Liban: misja i kawał sukna
Zniszczony przez eksplozję w bejruckim porcie silos sterczy już drugi rok niczym wystające z ziemi kości na pobojowisku. Dla rodzin ofiar tragedii, która wstrząsnęła Libanem w sierpniu 2020 r., jest nie tylko dowodem w sprawie, ale także relikwią
Kilka dni przed drugą rocznicą katastrofy silos zaczął się palić. Nikt do końca nie wie, co może oznaczać jego zawalenie się. Dla świętego spokoju urzędnicy miejscy wydają polecenie mieszkańcom dzielnicy, żeby w razie zawalenia się silosu pozamykali okna i drzwi mieszkań i nie wychodzili z domów. Wolontariusze jakiejś organizacji pozarządowej rozdają w okolicach portu maseczki. Krąży plotka, że zawalenie się silosu grozi emisją do atmosfery jakichś trujących gazów ulatniających się z gnijącego zboża...
Dwie z ośmiu części silosu runęły 31 lipca o godz. 16. W tym czasie na zaproszenie maronickiego biskupa Adela Satera przebywał w Bejrucie arcybiskup Grzegorz Ryś, metropolita łódzki. Stowarzyszenie „Dom Wschodni”, które ma siedzibę w Łodzi, oraz Caritas Archidiecezji Łódzkiej od dwóch lat obecne są w stolicy Libanu, niosąc wsparcie najbardziej potrzebującym. Planowana na godz. 18 msza święta w maronickiej katedrze oraz koncert młodych, mający się odbyć w parafii św. Michała, zostają odwołane. Oba miejsca sąsiadują z portem, więc ze względów bezpieczeństwa tego rodzaju imprezy nie mogły się odbyć, gdy znad silosu unosiły się kłęby czarnego dymu.
- Welcome to Lebanon! - mówi przez łzy do łódzkiego biskupa Chloe. - To jest właśnie nasz kraj: niczego nie jesteśmy pewni, nic nie możemy zrobić, wszystko się sypie…
Chloe ma 25 lat, skończyła studia z psychologii, pochodzi z rodziny maronickiej. Jej ojciec walczył jako nastolatek podczas wojny domowej i do tej pory z dumą pokazuje swoje zdjęcia z bazooką prawie tak dużą jak on. Ona i jej rówieśnicy żyją w kraju, który upada…
„Liban to nie tylko kraj, to misja”
Pierwszy Libańczyk, którego spotkałem w życiu, był tak jak ja nowicjuszem w paryskim domu Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. Podczas jednej z rozmów brat Michel-Marie z wielką pasją i dumą mówił mi o słowach Jana Pawła II, który o Kraju Cedrów właśnie tak się wyraził: „Liban to nie tylko kraj, to jest misja!”. - Liban to jest misja, Liban to jest wiadomość dla całego świata, że możemy żyć razem i tworzyć jeden kraj jako maroniccy chrześcijanie, muzułmanie sunnici i szyici, druzowie i inni... Nie ma drugiego takiego kraju na świecie!
Po ponad dziesięciu latach pytałem o to zdanie wielu moich libańskich przyjaciół. Maronita Amin, emerytowany generał libańskich sił zbrojnych, z niekłamanym smutkiem w oczach odpowiedział wprost: „Takiego Libanu już nie ma. Nawet chrześcijanie nie są już razem”. Jad, urodzony w Syrii Berber, obecnie uchodźca w Libanie, nigdy o takich słowach nie słyszał, ale pomysł, żeby tak myśleć o Libanie, wywołał w nim gorzki śmiech. Sumar, pochodząca z szyickiej rodziny katoliczka, pełna jest nadziei, że słowa papieża Polaka mają cały czas sens i są programem dla Libanu, o który warto walczyć.
Historia ludzi na terenie dzisiejszego Libanu sięga najstarszych cywilizacji. Mieszkający tu Fenicjanie, których główne miasta Tyr i Sydon stały się metropoliami kolonii rozsianych na całym południowym wybrzeżu Morza Śródziemnego, kolejno wpadali w zależność od bliskowschodnich imperiów: Asyrii, Babilonii, Persji, Macedonii, Ptolemeuszy i Seleucydów. - Jeszcze zanim te tereny zaczęli kontrolować Rzymianie, którzy w Jerozolimie mieli już swojego namiestnika, Jezus Chrystus prowadził na tych terenach swoją misję - dzieli się swoimi przemyśleniami ojciec Guillaume, rektor bejruckiego seminarium dla ruchu neokatechumenalnego Redemptoris Mater, podczas naszej wizyty w Qanie, niedużej wiosce na południe od Saidy, jak Arabowie nazywają dzisiaj dawny fenicki Sydon.
