bardzo staramy się, żeby się dobrze poczuł. To bardzo ważne dla nowej osoby. Sama pamiętam, że dzięki takiemu dobremu przyjęciu, od razu poczułam się w programie jak w domu. Przywitaliśmy więc Kubę czule i mam nadzieję, że nie czuje się wśród nas obco.
- Cieszysz się, że masz u boku starych znajomych – czyli Tomsona i Barona?
- Tak. Oni mają ogromne doświadczenie – najdłuższy staż w tym programie. Co ciekawe: ciągle są pełni niespożytej energii i sił, którymi mogą obdzielić wiele osób.
- Jesteś już po przesłuchaniach w ciemno. Jaki poziom reprezentują tegoroczni uczestnicy programu?
- Poziom jest naprawdę bardzo wysoki. Podobnie świadomość uczestników. Oni interpretują wybrane piosenki, a potem zapytani czy coś tworzą swojego, prawie zawsze mają do wykonania jakieś własne piosenki. To oznacza, że coś już sobą reprezentują. To ogromny kontrast w porównaniu z tym, co było 11 lat temu, kiedy to ja byłam uczestniczką. Wtedy był niewielki promil ludzi, którzy robili jakieś swoje rzeczy. A teraz każdy uczestnik programu wie, że aby zaistnieć w show-biznesie, trzeba mieć jakiś zaczyn myślenia o tym, kim się jest, co chce się robić i co osiągnąć. Spotkanie z trenerami jest wtedy tylko dopełnieniem tej wizji. Wówczas taki uczestnik może pięknie rozkwitać na naszych oczach.
- Zaskoczył cię już ktoś wyjątkowo?
- Tak. Było kilka takich zaskoczeń. A przy tym masa wzruszeń i ekscytacji. Stąd w przesłuchaniach w ciemno jest dużo niespodziewanych zwrotów akcji. Bitwy o uczestników – to tym razem coś bardzo częstego.
- Poprzednio miałaś bardzo różnorodny zespół. Jaką drużynę tym razem chcesz skompletować?
- Teraz też stawiam na różnorodność. Na ludzi, którzy się nie boją wychodzić poza schemat. Oczywiście stawiam też na oryginalne głosy i nietuzinkowe barwy, niekoniecznie takie od linijki, wyprasowane i szkolne, bo takie nie zawsze poruszają moje serce. Moje serce porusza przede wszystkim osoba, która wie, o czym śpiewa i serwuje mi emocjonalną opowieść. Idealnie by było oczywiście, gdyby była mądrym narratorem, a przy tym idealna pod względem technicznym. Tego drugiego da się oczywiście nauczyć. Nad tym możemy popracować. Natomiast serca się nie wyszkoli. Z tym się człowiek rodzi lub przez lata nabiera takiej umiejętności interpretacji. Sztucznie nie można tego sobie przyswoić.
- Masz ogromną wiedzę jako piosenkarka i autorka, ale też jako fanka muzyki. Co planujesz przekazać swym podopiecznym?
- Przede wszystkim chcę z nimi dużo rozmawiać. To jest podstawa: poznać tych uczestników i wejść w ich muzyczny świat, zobaczyć co tam słychać i sprawdzić jak to, co sobie już tam ułożyli, ma się do tego, co oni chcą dalej robić w programie i po programie. Będę więc chciała dokonać analizy tego, z jakimi narzędziami wokalnymi i interpretacyjnymi przychodzą, żeby je poszerzyć i podsunąć im trochę nowych rozwiązań. Czasem niektórzy uczestnicy są uwięzieni w sztywnych rygorach interpretacyjnych, których nabyli w szkołach, zwłaszcza tych wyższych. Ale mają otwarte serca i umysły, żeby pójść trochę pod prąd i posłuchać kogoś z zewnątrz, spoza tej bańki. Generalnie jestem zwolenniczką wychodzenia z takich baniek – fajnie jest wychylić się na zewnątrz i zaczerpnąć powietrza z jakiegoś innego obszaru. Bo to nas wzbogaca.
- Ty też tak robisz?
- Tak. Właśnie uciekłam z Warszawy po prawie 20 latach. Co prawda pod miasto – bo Warszawa jest stolicą wszystkiego. (śmiech) Moje oczy potrzebują jednak zieleni, a płuca – powietrza. Ta warszawska bańka jest bardzo sztuczna i wbrew mojej naturze. Kocham stolicę i uwielbiam do niej wracać. Choćby na pyszny obiad. Ale potem znów jadę do swojej oazy, w której kocham pracować. Fajnie jest mieć taką odskocznię.
