Luksus własnego zdania Jana Rokity. Pośpiech, gorączka i wrzawa
Niezależnie od tego, co kto sądzi o komisji do badania moskiewskich wpływów, warta uwagi jest reakcja zachodnich polityków na tę polską ustawę. Co prawda, ja sam bym na miejscu prezydenta Dudy owej ustawy nie podpisał, żądając usunięcia wadliwego i niewykonalnego przepisu o zakazie piastowania jakichś tam, nie wiadomo dokładnie zresztą jakich, funkcji publicznych. To rzecz jedna.
Ale rzecz druga, a przy tym znamienna, to pośpiech, gorączka i wrzawa, jaka nagle wybuchła w zachodnich stolicach. Sprawiało to takie wrażenie, jakby uznano tam, iż oto w Polsce dzieje się coś tak nagłego i gwałtownego, że nie ma nawet chwili do stracenia.
Parlament Europejski zwołał sam siebie w ciągu jednego dnia, aby od razu przystąpić do potępiania kolejnego polskiego bezprawia. W Oslo natychmiast zajęli się niegodziwością polskiej ustawy podenerwowani europejscy ministrowie. W ich imieniu szwedzka minister zapewniła cały świat o „monitorowaniu na bieżąco sytuacji w Warszawie” , a uczyniła to tonem takim, jakby chodziło o śledzenie jakichś rosyjskich kolumn pancernych, podchodzących znów niemal pod Radzymin. Komisarz Reynders, natychmiast po ogłoszeniu podpisu Dudy, z dużą pewnością siebie opowiadał o polskiej ustawie rzeczy wyssane z palca. I w takim samym tempie rzecznik Departamentu Stanu USA oraz ambasador amerykański publicznie zamartwiali się o los jesiennych polskich wyborów, które przecież nie mogą już być demokratyczne.
Owa gorączka i pośpiech po obu stronach Atlantyku każą domniemywać, że nikt z owych krytyków nie mógł zdążyć przeczytać choćby jakiejś urzędniczej notatki na temat tego, co jest, a czego nie ma w polskiej ustawie. W Brukseli, Berlinie czy Waszyngtonie zobaczono rozjuszonego Tuska, miotającego groźby wobec posłów, którzy głosowali za powołaniem komisji i nie bacząc na nic więcej, postanowiono wesprzeć jego akcję. Dość nierozsądnie przywódcy PiS dali pretekst, aby w zachodnich stolicach uznano, że oto nagle Tusk, z którym stolice owe wiążą przecież swe wielkie nadzieje na polityczną zmianę w Warszawie, jest zagrożony, więc na gwałt trzeba mu ruszyć na ratunek. A też - jak wolno przypuszczać - w zachodnich stolicach rozdzwoniły się telefony z Warszawy, w tonie paniki wzywające takiej pomocy.
To, że nagły apel o ratowanie Tuska w opałach będzie mieć odzew w Europie i Ameryce, nie jest niespodzianką. Co może tu zaskakiwać, to tylko fakt, jak łatwo jest liderowi Platformy wywołać za granicą wrażenie, iż właśnie jest niegodziwie eliminowany z przyszłych wyborów. I to nawet wtedy, gdy chodzi o blef! Bo przecież każdy, kto przeczytał ustawę i choć trochę rozumie politykę, wie dobrze, że swobodnemu kandydowaniu Tuska gdziekolwiek tylko zechce, nic w tej ustawie absolutnie nie grozi. Ale jest jeszcze coś, co tak wyraźnie można dostrzec w owej zachodniej reakcji po raz pierwszy. Owszem, poczucie, iż trzeba natychmiast ratować Tuska odegrało tu rolę pierwszorzędną. Ale jest jeszcze inny motyw owego pospiechu, gorączki i wrzawy. Przecież tak w Europie, jak i w Ameryce, rządzący dziś politycy mają konto mocno obciążone w przeszłości bezmyślnymi i naiwnie czynionymi koncesjami na rzecz Moskwy. To zatem naturalne, że pomysł, iż w którymś z państw unijnych ktoś teraz chce to wszystko badać i wyciągać na widok opinii publicznej, także w zachodnich stolicach może budzić strach i grozę.