- Prawdopodobnie tutaj odbywało się to słynne wesele, od którego Jezus zaczął swoją publiczną działalność. Ewangelie zdumiewająco często piszą, że Jezus udał się w okolice Tyru i Sydonu. Jestem przekonany, że to nie były podróże w celach wypoczynku. On tu prowadził działalność, ewangelizował, nauczał, kształtował żyjących tu w diasporze Żydów, ale Jego uniwersalistyczne podejście mogło być odebrane w Palestynie jako zdrada tradycji żydowskiej. Dlatego gdy później skupił się na misji w Jerozolimie, ta działalność nie była wysuwana na pierwszy plan…
Nie jesteśmy dziś w stanie zweryfikować tej teorii, ale późniejsze losy wspólnoty uczniów Jezusa, która porzuciła silne przywiązanie do judaizmu, żeby budować jedną wspólnotę z Żydów i pogan, pozwalają przypuszczać, że uczniowie widzieli Jezusa działającego nie tylko na ziemi żydowskiej, ale także wśród Fenicjan. W każdym razie libańscy chrześcijanie nie tylko traktują swój kraj jako ziemię uświęconą obecnością Pana, ale także są głęboko przekonani, że tutaj zaczęło się budowanie jednego ludu z plemion podzielonych religią i kulturą.
Po Rzymianach i Bizancjum panowanie nad Libanem przejmowali kolejno Arabowie, krzyżowcy, egipscy Mamelucy i wreszcie tureccy Osmanowie. Dzisiejszy Liban jest jednym z najmłodszych państw świata. Wyłonił się z zamieszania i przesunięcia stref wpływu światowych mocarstw, które na Bliskim Wschodzie spowodowała II wojna światowa. Ogłoszona w 1941 niepodległość Libanu została uznana 22 listopada 1943 roku.
Od początku swojego istnienia Liban z trudem szuka dla siebie miejsca, gdyż wciśnięty jest pomiędzy walczący o przetrwanie Izrael a prącą na zachód Syrię. Dwie rzeczy miały mu zagwarantować przetrwanie: wyjątkowy podział władzy między chrześcijan, sunnitów i szyitów oraz Bejrut, który uczyniono największym centrum finansowym Bliskiego Wschodu, dzięki czemu Liban zyskał miano tutejszej Szwajcarii.
- To do tego pierwotnego zamysłu nawiązywał papież Polak - tłumaczy jego słowa o Libanie ojciec Elia, proboszcz parafii św. Michała, który chce sprowadzić do kościoła jego relikwie i stworzyć centrum Jana Pawła II. - Gdyby to się udało, rzeczywiście Liban byłby cudem w tym regionie, oazą pokoju i zgody.
Historia Libanu nie potoczyła się jednak tak, jak planowali jego twórcy. Utworzenie po II wojnie światowej Izraela zmusiło do migracji setki tysięcy Palestyńczyków, którzy wyrzuceni z Jordanii, osiedlili się w Libanie. W 1970 roku swoją siedzibę w tym kraju utworzyła Organizacja Wyzwolenia Palestyny, przez co kraj został wciągnięty w wojnę z Izraelem. W tym momencie krucha współpraca między chrześcijanami a muzułmanami sunnickiej i szyickiej tradycji zaczęła pękać pod wpływem różnych interesów mieszkańców jednego kraju.
„Rzeczpospolita to kawał czerwonego sukna”
W 1975 wybuchła wojna domowa, która trwała do 1990 roku. Historie ludobójstw i masakr, które miały wtedy miejsce w Libanie, do dzisiaj są żywe w pamięci mieszkańców.
