Luksus własnego zdania Jana Rokity. Podróż Zełeńskiego z fiaskiem
Wygląda na to, że nagłe tour prezydenta Zełeńskiego przez cztery główne stolice europejskie zakończyło się fiaskiem.
W ciągu kilkudziesięciu godzin przywódca Ukrainy obleciał Berlin, Rzym, Paryż i Londyn, w dwóch sprawach, które dla losów jego kraju są dziś kluczowe. Pierwsza – to bliski szczyt NATO w Wilnie i to, jak zostanie tam potraktowany wniosek o przyjęcie Ukrainy. Od tego zależy nie tylko przyszłe bezpieczeństwo naszego sąsiada, ale również to, czy nasze dzieci i wnuki będą mieć za polską wschodnią granicą nigdy niekończącą się wojnę. Sprawa druga, którą próbował załatwić Zełeński – to dostawa NATO-wskich myśliwców F16, bez których armia ukraińska nie jest w stanie zaatakować umocnionych pozycji Rosjan na okupowanym wschodzie i południu kraju. I choć (jak się to już utarło) przywódca walczącej Ukrainy wszędzie przyjmowany był z nadzwyczajnymi hołdami, to w obu sprawach, na których naprawdę mu zależało, Europa Zachodnia odprawiła go z kwitkiem.
Myśliwcami F16 dysponuje oczywiście Ameryka, ale również osiem innych państw sojuszniczych. Są to: Belgia, Dania, Grecja, Niderlandy, Polska, Portugalia, Rumunia i Turcja. To ważne, bo nie mają ich ani Niemcy, ani Francuzi, ani Anglicy, więc tym razem hipotetyczna polityczna blokada ze strony Berlina czy Paryża nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Ale na dostawy samolotów nie zgadza się prezydent Biden, a z pozostałej ósemki jedynie holenderski premier Rutte od jakiegoś czasu przebąkuje o „budowaniu samolotowej koalicji” dla Kijowa. Pozostała siódemka, w tym także Polska, oportunistycznie milczy, kryjąc się za negatywnym stanowiskiem Ameryki. Podczas swego tour przez Europę Zełeński zyskał tylko deklaracje Macrona i Sunaka, że „kwestia myśliwców nie stanowi tabu”. To bardzo mało, albo zgoła nic. O myśliwcach dla Ukrainy dyskutują zachodni politycy i piszą wszystkie światowe gazety. Cóż z tego, kiedy amerykańska blokada sprawia, że nie ma dotąd wśród sojuszników nikogo odważnego, kto by miał czelność otwarcie poddać krytyce złą i zachowawczą politykę Waszyngtonu.
Jeszcze gorsze (o ile to możliwe) są efekty starań Zełeńskiego o sformułowanie w Wilnie zaproszenia jego kraju do NATO. Tu z kolei cała Europa jest przeciwna; no, trzeba to z przyznać z autentycznym podziwem - z jednym wyjątkiem. Jest nim mała Litwa, której sejm uchwalił rezolucję wzywającą sojusz do rychłego zawarcia traktatu rozszerzającego NATO, który wszedłby w życie zaraz po zakończeniu działań wojennych. Stanowisko Polski jest chwiejne, a cała reszta, z Anglikami włącznie, jest przeciw. Do formalnego uznania Ukrainy za sojusznika, który po zakończeniu wojny będzie mieć zapewnione bezpieczne granice, nawoływali już realista Kissinger, czy były brytyjski premier Johnson (ale dopiero gdy stracił urząd premiera). Ostatnio Ian Brzeziński (syn Zbigniewa i brat ambasadora USA w Warszawie) sformułował rekomendacje dla rządu USA przed szczytem w Wilnie, przestrzegające, że niechęć do włączenia Ukrainy do zachodniego sojuszu spowoduje, że za rok czy dwa trzeba będzie do obrony Kijowa wysyłać amerykańskich żołnierzy. Ale jak dotąd, ani racjonalne rekomendacje ekspertów od bezpieczeństwa, ani twardo formułowane żądania Zełeńskiego nie przynoszą skutków. I pomimo odwagi i twardości przywódcy Ukrainy, a nawet pomimo godnych podziwu sukcesów wojska ukraińskiego, wojenna sytuacja Kijowa z każdym tygodniem staje się coraz trudniejsza.