Maciej Musiał: Chciałem to przeżyć. Wyprowadzić się z Warszawy i zamieszkać w Krakowie
Telewidzowie pokochali go jako Tomka Boskiego w „Rodzince.pl”. Niedawno z powodzeniem wywijał hołubce w „Tańcu z gwiazdami”. A teraz oglądamy go w serialu „Prosta sprawa” w stacji i serwisie internetowym Canal+ Nam opowiada, jaki znalazł sposób na relaks podczas realizacji tej produkcji.
- Którą z postaci, które zagrałeś w filmach i serialach, lubisz najbardziej?
- Ostatnio właśnie Słonika z „Prostej sprawy”. Jest bardzo nieoczywisty. Ma w sobie dużo sprzeczności. Dodatkowo ciekawym doświadczeniem było dla mnie zagranie trzecioplanowej roli. Ostatnio często gram większe role, natomiast Słonik nie jest w tej historii najważniejszy. Fajnie było więc obserwować siebie w nieco odmiennej sytuacji.
- Co cię zaciekawiło w tej postaci nieudacznego gangstera, że zechciałeś zagrać tę trzecioplanową rolę?
- Kontrakt. (uśmiech) Tak na poważnie: Słonik z jednej strony wywodzi się z gangsterskiego środowiska, ale z drugiej strony ma w sobie dużo czułości i wrażliwości. I to mnie zaciekawiło.
- No właśnie: Słonik jest trochę niebezpieczny, ale również zabawny. Trudno było ci oddać dualizm osobowości tego bohatera?
- Nie. Cyprian T. Olencki reżyserował nas nie do końca na serio. Często zachęcał aktorów, żeby wplatać w grę humor. Poszedłem więc tym tropem. Słonik chce zabłysnąć w gangsterskim światku, ale nie grzeszy inteligencją, więc nie jest to dla niego proste. I właśnie tutaj była okazja do lekkiego przerysowania.
- Co zrobić, żeby grając trzecioplanową rolę, zostać zauważonym na ekranie przez widza?
- Lizać ścianę. (śmiech) To takie powiedzenie w świecie aktorów. Opisuje ono sytuację, kiedy kolega gra na pierwszym planie, a ty jesteś w tle i liżesz ścianę, żeby widz cię zauważył. Ja nie musiałem lizać ściany, bo wiem, że tak naprawdę wszystko zależy od reżysera i montażysty – ile będą chcieli danego aktora na ekranie. Ja miałem szczęście, że akurat mnie chcieli. Stąd moja postać jest widoczna. A mogli nie chcieć i wtedy by mnie nie było. To od nich zależy. Ja mogę od siebie dać to, co uważam za dobre, a potem jest to już ich decyzja.
- Co decyduje, że takie drugoplanowe czy trzecioplanowe role jak twoja w „Prostej sprawie” są interesujące do zagrania?
- Reżyser. Cyprian T. Olencki nakręcił wcześniej „Furiozę” – to była fantastyczna rekomendacja. Do tego ważny jest kalendarz – kiedy dany film będzie realizowany. No i wspomniany kontrakt. (śmiech)
- Najczęściej aktorzy lubią grać bohaterów różnych od nich. Tymczasem ty powiedziałeś kiedyś: „Wolę grać postaci, które mają dużo ze mnie”. Słonik ma coś z ciebie?
- Ja wkładam siebie w każdą postać, którą gram w filmie czy w serialu. Wierzę w aktorstwo, które zakłada, że my jesteśmy sobą – ale w okolicznościach danego bohatera. I dlatego jest on interesujący, bo wkładam tam siebie: z moją przeszłością, z moimi wspomnieniami, z moimi relacjami, a przede wszystkim swoją wrażliwość i prawdę. Jak więc łączę się ze Słonikiem? Myślę, że on lubi się przytulać, tak jak ja.
- Słonik lubi się przytulać do Czachy – swego gangsterskiego partnera. Wspólnie z Mateuszem Kmiecikiem tworzycie barwny duet. Było między wami wyjątkowe porozumienie?
- Ja też się lubiłem przytulać do Czachy! Rzadko się zdarza w tej pracy aż tak fajne porozumienie, jak moje z Mateuszem. I mówię to z pełną szczerością. Mateusz jest super człowiekiem i bardzo się polubiliśmy.
- Podobnie podchodzicie do budowania roli czy zupełnie inaczej?
- Nie wiem jaka jest dokładnie jego metoda, na pewno obaj mocno zwracaliśmy uwagę na fizyczność naszych postaci. Choć przygotowywaliśmy się inaczej. On spędził pięć miesięcy na siłowni, a ja szukałem bardziej specyficznego ruchu Słonika. Ale łączył nas w metodzie wspólny rytuał relaksacji, którym było granie w szachy. Na początku przegrywałem z Mateuszem, ale potem dużo ćwiczyłem i w ostatnie dni zdjęciowe już nie miał szans.
