Niemcy są chyba jedynym narodem, który w wyborach może dać zwycięstwo… ministrowi finansów.
Olaf Scholz – niegdyś burmistrz Hamburga, a ostatnio szef resortu finansów w rządzie Merkel, jeszcze niedawno był traktowany przez niemieckie media jako „cyborg”.
Kompetentny, precyzyjny i oszczędny, gdy szło o bilans niemieckiego budżetu, albo reformy strefy euro. Kiedy w toku obecnej kampanii wyborczej Scholz wspomniał w wywiadzie coś o swej rodzinie i prywatnych upodobaniach, jedna z gazet ironicznie zareagowała: „Popatrzcie! On jednak jest człowiekiem!”. Teraz właśnie ów popularny wśród Niemców „cyborg” wygrał niemieckie wybory, walnie przyczyniając się do wielkiej klęski chadeków, a także deklasując w swoim poczdamskim okręgu nieudaną liderkę Zielonych – panią Baerbock.
Jak zwykle w Niemczech, o tym jaki ostatecznie kształt przybierze koalicja rządowa, zdecydują dopiero przewlekłe partyjne negocjacje. Ale (choć to teoretycznie możliwe) Scholzowi raczej nikt już nie wyrwie prawa do następstwa po kanclerz Merkel.
Kiedy Merkel po raz pierwszy obejmowała urząd kanclerza, miała to szczęście, że inny „socjalista” – jej poprzednik kanclerz Schroeder przeprowadził liberalne reformy, nazwane „Agendą 2000”. Lewica obniżyła wtedy podatki (dochodowy o ¼ !!!), obcięła zasiłki i emerytury, a także zmieniła prawo pracy, tak by Niemcy musieli więcej pracować. Tamten potężny impuls rozwojowy, zapewnił Niemcom polityczny i ekonomiczny prymat w Unii, który Merkel sprawnie wykorzystała, wchodząc w czasie wielkiego kryzysu finansowego 2008 roku w rolę „cesarzowej” Europy. Ale po dwóch dekadach siła tamtego impulsu wygasła, a Merkel przez całe szesnaście lat swoich rządów była bierna, gdy idzie o jakieś nowe impulsy.
Dziś Niemcy są potęgą polityczną i gospodarczą, której na skutek długotrwałej inercyjnej polityki grozi stagnacja. Niemiecki biznes stracił swoją reputację, a firmy takie jak Deutsche Bank, Volkswagen czy Bayer – stały się symbolami złego zarządzania, krętactw i płaconych przymusowo kar.
Niemiecka armia jest niezdolna do działania na wypadek prawdziwej wojny. Ostatnio Europa obserwowała ze zdumieniem, jak nieporadnie Niemcy zarządzają kryzysem wywołanym przez powódź. Niemcy przyjęły miliony imigrantów, ale nie radzą sobie ze skutkami ich przybycia. Niemiecka infrastruktura jest stara i zużyta. A pochopne zamknięcie elektrowni jądrowych wymusza wzrost cen energii, oraz (ku zgrozie Zielonych) utrzymywanie niszczącego środowisko przemysłu węgla brunatnego. Nawet wzorcowe do niedawna niemieckie finanse nie są już źródłem siły: w tym roku nowy niemiecki dług sięgnie astronomicznej kwoty 240 mld euro.
Scholz otrzymuje od Merkel spadek, który nie jest wcale godny pozazdroszczenia. Jeśli po uciążliwych negocjacjach zbuduje w końcu rząd z Liberałami i Zielonymi, to znaczy, że musi potrafić zawładnąć nad sprzecznymi żywiołami w swoim rządzie. Liberałowie – to partia wolnego rynku, kapitalizmu i niskich podatków. A Zieloni chcą, aby to państwo swymi regulacjami wymusiło, wbrew biznesowi, skrajne rygory polityki klimatycznej. Cztery lata temu Merkel nie potrafiła pogodzić tych dwóch żywiołów i musiała zerwać negocjacje koalicyjne. Scholz ma teraz nie tylko dowieść, że potrafi lepiej od Merkel budować trudną i sprzeczną wewnętrznie koalicję.
Ale jeszcze, że koalicja ta potrafi odnowić z lekka odrapaną i nieco sypiącą się niemiecką potęgę. Czy da radę?