Jarosław Zalesiński

Lwy ustrzelił debiutant. Za „Rodzinę” [wideo]

Filmowa rodzina Beksińskich: Zdzisław (Andrzej Seweryn), Zofia (Aleksandra Konieczna) oraz ich syn Tomasz (Dawid Ogrodnik). Filmowa rodzina Beksińskich: Zdzisław (Andrzej Seweryn), Zofia (Aleksandra Konieczna) oraz ich syn Tomasz (Dawid Ogrodnik).
Jarosław Zalesiński

Najważniejsze nagrody dla „Ostatniej rodziny”. Najwięcej dla „Zjednoczonych stanów miłości”. „Plac zabaw” podzielił widownię etycznie, a nagrody dla „Wołynia”podzieliły politycznie.

To był festiwal jednej rodziny. „Ostatniej rodziny”, która rozbiła bank z nagrodami. Do twórców tego filmu powędrowały Złote Lwy oraz nagrody publiczności, dziennikarzy i nagrody aktorskie dla Aleksandry Koniecznej i Andrzeja Seweryna.



Katarzyna Kubacka: Film "Ostatnia rodzina" nie jest o malarstwie, tylko o ludziach, którzy funkcjonują w bardzo specyficznej rodzinie (źródło: Dzień Dobry TVN/x-news)

Trudno byłoby mi wskazać tę scenę czy ten dialog w filmie „Ostatnia rodzina”, które zrobiły na mnie najmocniejsze wrażenie - bo takich scen i dialogów jest w tym filmie bardzo wiele. Najmocniej wryła mi się w pamięć chyba ta scena, w której Zofia Beksińska (czyli wspaniała w tej roli Aleksandra Konieczna) prosi swego męża (czyli grającego Zdzisława Beksińskiego równie wspaniałego Andrzeja Seweryna), by ten zrobił jedną jedyną rzecz, o którą w całym ich wspólnym życiu prosi dla siebie. A chodziło o miejsce w rodzinnym grobowcu... Krótki dialog, który w przejmujący sposób oddaje całe poświęcenie, z jakim Zofia Beksińska odgrywała rolę żony i matki w związku z chorobliwym egotykiem, jakimi był jej mąż, oraz cierpiącym na skłonności samobójcze synem.

Dialog tym bardziej poruszający, gdy zestawi się go z inną jeszcze sceną. W kuchni mieszkania Beksińskich Zofia leży na podłodze, martwa, chwilę po śmierci (przyczyną jej zgonu był tętniak aorty), a jej mąż, jak gdyby nigdy nic, bierze do ręki kamerę, z którą praktycznie nie rozstawał się w codziennym życiu, by sfilmować leżące na podłodze zwłoki.

Nie wiem, czy sceny te wzięły się z wyobraźni scenarzysty i reżysera, czy też oparte są na jakichś świadectwach. Robert Bolesto (scenariusz) i Jan P. Matuszyński (reżyseria) długo poznawali rodzinne archiwum Beksińskich, może więc natrafili na takie fakty. A może dopisali je od siebie. Film został tak zrealizowany, że granica pomiędzy filmową iluzją a rzeczywistością została zatarta. To jedna z tych rzeczy, w których wyraża się artystyczna dojrzałość tego filmu.

Jednak w sobotnią galę przyćmiła nagroda specjalna, przyznana, ale nie odebrana. Jacek Kurski, prezes TVP, już po oficjalnej gali zorganizował własną „galę” w foyer Teatru Muzycznego, na której chciał wręczyć specjalną nagrodę Wojciechowi Smarzowskiemu za film „Wołyń”. Smarzowski jednak nie przyszedł. W kuluarach żartowano, że to pocałunek śmierci dla filmu. Ale samemu reżyserowi do śmiechu nie było. Prezes zapowiedział, że nagrodę wręczy mu we wtorek.



"Wołyń" to jedna z największych produkcji polskiej kinematografii ostatnich lat

Na właściwej gali innych niespodzianek nie było. Chociaż nie brakowało słów, które brzmiały jak artystyczny manifest.

Janusz Majewski - festiwalowy weteran, odbierając Platynowe Lwy mówił do młodych: - Czas nie stoi w miejscu. Trochę się pozmieniało od ubiegłego roku. Chciałem wam powiedzieć, żebyście byli sobą. I zakończył słowami: |- Nie lękajcie się. Również Andrzej Wajda, który odbierał nagrodę specjalną za film „Powidoki”, życzył ze sceny, żeby polskie kino mogło mówić swobodnym głosem, żeby mogło mówić prawdę.

Jan P. Matuszyński, debiutant, który pierwszym filmowym strzałem ustrzelił Złote Lwy za „Ostatnią rodzinę”, po gali sprawiał wrażenie lekko oszołomionego werdyktem. Na pytania, jak się czuje z tą najważniejszą statuetką w ręku, odpowiadał krótko, że ma poczucie dobrze wykonanej pracy. Bardziej rozmowna była Aleksandra Konieczna. Z nagrodą w ręku za rolę Zofii Beksińskiej w „Ostatniej rodzinie” mówiła: - To niesamowite, że właśnie debiutantowi udała się taka „wycinka” w festiwalowych nagrodach. Ale spodziewałam się tego. Bo to film może prosty, delikatny i mało efektowny, ale jest przypowieścią o rodzinie.

Za festiwalowego zwycięzcę, aż z pięcioma statuetkami, można także uznać film Tomasza Wasilewskiego pt. „Zjednoczone stany miłości”, z nagrodą dla reżysera i dla aktorów drugoplanowych, w tym dla Doroty Kolak, gdańskiej aktorki. Gdyński reżyser Bartosz Kowalski otrzymał nagrodę za debiut reżyserski. Jego „Plac zabaw” był najbardziej kontrowersyjnym obrazem konkursowym tego festiwalu. Filmem, który podzielił widownię. Podczas pokazu w Teatrze Muzycznym część publiczności ostentacyjnie opuszczała pokaz, trzaskając drzwiami.

Za wielkiego przegranego można uznać „Wołyń”. Filip Bajon, przewodniczący jury, słysząc to, obruszał się po gali: - Nie wiem, czy to przegrany. Jeśli jakiś film dostaje trzy Oscary, to czy jest filmem przegranym? Na więcej w przypadku „Wołynia” nie zanosiło się - skończył.

Ranga „Wołynia” nie wyraża się w trzech mniejszego kalibru nagrodach, to na pewno. Co nie znaczy, że to film na Złote Lwy. Ale jury mogło np. przyznać „Wołyniowi” nagrodę specjalną, tak jak zresztą postąpiło z „Czerwonym pająkiem” Marcina Koszałki. Dla „Czerwonego pająka” można było wymyśleć specjalną nagrodę, a dla „Wołynia” nie? Dlaczego? Żeby akcentować całkowitą artystyczną suwerenność kina i artystów? Pięknie, ale źle, że przy tej okazji postawiono „Wołyń” do kąta.

Nagroda specjalna dla „Wołynia” byłaby salomonowym wyrokiem. Skoro nie zapadł, pole do popisu mają teraz politycy, którzy będą robili sobie lans na „krzywdzie” filmu.

Autor: Jarosław Zalesiński, Ryszarda Wojciechowska

Jarosław Zalesiński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.