Dawno nie miałem okazji obserwować tak bezsensownego szczytu NATO, jak ten, który parę dni temu miał miejsce w Waszyngtonie. Na dobrą sprawę, jedyny rozsądny powód tej spektakularnej imprezy, gromadzącej przywódców 32 państw – to 75 rocznica zawarcia traktatu waszyngtońskiego, w którego treści znajduje się ów sławny artykuł piąty, dzięki któremu liczne narody nadal mogą żyć w wolności.
Ale poza tym cała reszta wyglądała kiepsko, albo i jeszcze gorzej. A że takie wrażenie nie jest wynikiem li tylko mojej politycznej zrzędliwości, świadczy czwartkowy - ostry jak nóż - komentarz, zamieszczony przez wpływowy dziennik „Politico”. Napisano w nim, że szczyt był „farsą”, która na dodatek miała miejsce w „wyjątkowo złym czasie, jaki teraz nastał”.
Po pierwsze, uderzające było to, iż Amerykanom tym razem zależało nie na jakichkolwiek decyzjach, ale na odbudowie załamanego autorytetu prezydenta Bidena. Toteż prezydentowi USA kazano głosić na szczycie długą mowę, której słuchać musieli pokornie zgromadzeni szefowie państw i rządów, a w jej treści nie było niczego poza przedwyborczą amerykańską propagandą. I można by to jeszcze zrozumieć, w obliczu ostrości walki o prezydenturę USA, gdyby nie znany fakt, że chwilę po owej mowie Biden obrócił w niwecz wszystkie swoje wysiłki, gdy prezydenta Ukrainy przedstawił zebranym jako Putina, a do swojej zastępczyni zwracał się per „wiceprezydent Trump”.
Po drugie, na szczycie sformułowano całkowicie kłamliwe zapewnienie, wedle którego przyjęcie Ukrainy do NATO jest „faktem nieodwracalnym”. Takie słowa z ust szefa sojuszu i liderów wolnego świata padają właśnie wtedy, gdy nawet każdy głupi już wie, że sojusz, na żądanie Waszyngtonu i Berlina, definitywnie odrzucił ideę członkostwa Ukrainy, pod zakłamanym pretekstem groźby wybuchu wojny światowej. Nie ma żadnego planu ani kalendarza otwarcia sojuszu dla Ukrainy i nawet sam prezydent Zełeński nie kryje już
tego, iż wie, że wizja przyszłego bezpieczeństwa jego kraju została storpedowana. Rzecz jednak w tym, że upowszechnianie takich kłamstw w obliczu złej i coraz gorszej sytuacji Ukrainy przynosi dużą szkodę. Pokazuje bowiem bezradność Ameryki i jej sojuszników w obliczu fiaska dotychczasowej polityki Zachodu i nadchodzących niedobrych perspektyw dla Ukrainy.
W końcu po trzecie, ze szczytu przebił się negatywny komunikat, iż ani Polska, ani żaden inny kraj nie będzie zestrzeliwać rosyjskich rakiet lecących w stronę zachodniej Ukrainy i granicy NATO. Podkreślał to mocno odchodzący właśnie szef sojuszu Norweg Stoltenberg. I znów nie wiedzieć po co w ogóle ten nonsensowny projekt pojawił się w kontekście narady sojuszników, skoro z góry było wiadomo, co na ten temat sądzą Amerykanie. A sam pomysł, aby to polskie wojsko na własną rękę przystąpiło do zestrzeliwania rosyjskich rakiet, wpisany do niedawno zawartej umowy polsko-ukraińskiej, zaliczyć trzeba niewątpliwie do dziejów politycznej głupoty polskich władz, występujących z takim projektem wobec zachodnich sojuszników.
Nic się na tym szczycie nie udało i wszystko obracało się w swoje przeciwieństwo. Więc gdyby przez pryzmat tych jubileuszowych „obchodów” oceniać polityczną kondycję zachodniego sojuszu, to jedyne co przychodzi na myśl – to sławna niegdysiejsza diagnoza Macrona, wedle której sojusz dotyka „śmierć mózgowa”. Pozostaje tylko nadzieja, że na przekór medycynie, w polityce jest to jednak stan odwracalny.