Łowy na ciułaczy. Czyli o tym, jak łatwo stracić oszczędności z całego życia
Piramidy finansowe, firmy, które oferują zyski z lokat większe niż banki, lichwiarze, firmy pożyczkowe. Oni czekają na Twoje pieniądze. Chcesz zainwestować gotówkę? Nie masz i potrzebujesz pożyczyć? Tak czy tak uważaj! Bardzo!
Budynek wrocławskiego Sądu Okręgowego. Na korytarzu obok jednej z największych sal grupka starszych osób. - Było ogłoszenie w gazecie - opowiada jedna z nich, pan Adam. - Z ofertą lokaty pieniężnej w firmie Finroyal.
Miały być większe odsetki od tych oferowanych przez banki. No to się zainteresował. We wrocławskim biurze firmy przy ulicy Piłsudskiego miły pracownik przekonywał, że to świetny pomysł, by swoje 250 tysięcy złotych pan Adam zainwestował właśnie w Finroyal. - Pewna inwestycja - mówił pracownik. - Ubezpieczona. Pieniądze ciułaczy są inwestowane. Gdzie? Tajemnica. Można tylko zdradzić, że w Niemczech albo Szwajcarii.
Takich jak pan Adam naliczono potem 1716 osób. Są z całej Polski. Firmie Finroyal oddali 100 milionów złotych. Dziś twórca firmy i jej szef Adam K. odpowiada przed wrocławskim sądem oskarżony o oszustwo. Ci, których spotkaliśmy przed salą sądową, to pokrzywdzeni klienci.
Bliźniacza i bardziej znana od Finroyal firma to Amber Gold. Proponowała inwestycje w złoto i duże zyski. Są nawet tacy, co zarobili. Ale większość straciła i to sporo. Prawie 20 tys. klientów oszukanych w sumie na blisko 850 mln zł. Jest i sejmowa komisja śledcza. Interesująca się głównie powiązaniami Amber Gold ze światem polityki i nieudolnością prokuratury i innych instytucji, które powinny ostrzec ludzi a twórców firmy postawić przed sądem za przestępstwo.
W firmie Finroyal nie było znanych polityków. A prokuratura? Ano niemal od samego początku działalności interesowała się Finroyalem. Już w 2008 roku warszawski bankowiec zaczął prywatne dochodzenie, w którym ustalił, że Finroyal to dziwna firma i podejrzana działalność. Zawiadomił prokuraturę. Wszczęto śledztwo. A firma spokojnie działała. Komisja Nadzoru Finansowego wpisała spółkę na Listę Ostrzeżeń Publicznych. Tu można przeczytać o wszystkich dziwnych i podejrzanych firmach branży finansowej. Jak kogoś znajdziemy na tej liście, lepiej uważać z powierzaniem mu swoich oszczędności.
Ale kto tam wie o jakiejś liście. Szczególnie, że znaleźć można ją na stronie inter-netowej Komisji Nadzoru Finansowego. Dopiero reportaż w TVN otworzył oczy klientom firmy. W 2012 roku szef Finroyala Andrzej K. usłyszał zarzuty. Dziś przed wrocławskim sądem toczy się jego proces. Zaczął się w 2015 roku i kiedy się skończy nie wiadomo.
Uwaga na piramidy
Zaglądamy na listę ostrzeżeń publicznych KNF. Trafi tam każdy, na którego Komisja doniosła do prokuratury. Firm typu Amber Gold czy Finroyal jest kilkadziesiąt. Przykład: Spółka Q. Oferta niezwykła od 4 do 6 procent zysku TYGODNIOWO. Znacznie więcej niż proponują dziś banki.
Ze strony internetowej spółki Q. wynika, że to po prostu fundusz inwestycyjny. Działa w 28 krajach świata. Ma tysiące partnerów, setki tysięcy euro zysków.
Zaglądamy do zakładki „plan kariery”. Okazuje się, że nasze zyski w firmie zależą m.in. od tego, ile osób wciągniemy do współpracy. Ci, których wciągnęliśmy, mają wciągać następnych. W ten sposób tworzymy swoją grupę. I dostajemy premie.
