Luksus własnego zdania Jana Rokity. Nie ufamy Waszyngtonowi
W sprawie tego jak pomagamy i jak mamy pomagać Ukrainie jesteśmy zjednoczeni. Kropka. W taki oszczędny sposób Kamala Harris odpowiedziała na pytanie amerykańskiej dziennikarki o konflikt między Warszawą a Waszyngtonem o dostawę bojowych samolotów dla Ukrainy.
Ta werbalna oszczędność zastępczyni Bidena jest podwójnie zrozumiała. Raz, bo nie przyleciała ona przecież do Polski, aby roztrząsać publicznie polsko-amerykańskie różnice zdań w kwestiach dla dalszego biegu wojny na wschodzie zasadniczych. Dwa, bo każde tłumaczenie zachowania rządu Bidena w kwestii samolotów mogłoby tylko obnażyć cynizm i podwójną grę Amerykanów w stosunku do Polski.
Podczas konferencji prasowej w Belwederze bardziej otwarty był prezydent Duda, w oględnych słowach argumentując, iż sugerowanie przez sojuszników zza oceanu, iż to Warszawa na własną odpowiedzialność ma decydować o wysłaniu myśliwców na wojnę, nie jest czymś co Polska byłaby skłonna akceptować. Mniej oględny był wiceszef polskiej dyplomacji Jabłoński, który dziennikowi „Berliner Zeitung” powiedział: „Nie może być tak, że jeden kraj NATO sam podejmuje tego rodzaju decyzję, biorąc tylko na siebie ryzyko jakie ona niesie i musząc dalej żyć z tym ryzykiem”. Te słowa zabrzmiały niemal wprost jak oskarżenie.
Sposób w jaki Warszawa rozegrała sprawę myśliwców świadczy dobitnie o tym, że władze polskie żywią ograniczone zaufanie do Amerykanów. Oczywiście, slogany o jedności, przyjaźni i zaufaniu, aż do przesady lejące się podczas konferencji prasowej Dudy i Harris, leżą w polskim interesie, bo im częściej padają, tym trudniej potem Amerykanom owej jedności, przyjaźni i zaufania nadużywać.
To wszystko jednak nie zmienia oczywistości, iż wcześniejsze oświadczenie rzeczniczki Bidena, iż Waszyngton chętnie da „zielone światło” na wysyłkę myśliwców dla Ukrainy, ale jest to jednak polski „suwerenny” kłopot, w polskich uszach musiało zabrzmieć złowrogo. No bo też idąc dalej tropem logiki pani Psaki (czyli rzeczniczki Bidena), Moskwa też zrozumiała, iż hipotetyczna zemsta Putina, gdyby myśliwce znalazły się jednak na Ukrainie, również mogłaby okazać się „suwerennym” kłopotem Polski. Zaś „zielone światło” znaczy tyle, iż Waszyngton chętnie przyglądnie się temu jak Polska „suwerennie” radzi sobie ze sprawą, sprawdzając przy okazji jak bardzo prezydent Putin denerwuje się w takich razach
Jak na tę sytuację, na dodatek przez Polskę całkiem nie zawinioną (bo to szef unijnej dyplomacji Borrell, a nie polski rząd, publicznie wystąpił z samolotową inicjatywą), Warszawa znalazła zręczną reakcję. Wszystkie polskie Migi mogą natychmiast znaleźć się w amerykańskiej bazie Ramstein, do dyspozycji NATO. I to bezpłatnie. Polityczna decyzja o wielkiej skali została w ten sposób przerzucona na Amerykę.
W Waszyngtonie musiało się aż zakotłować ze złości, czego dowodem była szybka deklaracja Pentagonu, iż „propozycja polska jest niezrównoważona”. Zaś podczas warszawskiej konferencji Dudy i Harris trafne, choć aroganckie pytanie do polskiego prezydenta, jak owa wielka przyjaźń i jedność ma się do składania przez Polskę publicznie kłopotliwych dla Amerykanów propozycji, i to bez wcześniejszej konsultacji? Cała ta dyplomatyczna rozgrywka byłaby może i interesująca, gdyby nie jej ponura pointa. Pointą są bowiem desperackie słowa prezydenta Zełeńskiego: „Jeśli nie dajecie nam nawet samolotów, to znaczy że chcecie byśmy umierali powolną śmiercią”.