- Mamy mnóstwo duetów gangsterskich w kinie zachodnim i polskim. Te najbardziej charakterystyczne znamy z filmów Quentina Tarantino i Guya Ritchie. Inspirowałeś się którymś z nich?
- Nie myślałem o tym. Wystarczył scenariusz, w którym nasze postaci były mocno nakreślone.
- Rolę waszego szefa gra w „Prostej sprawie” Piotr Adamczyk. Jak z nim wyglądała współpraca?
- Bardzo dobrze. Prywatnie podziwiam Piotrka od lat, więc z przyjemnością i z szacunkiem obserwowałem jego proces twórczy. Grany przez niego Kazik to prawdziwy bandzior. Producenci obsadzili Piotrka trochę na przekór jego wizerunkowi, który funkcjonuje w polskim kinie. A on skwapliwie z tego skorzystał, kreując silną i wyrazistą postać.
- Występujesz w telewizji i w kinie już 15 lat.
- Dłużej. Po raz pierwszy wystąpiłem w filmie, kiedy miałem sześć lat. Czyli pracuję właściwie już 23 lata.
- Jesteś zadowolony z wyboru takiej drogi życiowej?
- Bardzo. Mam wspaniałe życie: mój zawód jest moją pasją. Czego chcieć więcej?
- Wszystko zaczęło się od twoich rodziców. Oni też są aktorami i kiedy byłeś dzieckiem, prowadzili teatr Kuffer dla najmłodszych. Jesteś im wdzięczny, że przekazali ci aktorską pasję?
- Najbardziej jestem wdzięczny rodzicom za to, że mnie wychowali i za to, że mnie kochają. Ale też za to, że zawsze byli przy mnie i powtarzali, że wszystko jest możliwe. A co do aktorstwa to nie było tak, że oni jakoś celowo pokierowali mnie w tym kierunku. To się po prostu samo wydarzyło. Nie było co ze mną zrobić po przedszkolu, więc tata zabierał mnie na plany filmowe, gdzie w pewnym momencie zauważyły mnie reżyserki castingu. Choć jako dziecko miałem różne pomysły na siebie. Najpierw chciałem być Tabalugą, potem Power Rangersem, a później chyba kierowcą TIR-a, jadącego przez Stany Zjednoczone.
- Pamiętasz swój pierwszy występ przed kamerą?
- Jasne. To było w serialu „Plebania”. Byłem małym chłopakiem przygotowującym się do komunii.
- Co małego Maćkowi Musiałowi spodobało się w pracy na planie?
- To, że nie muszę być w szkole. (śmiech) Potem okazało się, że jestem bardzo ciekawy innych ludzi. Plan filmowy stwarzał idealną okazję do tego, by ich poznawać. Obserwowałem więc członków ekipy, ich pracę i rozmawiałem z nimi. Bardzo lubiłem to robić.
- Popularność przyniosła ci rola Tomka Boskiego w serialu „Rodzinka.pl”. Dziś mówi się, że TVP chce podjąć się jego kontynuacji. Miałbyś ochotę wrócić do swego bohatera sprzed lat?
- Tak. Lubię ludzi, z którymi robiłem „Rodzinkę.pl” i chciałbym się z nimi ponownie spotkać.
- Miałeś w „Rodzince.pl” za partnerów gwiazdy w rodzaju Małgorzaty Kożuchowskiej i Tomka Karolaka. Uczyłeś się od nich aktorstwa, obserwując jak grają?
- Pewnie. Przede wszystkim byłem wielkim fanem Tomka, bo to było zaraz po serialu „39 i pół”, w którym zagrał punkowca w średnim wieku. Kochałem też „Kryminalnych”, gdzie z kolei wcielał się w policjanta. Był więc dla mnie ikoną. Do tego stopnia go lubiłem, że na początku bałem mu się patrzeć w oczy, kiedy mieliśmy wspólne sceny. Tomek jest wybitnym aktorem, grało mi się więc z nim wspaniale. Ale też zaopiekował się mną czule.
- A Małgosia Kożuchowska?
- To z Tomkiem miałem wyjątkową relację, która zresztą trwa do dzisiaj.
- Nie byłeś wtedy profesjonalnym aktorem. Dużo było w Tomku Boskim prawdziwego Maćka Musiała?
- Pewnie. Jak w każdej roli, którą gram.
- Dzięki „Rodzince.pl” stałeś się obiektem westchnienia ówczesnych nastolatek. Odczułeś to w namacalny sposób?
- (śmiech) A o co pytasz konkretnie?
- Miałeś dowody miłości ze strony swych rówieśniczek?
- Kiedyś ktoś poprosił mnie o autograf w kilku miejscach, a potem wysłał mi zdjęcia podpisanego przeze mnie aktu małżeństwa. To były ciekawe czasy.
- Jak nauczyciele i koledzy czy koleżanki ze szkoły traktowały nastoletniego gwiazdora?