- Zawsze podkreślasz, że cenisz w muzyce prawdę i szczerość. Ile w „The Voice Of Poland” jest wyreżyserowanych wypowiedzi i zachowań, a ile autentyczności?
- Mogę ci powiedzieć: zero wyreżyserowanych wypowiedzi i zachowań. W tym programie jest sto procent naturalności. Naprawdę jesteśmy odwróceni na tych fotelach. To, co słyszymy, to tylko i wyłącznie głos. Dopiero potem możemy połączyć ten głos z twarzą i historią, z kolejnymi wykonaniami. Na początku jednak przychodzący do programu mają tylko jeden strzał. To trochę przerażające, bo trzeba się maksymalnie skoncentrować i wytoczyć wszystkie swoje działa. Ale taka jest formuła tego programu. I jak widać - działa. Jesteśmy od 15 lat najdłużej istniejącym talent-show w Polsce. Ten format stał się legendarny, bo ludzie ciągle potrzebują pięknych głosów.
- To w tej chwili najlepsza trampolina do kariery w show-biznesie?
- Byłam ogromnie dumna, kiedy występowałam w tym roku na festiwalu w Opolu i dzieliłam scenę z finalistami „The Voice Of Poland”: Norbertem Wronką, Łukaszem Drapałą i Jankiem Górką. To fantastyczne widzieć, że ci ludzie się rozwijają, podążają dalej swą muzyczną drogą i walczą o swoje marzenia.
- Poprzednią edycję wygrał twój podopieczny – Janek Górka. Na czym polegała jego wyjątkowość?
- Najpierw zachwyciła mnie jego barwa – niesamowicie radiowa i popowa, ale jednocześnie alternatywna. Spodobała mi się ta wszechstronność. Poza tym w każdym wydawanym przez Janka dźwięku, czuć emocje. Potem, kiedy się już odwróciłam, okazało się, że jest genialnym songwriterem. W tak młodym wieku ma cały arsenał swoich piosenek, które już powstały, tylko trzeba je dopieścić i wyprodukować. Dlatego pomyślałam sobie: „No nie, to jest „głos Polski”!”. Bardzo młody, bardzo zapalony, zakochany w muzyce człowiek, o bardzo oryginalnej barwie, którego chce się słuchać. Ja zawsze to podkreślam: ten „głos Polski” nie zawsze musi być na miarę Whitney Houston. To musi być głos, który porusza nasze serca i chcemy go słuchać jeszcze i jeszcze.
- Masz z Jankiem jakiś kontakt i czujesz się trochę odpowiedzialna za jego karierę?
- Janek jest sam odpowiedzialny za swoją karierę. Ale on wie dobrze, że zawsze możemy się spotkać i wspólnie popracować. Z tego, co wiem, niedawno przeprowadził się do Warszawy i będzie tutaj prężnie działać. Czekam więc na to, aby nasze drogi mogły się znów przeciąć.
- Jaki wpływ miało na ciebie trenerowanie w dwóch edycjach „The Voice Of Poland”?
- Ogromny. Zasiadanie w tym fotelu i wypowiadanie swoich opinii, wiąże się konkretną konsekwencją. To, co mówię o kimś, wywołuje u tej osoby i innych ludzi pewne reakcje. Obserwowanie tego, jaki wpływ na innych mają moje opinie, jest bardzo ciekawym doświadczeniem. Czasem te moje przemyślenia nie pokrywały się zupełnie z tym, co ci ludzie sami o sobie sądzą. Ale tak bywa. I ważne jest, aby nie bać się tej konfrontacji. Czego jeszcze się uczę w programie? Jego uczestnicy często mnie fascynują i inspirują. Czasem są to bardzo dramatyczne historie bardzo zdeterminowanych ludzi. I ja często identyfikuję się z nimi. Bo sama kiedyś też byłam zdeterminowana, aby zacząć swoją karierę. Fantastyczna jest ta wymiana energetyczna między trenerami a uczestnikami. Opowiadamy o naszych doświadczeniach, o tym, co czujemy do muzyki, jak ją odbieramy.
- A jaki wpływ miało jurorowanie w „The Voice Of Poland” na twoją działalność?
