Luksus własnego zdania Jana Rokity. Atomowa ciuciubabka na Dzikich Polach
Ostra gra toczy się wokół zaporoskiej elektrowni atomowej. W czwartek dwaj pośrednicy – sekretarz generalny ONZ Guterres i turecki prezydent Erdogan mieli próbować znaleźć sposób na przerwanie owej gry, rozmawiając we Lwowie z prezydentem Zełeńskim.
Ale nim jeszcze zdążyli się spotkać, ostrzeżenia popłynęły z Moskwy. Gen. Iwan Kiryłow – mianowany przez Putina głównym dowódcą od broni masowego rażenia, postraszył trzy kraje: Polskę, Niemcy i Słowacje, jako potencjalne ofiary katastrofy, jaką w każdej chwili mogą spowodować Ukraińcy, ostrzeliwujący teren elektrowni. Odpowiedział na to natychmiast główny ukraiński propagandysta – Michał Podolak. „Jeśli Rosjanie tak bardzo boją się nuklearnej katastrofy, to mogą natychmiast wycofać swoje wojsko z terenu elektrowni”.
Na pierwszy rzut oka widać, że zaporoska elektrownia stała się obiektem ryzykownej gry w ciuciubabkę, w którą „zabawiają się” Putin i Zełeński. I choć mechanizm i reguły gry są tu naprawdę podobne do dziecinnej zabawy w ciuciubabkę, to polityczna stawka, dla której Putin i Zełeński grają w tak ryzykowny sposób, jest ogromna. Jeszcze w marcu armia ukraińska, w nie dość jasnych okolicznościach, odstąpiła Rosjanom teren elektrowni, podobnie zresztą, jak zdumiewająco łatwo oddała wówczas Chersoń i kawał południa kraju. A elektrownia leży nad samym Dnieprem, na jego wschodnim brzegu, w takim geograficznym punkcie, który skądinąd jest nam znany z polskiej historii, a może jeszcze bardziej literatury. To są sławne Dzikie Pola, roztaczające się na południe od historycznej Siczy Zaporoskiej i ponoć przepięknych dnieprzańskich granitowych „porohów”, których już nie ma, bo Stalin kazał je zatopić, budując na Dnieprze elektrowni wodne. Na Dzikich Polach niejeden raz w dawnej historii działy się rzeczy grożące europejskiemu bezpieczeństwu i pokojowi.
Wiadomo, że Putin wprowadził na teren elektrowni wojsko i artylerię i kazał prowadzić stamtąd ostrzał zachodniego brzegu Dniepru. Szantaż atomowy widać tu jak na dłoni. Z kolei Zełeński konsekwentnie odrzucał nalegania o inspekcję Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, mówiąc, że zgodzi się na nią chętnie, ale…po wyzwoleniu elektrowni z rąk okupanta. Oczywiście Moskale ignorują żądania wycofania się i demilitaryzacji elektrowni. Zarazem już drugi tydzień elektrownia jest regularnie ostrzeliwana, a jej systemy awaryjne są już ponoć (według Rosjan) częściowo zniszczone. Obie wersje na temat tego ostrzału wyglądają dość absurdalnie. Moskale alarmują, że do elektrowni strzela armia ukraińska, która w ten sposób ryzykuje atomowe spustoszenie centralnych regionów własnego kraju. Ukraińcy odpowiadają, że ostrzał idzie od Rosjan, ale to by znaczyło, że Moskale celowo ostrzeliwują… samych siebie.
Putin wie, że jego armia, która zza reaktorów strzela na drugi brzeg Dniepru, jest faktycznie nietykalna i drugi raz takiego strategicznego przyczółka już nie złapie. A przy okazji trzyma za gardło Zełeńskiego, grożąc odcięciem prądu dla wielkich miast centralnej Ukrainy i przekierowaniem zaporoskich dostaw prądu na Krym. Z kolei Zełeński jest świadom, iż strach świata przed katastrofą atomową skutkuje zwiększającą się presją na Moskali, aby odstąpili ze wschodniego brzegu Dniepru. Trzymanie świata w strachu jest mu zatem na razie na rękę. Atomowa ciuciubabka na Dzikich Polach idzie na ostro, a zakładnikami w tej grze - niestety - jesteśmy my.