- Posługiwałyśmy w obozie dla Palestyńczyków, kiedy wpadli chrześcijanie - opowiada swoje bolesne doświadczenie siostra Julia - Nie mieli innej broni jak białą… Miecze, maczety, siekiery… „Biała broń” oznacza czerwone ulice… Tam był taki chłopak… Isa, czyli Jezus… I jego siostra, Miriam, trzymała jego martwe ciało w ramionach…
Podczas rozmowy ze mną Abir, mieszkająca w Bejrucie chrześcijanka, na dźwięk zamkniętego wiatrem okna skacze z przestrachu, żeby uśmiechnąć się bezradnie i wyjaśnić: „Bombardowali naszą dzielnicę jak miałam kilkanaście lat… To był naprawdę koszmar…”. Miriam, Druzydka z Gór Libanu, też może opowiedzieć o zbrodniach, których doświadczyli jej ludzie… - Na koniec wojny domowej sami chrześcijanie stanęli przeciw sobie - tłumaczy koszmar lat 80. ubiegłego wieku Sumar - Ta wojna zostawiła poważne rany na Libańczykach, ona się tak naprawdę nie skończyła, po prostu wygasła z wycieńczenia okrucieństwem i śmiercią…
- To właśnie wtedy Jan Paweł II powiedział o Libanie, że nie jest tylko krajem…?
- Tak, chciał, żebyśmy o taki Liban powalczyli, żeby doszło do pojednania, do powrotu do korzeni…
- Udaje się?
- Przecież widzisz - smutno się uśmiecha. - Każdy myśli tylko o sobie: Hesbollah o sobie, sunnici o sobie, podzieleni maronici każdy o sobie. Chcą ugrać coś dla siebie, a nie dla Libanu, który należy do wszystkich. Walczą o swoje, a kraj się sypie ekonomicznie i finansowo, bo społecznie już dawno się rozsypał…
- Oprócz Jana Pawła II mamy jeszcze jednego wielkiego Polaka, pisarza - mówię, bo przychodzi mi na myśl cytat z Henryka Sienkiewicza - który w swojej powieści wkłada w usta jednego z bohaterów słowa, że Polska jest jak sukno, za które wszyscy ciągną…
- Genialne i smutne - podsumowuje Sumar po wysłuchaniu krótkiego wykładu na temat polityki Radziwiłła - doskonale pasuje do dzisiejszego Libanu.
„Pan kiedyś stanął nad brzegiem”
Kiedy upadek silosu pogrzebał plany młodych Libańczyków, z którymi współpracujemy od dwóch lat, biskup Ryś od razu udał się do nich: „Nie możemy przecież tak ich zostawić”. Młodzi w pośpiechu, ze łzami w oczach, demontowali ustawioną dzień wcześniej scenę i znosili do salek krzesła przygotowane dla uczestników koncertu. Przyjazd biskupa trochę podniósł ich morale, a zaproszenie na mszę do kaplicy w seminarium przyjęli już prawie uradowani.
Po mszy postanowiliśmy, że osoby mające śpiewać i grać podczas odwołanego koncertu, zagrają i zaśpiewają w wąskim gronie przyjaciół.
- Sayedna zwróciła się do biskupa Elina po wykonaniu swojej piosenki: - To miało wyglądać inaczej, chcieliśmy zabłyszczeć i zrobić coś wielkiego, ale naprawdę choć otrzymaliśmy coś innego, niż sobie wymarzyliśmy, jesteśmy wdzię-czni. Jesteśmy naprawdę wdzięczni za nadzieję. Welcome to Lebanon, jesteśmy nie do zdarcia!
Po młodych po gitarę sięgną biskup Ryś. Wytłumaczył, że piosenka, którą zaśpiewa, była ulubioną piosenką Jana Pawła II, prowadziła go do Rzymu i towarzyszyła mu w jego misji. „Barka” zabrzmiała więc pośród libańskich chrześcijan w Ain Romane, w dzielnicy, której domy do tej pory noszą ślady po kulach, jakieś trzysta metrów od figury Maryi okrytej błękitnym płaszczem, która stoi w miejscu, gdzie wysadzono w powietrze autobus z Palestyńskimi uchodźcami, co dało początek wojnie domowej.
Są jeszcze Libańczycy, dla których Liban jest misją, dla których budowanie jednego kraju dla chrześcijan i muzułmanów jest życiowym powołaniem.