- Zdecydowanie nastąpił przypływ ludzi na koncertach, jest nimi większe zainteresowanie. To się zbiegło w czasie z sukcesem singla „Dobrze, że jesteś”. Ten sezon trwa do teraz i jest fantastyczny. Składa się nań ponad 50 koncertów w lecie, więc jest tego sporo, co bardzo mnie to cieszy.
- Ten marketingowy mechanizm pomógł też w sprzedaży twojego ostatniego albumu – „Obecna”?
- „Obecna” ukazała się podczas mojego pierwszego sezonu w „The Voice” w 2022 roku. I moim zdaniem to też się przełożyło na wyniki sprzedaży tej płyty. Wydałam wtedy singiel „Waniliowe” i widzę, że fani bardzo się go domagają na koncertach. Muszę więc go wpychać na setlistę, a już trochę jest na niej piosenek. Stąd częste roszady w programie występów. Ale moim zdaniem to bardzo fajne. Gramy też przedpremierowo niektóre numery, sprawdzając w ten sposób reakcję ludzi na nowe piosenki. Starsze utwory, jak „Podpalimy świat” sprzed prawie 10 lat, aranżujemy na nowo już po raz kolejny, bo taki zabieg robiłam też wcześniej. To kamienie milowe mojej kariery, więc chcę je śpiewać, ale pokazując tak, jak powinny zabrzmieć w 2024 roku. I fajnie to wychodzi.
- „Obecna” objawiała, że lubisz pop i ballady, ale pociąga cię też rockowe brzmienie gitar. Fanom też to się spodobało?
- Myślę, że tak. Dzięki temu zobaczyli mnie w innej odsłonie. Zawsze bardzo mocno podkreślałam, że mam eklektyczny gust. Nie mogłabym się ograniczyć do nagrania płyty o jednolitym brzmieniu. Ja muszę mieć bardzo zróżnicowany album z wykorzystaniem wielu instrumentów i zawierający odmienne klimaty. Cały czas tak czuję i mam taką potrzebę. Chcę w ten sposób tworzyć i pokazywać światu muzykę. Myślę, że takie eklektyczne podejście będzie mi towarzyszyć jeszcze przez długi czas.
- Ale twoje ostatnie piosenki – „Co ja robię tu?” i „Fejk” – to powrót do nowoczesnego popu. W tym stylu czujesz się najlepiej?
- Jak widać – tak. To bardzo bliskie mojemu sercu. Nie wyprę się tego. To jest część mnie. Co nie oznacza, że na koncertach nie słychać w tych utworach rockowej gitary. Powtarzam to z uporem maniaka: nie ograniczajmy się w muzyce i nie zamykajmy w jednej szufladce. Jeśli mamy potrzebę wyrażania się na różny sposób, to róbmy to. Muzyka pop daje nam taką możliwość, że jednego dnia możemy wypuścić nowoczesny kawałek, zahaczający o elektronikę, a drugiego – coś, co ma na końcu gitarową solóweczkę, tak, jak zrobiłam to w „Dzięki, że jesteś”. Po prostu uznałam, że ten numer potrzebuje takiego finału – bo lubię takie typowo oldschoolowe solóweczki. Zresztą nie ukrywam swej miłości do Red Hot Chili Peppers, którzy towarzyszą mi i inspirują mnie codziennie. Nie wiem dlaczego. Może to ta słoneczna Kalifornia? (śmiech)
- Te dwie nowe piosenki są trochę w stylu lat 80. Lubisz muzykę z tamtej dekady?
- Lubię. Dwie dekady mają bardzo charakterystyczne brzmienia i można z nich czerpać nieustającą inspirację – to lata 80. i lata 90. minionego wieku. Muzyka z tamtych okresów jest mi najbliższa. Latami 80. zaraziła mnie starsza siostra, a lata 90. już sama eksplorowałam jako mała dziewczynka. Dzisiaj też fajnie mi się poznaje muzykę na własną rękę.
- Co cię teraz najbardziej fascynuje?
