Luksus własnego zdania. Fiasko Niedzielskiego
Wielka reforma szpitali, zapowiadana z hukiem od przeszło roku przez ministra zdrowia, okazuje się teraz fiaskiem. Reformatorski zapał ministra Niedzielskiego został pokonany przez konieczności przedwyborczej polityki.
Taki właśnie jest sens zapowiedzi odłożenia aż do roku 2024 radykalnego planu kategoryzacji szpitali i poddania ich twardym procedurom naprawczym. To jasne, że tego rodzaju planów, ewokujących obawy o likwidację szpitali, a tym samym ryzyko konfliktów z pacjentami i utraty świetnie teraz płatnych miejsc pracy w służbie zdrowia, nie wprowadza się w życie przed wyborami. Więc Niedzielski, którego usposobienie predestynowałoby go raczej do roli prezesa spółki, aniżeli ministra, zmuszony został do kapitulacji. Nie jest jasne, czy w ogóle teraz jego ustawa szpitalna zostanie uchwalona. Ale jeśli nawet by została, to i tak zgodnie z nowym kalendarzem, decyzje o tym, czy i jaką reformę szpitali przeprowadzić, podejmie po wyborach nowa większość sejmowa. Zaś to co dziś się uchwali, jako plan na rok 2024, nie będzie mieć znaczenia.
Do fiaska planu Niedzielskiego walnie przyczyniło się ideologiczne zacięcie zamierzonej przezeń reformy szpitali. Zaplanowano ją bowiem wedle czystych reguł liberalnego centralizmu, czyli doktryny niby całkiem obcej PiS-owi, ale w gruncie rzeczy nieustannie powracającej w praktyce rządzenia ostatnich sześciu lat. Tak więc po pierwsze, kryterium oceny i kategoryzacji szpitali miało być tylko jedno: ich kondycja finansowa. Naprawa miała więc objąć tych, co mnożą koszty i robią długi, ale bynajmniej nie tych, którzy po prostu kiepsko leczą. Każdy wie, że takich kiepskich szpitali w Polsce nie brakuje. Po drugie zaś, proces naprawczy miał być prowadzony odgórnie przez rząd, a ściślej przez specjalnie stworzoną dla tego celu ministerialną Agencję Rozwoju Szpitali. Reformatora mało obchodzi fakt, że gros szpitali zarządzanych jest przez miasta i powiaty samorządowe. Liczyć się ma efektywność biznesowa, którą ponoć potrafi wyegzekwować tylko władza centralna. To nawet trochę
zabawne, że po trzydziestu latach ktoś tak dosłownie zapragnął skopiować dominujący w Polsce lat 90 XX wieku reformatorski model Leszka Balcerowicza.
Niedzielski jest kontynuatorem tradycji reformatorskiej, której Polska zawdzięcza wiele dobrego, ale zarazem wiele złego. Dobre było to, że dzięki liberalno-centralistycznej pałce udawało się czasem przełamać antyreformatorski opór, wymuszając np. komercjalizację państwowych gruntów rolnych (sławetna Agencja Własności Rolnej), albo wielkich dóbr należących niegdyś do armii (Agencja Mienia Wojskowego). Fatalną stroną tej metody było jednak ubezwłasnowolnienie społeczności lokalnych, skazanych na bezsilne patrzenie, jak władza centralna, właśnie w imię „świętych” procedur naprawczych, robi co chce, niszcząc czasem, marnując, albo rozporządzając bezmyślnie czy wręcz korupcyjnie majątkiem ważnym dla życia lokalnego. Właśnie to zjawisko wzbudziło niegdyś znaną społeczną wrogość wobec „balcerowiczyzmu”. Tyle tylko, że nawet samemu Balcerowiczowi nie udało się nigdy zastosować swojej metody wobec szpitali. To co musi zdumiewać, to fakt, iż taki zamiar powziął dopiero minister zdrowia pod rządami PiS-u, który przecież, skądinąd ze sporą dozą demagogii, uznał balcerowiczowską metodę reform za wymysł iście diabelski. Pewnie dlatego fiasko Niedzielskiego było od początku dość łatwe do przewidzenia.