Jej wysokość zależy od obrotów całej naszej grupy. Jeżeli obroty naszej grupy będą sięgać 100 milionów euro, to ktoś, kto stoi na jej czele, otrzyma zaszczytny tytuł „Super Director” i dostanie MILION EURO specjalnej premii.
Sto milionów euro? To ponad 400 milionów złotych. Niedawno zapadła decyzja o budowie we Wrocławiu nowego szpitala onkologicznego. Ma kosztować właśnie 400 milionów złotych.
- Taka struktura, w której zyski jednej osoby zależą od wpłat innych osób, to piramida finansowa - mówi Jacek Barszczewski z Komisji Nadzoru Finansowego. - Ona musi się kiedyś zawalić.
Z listy ostrzeżeń wynika, że KNF zawiadomiła prokuraturę o działalności Questra Holding.
Inny przykład? Klub biznesowy. Firma nazywała się Pay Trade. Członkowie klubu mieli dostęp do tańszych usług: medycznych, prawnych czy doradztwa podatkowego. Zyski klubowiczów zależeć miały - tak jak poprzednio - od tego, ile osób namówili, by też zaangażowały się w Pay Trade.
Dziś trwa ogólnopolskie śledztwo w tej sprawie. Prowadzi je Prokuratura Regionalna w Szczecinie razem z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Śledczy oceniają, że uczestników „klubu biznesowego” mogło być 3,5 tysiąca w całej Polsce.
Dobry zwyczaj nie pożyczaj
Ciułacze mogą też dać się naciągnąć na zakup obligacji emitowanych przez firmy, które przynajmniej na pierwszy rzut oka, wyglądają na pewne, stabilne i przynoszące duże zyski. Obligacja to papier wartościowy. Firma je sprzedaje pożyczając pieniądze. Po określonym czasie „wykupuje” obligacje od inwestorów, dokładając odsetki.
W grudniu ubiegłego roku do aresztu trafili szefowie i właściciel spółki PCZ. To sieć firm medycznych - przychodnie, szpitale, sanatoria.
Główny podejrzany - twórca i szef firmy Romuald Ś. - jeszcze niedawno był przedstawiany przez media jako biznesmen-wizjoner. „Nie ściemnia inwestorom, kreśląc plany rozwoju i przejęć kolejnych szpitali czy przychodni” - pisał o nim „Newsweek” w 2013 roku. Teraz prokuratura twierdzi, że posiadacze obligacji PCZ otrzymywali z firmy nieprawdziwe informacje o jej sytuacji finansowej.
Jest jeszcze inna wrocławska spółka, która w podobny sposób pożyczała pieniądze. Zajmowała się windykacją. Wyglądała na dużą, dobrze zarządzaną spółkę. Sprzedawała obligacje inwestorom. Zbankrutowała. Ludzie, którzy pożyczyli jej pieniądze, stracili wszystko.
Nie masz gotówki? To nic. Stracisz to co masz
Myślisz, że jak nie masz pieniędzy do zainwestowania tylko kłopoty finansowe albo długi to nic złego już Cię spotkać nie może? Nieprawda. Masz jeszcze mieszkanie, a może jakąś cenną nieruchomość. Zawsze możesz je stracić. Ewentualnie próbując wyplątać się z pętli długów wplatać się w nową - większą.
Państwo L. z Wrocławia byli właścicielami nieruchomości wartej kilka milionów złotych. Potrzebowali niewiele -160 tysięcy złotych. Bank - myśleli - by im nie dał. Pożyczki u pana Roberta w lombardzie. Trochę wyższe odsetki, ale byli przekonani, że dadzą radę. Umowę pożyczki spisali u notariusza. Był początek 2003 roku. Zabezpieczeniem miała być ich nieruchomość. Pan Robert zaproponował „przewłaszczenie”. Czyli tak: ja wam pożyczam 160 tysięcy, wy mi je macie oddać z odsetkami. Na czas trwania naszej umowy wy mi przekazujecie na własność waszą nieruchomość. Oddacie wszystko, ja wam zwrócę grunt.