- Musiałabym spojrzeć na moją playlistę na Spotify’u, bo tam zapisuję swoje ulubione piosenki. To są takie rzeczy, które mają po 10 tysięcy odsłuchań, a są zrobione tak, jak te nagrania zbierające miliony odtworzeń. Bo mają w sobie coś nowego. Ja zwracam w muzyce uwagę na dwie rzeczy: na groove, którego dawno nie słyszałam oraz na rozwiązania harmoniczne, które zostały już dawno zapomniane albo od dawna nieużywane. Cóż: pewne pomysły się po prostu przejadają. Słyszałeś je tysiące razy i kiedy słyszysz je ponownie, myślisz: „O Boże, zmień chociaż jeden akord w tym pochodzie!”. To samo z melodią. Trzeba spróbować podać ją tak, żeby przyciągała do siebie: „O, to coś nietypowego, tego jeszcze nie słyszałam”. Tymczasem wiadomo powszechnie, że w muzyce było już wszystko. Jedyne, co możemy więc teraz robić, to mieszać to tak, żeby otrzymać element zaskoczenia. Wszystko jest więc w naszym mózgu.
- Teksty tych dwóch nowych piosenek są ironicznie nastawione do mężczyzn. W „Co ja robię tu” pojawia się wers: „Wiecznie niezdecydowany/Taki synek swojej mamy”. Skąd ci się to wzięło?
- Faktycznie – te dwa teksty są swego rodzaju dissem na facetów. Ale na szczęście nie jest to moim doświadczeniem w ostatnich latach. To raczej efekt obserwacji i podpatrywania otoczenia. To niefajne doznanie – ale dosyć powszechne i chciałam o nim napisać. Mam tu na myśli bardzo niezdecydowanych mężczyzn. Tak naprawdę zamiast tego „synka swojej mamy”, to może być tutaj córeczka tatusia. Można to zmieniać dowolnie. Czasem tak się zdarza, że oczekiwania obu osób w związku totalnie się różnią – i wtedy lepiej się pożegnać i pójść każde w swoją stronę, bo taka relacja najzwyczajniej w świecie nie ma sensu. Kiedy nie mówimy tym samym językiem i nie mamy tych samych potrzeb, tego nie da się skleić. I właśnie o tym śpiewam w „Co ja robię tu”. Z kolei w „Fejku” śpiewam o facecie, który okazał się totalnym oszustem i zdradził swą partnerkę. Myślę, że każdy z nas spotkał na swej drodze takiego „fejka”. To był fałszywy przyjaciel czy fałszywy ukochany. Różnie to bywa.
- Te gorzkie doświadczenia pokazujesz w tych piosenkach w humorystyczny sposób. W prawdziwym życiu też starasz się tak postrzegać świat?
- Czasami trzeba, bo inaczej człowiek by się zamęczył. Przyprószyć rzeczywistość lekką dozą ironii. Ale nie za dużo. Bo gdy jest za wiele sarkazmu, człowiek staje się zgorzkniały. Kiedy się tę ironię dozuje, wtedy jest dobrze. Bo to daje dystans do świata. A o to tutaj chodzi. Żeby w trudnych sytuacjach lepiej sobie radzić. I na to są różne strategie życiowe.
- Kiedyś powiedziałaś: „Moja terapia uzupełnia i wspiera mój proces twórczy”. Tak było w przypadku tych dwóch nowych piosenek?
- Na pewno przemyślenia, które pojawiają się w moich tekstach, mają swe źródło w mojej terapii. Przeszłam już na niej bardzo długą drogę. Zresztą myślę, że będzie ona trwała całe moje życie. Bo praca nad sobą trwa nieustannie. Nad schematami, które pojawiają się w naszym „oprogramowaniu”. Dlatego cały czas trzeba być czujnym i update’ować się w tym wszystkim i nigdy nie spoczywać na laurach, jeśli chodzi o pracę nad sobą.
- Na koniec też cytat. „Uszczęśliwia mnie moja muzyka i moja miłość” – powiedziałaś w jednym z wywiadów. Jesteś teraz szczęśliwa?
- Bardzo. Myślę, że ma to duży związek z tym, że jestem coraz bardziej szczęśliwa ze sobą. Automatycznie dostaję też szczęście z zewnątrz. Jestem teraz w dobrej relacji ze sobą i z moim partnerem. Natomiast powtórzę jeszcze raz – w moim przypadku to jest nieustanna praca. To nie jest tak, że samo się wszystko robi idealnie. Przy tak dużej nadwrażliwości na świat, którą ja mam, trzeba się nad tym czasem nieźle naharować. Z moją emocjonalnością odbieram bowiem świat bardzo intensywnie. Trudno to czasem okiełznać i ujarzmić. A trzeba, bo człowiek by się zamęczył. Bardzo doceniam to, co mam teraz w życiu – fajnych ludzi wokół i przede wszystkim to, że ta muzyczna strona mojego życia tak pięknie się rozwija.