Andrzej Kozioł

Ludożercy są (albo byli) wśród nas

Ludożercy. Rycina z XVII wieku Fot. Archiwum Ludożercy. Rycina z XVII wieku
Andrzej Kozioł

Kanibalizm. Od dawna ludzie zjadali ludzi, na przykład w czasie wielkich głodów, podczas klęsk żywiołowych i wojen

Kiedy pewien młody człowiek (jeszcze niedawno znany z nazwiska i publikowanych w telewizji zdjęć, dzisiaj anonimowy) poćwiartował nieco starszą od siebie kobietę, po Polsce przebiegła pogłoska o jego kanibalizmie. Nie bez powodu: morderca podczas stażu w redakcji „Polityki” chciał pisać właśnie o spożywaniu ludzkiego mięsa, stwierdzając przy okazji, że nie widzi różnicy pomiędzy kurczakiem na talerzu, a kawałkiem człowieka.

Nasza wiedza o kanibalizmie zazwyczaj sprowadza się do młodzieńczej lektury powieści o przygodach Robinsona Cruzoe i do kryminałów oraz filmów o Hannibalu Lecterze, który - w przeciwieństwie do ludożerców odwiedzających wyspę Robinsona - był subtelnym kanibalem-smakoszem.

W rzeczywistości antropofagia (ten termin brzmi lepiej niż „ludożerstwo”, nie ma bowiem emocjonalnego zabarwienia) jest równie stara jak sama ludzkość. Dowodzą tego liczne znaleziska. Jeżeli antropolog znajdzie prastare kości, przede wszystkim szuka na ich powierzchni śladów pozostawionych przez krzemienne narzędzia. Oczywiście nie muszą one dowodzić kanibalizmu, oczyszczenie kości może być też dowodem na szacunek, jakim otaczano zwłoki. Innym, pewniejszym dowodem może być fakt, iż w prowizorycznych łowieckich obozowiskach znajdowano wyłącznie kości z mniej mięsnych części ciała, podczas gdy w miejscach stałego pobytu znajdują się kości z uda i ramion, bardziej umięśnionych. W dodatku ludzkie kości przemieszane są ze zwierzęcymi i podobnie jak one noszą ślady narzędzi. Ba, panewki kości rąk i nóg zostały zmiażdżone - aby można było wyssać szpik. No i o kanibalizmie świadczy jeszcze tak zwany „połysk kulinarny”, lśnienie kości przez dłuższy czas gotowanych w ceramicznych naczyniach.

Kanibalizm miał kiedyś rytualny charakter. Endokanibalizm, czyli zjadanie krewnych lub członków wspólnoty, był wyrazem szacunku i czci. Egzokanibalizm, spożywanie wrogów, miało zapewnić zwycięzcom odwagę i siłę. Tacyt pisał o druidach, którym wojownicy, zwłaszcza brytyjscy, oddawali głowy przeciwników - w celach konsumpcyjnych. Może coś było na rzeczy - przed wielu laty okazało się, że płazińce, prymitywne robaki, karmione ciałami swoich pobratymców, nagle demonstrowały ich odruchy warunkowe.

Kiedy Europejczycy odkryli Nowy Świat, spotkali się z kanibalizmem na wielką skalę, przeważnie rytualnym. A wiele, wiele lat później jeden z wodzów Siuksów zjadł kawałek wątroby George’a Custera, podobno nie ze względów rytualnych, ale dlatego, że nienawidził pułkownika

Nie bardzo wiadomo, czym kierowali się japońscy żołnierze, zjadając podczas II wojny światowej swych przeciwników. Zachował się pisemny rozkaz dowódcy batalionu, w którym można przeczytać: „Batalion życzy sobie zjeść mięso lotnika amerykańskiego, podporucznika Halla”...

Z jednej strony zjedzenie Amerykanina mogło być wyrazem nienawiści, ostatecznym unicestwieniem wroga, z drugiej trzeba pamiętać, iż rzecz się działa w ostatnich miesiącach wojny. Japoń- czycy tracili kolejne wyspy na Pacyfiku, skończyły się dostawy prowiantu. Panował tak wielki głód, iż żołnierze zjadali własnych kolegów. Na początku 1945 roku do australijskiego oddziału zbiegł żołnierz, któremu dowódca kazał zameldować się w kuchni w charakterze żywności.

Tak więc japoński kanibalizm był, przynajmniej częściowo, spowodowany przez ekstremalną sytuację. Od dawna ludzie zjadali ludzi w czasie wielkich głodów, podczas klęsk żywiołowych i wojen. Rejestr przypadków obejmuje w zasadzie cały świat i jest długi, ciągnie się nieomal do współczesności; jeszcze na początku lat trzydziestych ubiegłego wieku w czasie Hołodomoru na Ukrainie zdarzały się przypadki kanibalizmu.

I wreszcie kanibalizm, który co pewien czas bulwersuje opinię publiczną, daje pożywkę plotkom, budzi grozę i zapładnia wyobraźnię scenarzystów. Patologiczne, indywidualne ludożercze skłonności, często występujące wespół z dewiacjami seksualnymi.

Nie tylko, bo często dochodził jeszcze aspekt komercyjny. Karl Denke z Oberkunzendorf (dzisiejszych Kalinowic Górnych) handlował peklowaną wieprzowiną, która wieprzowiną nie była. Georg Grossman sprzedawał na berlińskim dworcu kiełbaski, bacznie obserwując surowiec - prostytutki.

To stare historie, w ostatnich czasach najbardziej przerażającym kanibalem był „Rzeźnik z Rostowa”, Andriej Czikatito, który zamordował i częściowo zjadł 52 osoby.

Andrzej Kozioł

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.