Oddali? Prawie. W czerwcu 2003 r. mieli zwrócić pożyczone pieniądze i ostatnią ratę odsetek. Umówionego dnia przynieśli część gotówki z informacją, że całość będzie za kilka dni. Umówili notariusza, by podpisać umowę kończącą pożyczkę. Ale po kilku dniach z panem Robertem nie było już kontaktu. Po kilku miesiącach wyrzucił ich z nieruchomości. No bo przecież jest jego a oni umowy nie wykonali... Co wtedy? Prawo mówi, że pan Robert powinien zwrócić państwu L. różnicę między tym co byli mu winni a nie oddali a wartością gruntu. Do dziś nic nie odzyskali. Owszem toczyły się procesy. Koniec końców sąd wyliczył, ile ma im oddać razem z odsetkami za lata sporów. Ale nie oddał. Komornik zabrał mu nieruchomość. Licytacja i związane z nią procedury przeciągają się. Właśnie mija 14 lat od dnia, w którym wszystko się zaczęło. Państwo L. nie mają ani nieruchomości ani pieniędzy.
Takich historii jest więcej. Ludzi, którzy są ofiarami takich „pożyczkodawców”, jak pan Robert, jest mnóstwo. Wiemy o przypadku, w którym za pożyczkę - 100 tysięcy złotych - ktoś stracił majątek wartości prawie 20 milionów.
Masz kłopoty? Mogą być większe
Można też paść ofiarą firmy pożyczkowej. Choćby takiej, której działalność bada teraz specjalna grupa śledcza we wrocławskiej Prokuraturze Regionalnej. Ofiarami byli ludzie, którzy chcieli wyplątać się z pętli zadłużenia. Albo pożyczyć pieniądze, mimo że nie stać ich było na kredyt.
Ludzi, którym bank nigdy nie dałby kredytu, bo nie mieli wystarczających dochodów, przekonywano, że jest wyjście. Jak załatwiano pożyczkę komuś bez zdolności kredytowej?
Taka osoba musiała przyprowadzić znajomego, krewnego lub sąsiada. Tego nazywano „opiekunem kredytu”. Miał na siebie wziąć pożyczkę w banku, rzekomo tylko na kilka miesięcy. Potem pożyczka miała być „przepisana” na właściwą osobę. To było jednak mydlenie oczu. Tak się nigdy nie działo.
Ale to jeszcze nie koniec. Do sumy, jaką potrzebowali klienci, wspomniane firmy doliczały potężne prowizje i inne opłaty. Ostateczny efekt był katastrofalny. Oto relacja jednej z klientek, znaleziona przez nas w inter-necie. Miała być tą osobą, która weźmie kredyt na siebie, by jej brat mógł spłacić swoje zadłużenie, czyli 47 tys. zł. Miała wziąć kredyt na prawie 74 tys. zł, w tym prowizja dla firmy wyniosła aż 16 tys. zł. Do tego doszły opłaty i prowizje bankowe, więc cały dług urósł do 111 tys. zł.
Prokuratura doliczyła się już kilkunastu tysięcy pokrzywdzonych z całej Polski. Jeden z wątków śledztwa dotyczy samobójstw klientów firmy. A raczej grupy firm. Bo prokuratura twierdzi, że mamy do czynienia z grupą przestępczą, która kontrolowała kilka firm: Europejska Grupa Finansowa Council, Kancelaria Prawna Proculus i El Global. Na czele grupy przestępczej stać miał Marek K. Przed laty związany był z piramidami finansowymi czy też udzielaniem pożyczek w „systemie argentyńskim”. Od kilkunastu lat zakazanym i ściganym przez polskie prawo. Prokuratorzy z Wrocławia ściągają z całej Polski zawiadomienia kredytobiorców, korzystających z usług firm związanych z Markiem K. i jego ludźmi. Apelują o zgłaszanie się klientów, którzy jeszcze nie składali zawiadomień.
Śledztwo w tej sprawie potrwa pewnie długo. Zapewne za kilka lat na korytarzu wrocławskiego sądu, przed największą salą rozpraw spotkamy grupkę pokrzywdzonych czekających na początek procesu. Zapewne usłyszymy od nich historie, jak to mieli ofertę uzyskania szybko tak potrzebnego im kredytu. I - zamiast pomocy w trudnej sytuacji finansowej - wpadli w jeszcze większe kłopoty.