- Wspierali mnie. Nie doświadczyłem żadnego hejtu. Chodziłem do wspaniałego liceum imienia Jana Kochanowskiego w Warszawie, gdzie ludzie rozumieli to, co robię. Dlatego wspierali mnie – i jestem im do dzisiaj za to bardzo wdzięczny.
- Kiedy zdałeś maturę, wymyśliłeś i wyprodukowałeś serial „1983”, który okazał się pierwszą realizacją Netflixa w Polsce. Poczułeś wtedy, że złapałeś pana Boga za nogi?
- Byłem bardzo szczęśliwy. To było punkowe, to było rock and rollowe. Kiedy wymyśliłem wraz z Joshuą Longiem pierwszy odcinek „1983”, poszliśmy do kilku firm producenckich w Polsce i nikt nie był zainteresowany realizacją tego projektu. Pomyśleliśmy więc, że spróbujemy w Ameryce. Udało się nam dotrzeć do Netflixa i okazało się, że oni chcą to zrobić. Byłem bardzo szczęśliwy.
- Spodobało ci się tworzenie i produkowanie serialu?
- Cieszyłem się przede wszystkim tym, że mam większy wpływ na to, co jest pokazywane na ekranie. Bo jako aktor tylko uczestniczę w czyjejś wizji. A tutaj byłem współtwórcą całości.
- Zagrałeś potem w dwóch innych superprodukcjach Netflixa: „Wiedźminie” i „1899”. Jak ci się spodobała praca na zachodnim planie?
- Tak naprawdę dla aktora praca na polskim i zagranicznym planie sprowadza się do tego samego. W kamerze zapala się czerwona lampka, a reżyser woła „Akcja!”. Jest więc ten sam obiektyw, a ja muszę wypełnić tę przestrzeń sobą i swoim aktorstwem. Oczywiście skala produkcji zachodniego serialu jest większa – i to może być miłe, ale i onieśmielające.
- Na pewno te występy rozbudziły twój apetyt na więcej występów na Zachodzie. Jeździsz tam na castingi?
- Na razie koncentruję się na życiu tutaj. Stawiam fundamenty swojego życia – ale wciąż marzę. Jednak ostrożnie.
- Ostatnio dużo grasz w serialach. A co z filmami kinowymi – chciałbyś częściej pojawiać się na dużym ekranie?
- Nie mam w sobie takiego „chcenia”.
- Co to znaczy?
- Bo mówisz „chciałbyś”. Nie mam czegoś takiego w sobie. Akceptuję to, co się wydarza. Obserwuję świat i reaguję na to, co mi się przytrafia. Brak oczekiwań sprawia, że jestem spokojniejszy.
- Niedawno oglądaliśmy cię w dużej roli w komedii „Fuks 2”. Co cię skusiło, żeby zagrać w sequelu tego słynnego filmu sprzed 20 lat?
- To była przede wszystkim wyjątkowa okazja, aby spotkać się na jednym z planie z takimi aktorskimi legendami, jak Janusz Gajos, Maciej Stuhr czy Cezary Pazura. To było dla mnie wielkim wyróżnieniem. Cieszyłem się też na możliwość współpracy z reżyserem – Maciejem Dutkiewiczem. To człowiek, który w latach 90. tworzył szalenie popularne wtedy komedie gangsterskie, które bardzo lubię. Chciałem wejść w jego świat.
- Czułeś ciężar odpowiedzialności za stworzenie postaci, która dorównałaby temu bohaterowi, którego Maciej Stuhr wykreował 20 lat wcześniej?
- Nie odczuwałem takiej presji. W tym samym czasie kręciłem „1899” w Berlinie i jak mam być szczery, to moja głowa była przede wszystkim tam. A tutaj po prostu musiałem załatwić sprawy mojego bohatera z „Fuksa 2”. Bardzo mi to pasowało. Bo łączyło się to bezpośrednio z motywacją Maćka z „Fuksa”, który też po prostu chciał załatwić swoje sprawy.
- „Fuks 2” miał dobre recenzje. Melodramat „Dziś śpisz ze mną” z twoim udziałem jednak już nie spodobał się widzom i krytykom. Jak sobie radzisz, kiedy film z twoim udziałem jest źle przyjęty?
- Jako aktor nie biorę odpowiedzialności za cały kształt artystyczny filmu. To sprawia, że jestem spokojny i się tym nie przejmuję. Oczywiście o ile wiem, że dobrze zagrałem – a akurat w „Dziś śpisz ze mną” uważam, że wszystko zrobiłem jak trzeba. Dlatego nie mam sobie nic do zarzucenia. A jak wypadł cały film – to już nie zależy ode mnie tylko od reżysera.
- Niedawno oglądaliśmy cię jako uczestnika w talent-show „Taniec z gwiazdami”. Jak to się stało, że odkryłeś w sobie pasję do tańca?
- Chciałem pokazać prawdziwego siebie – a „Taniec z gwiazdami” to dobra platforma, aby to osiągnąć.
- Dużo pracy kosztował cię udział w tym show?
- Tak. Tańczyliśmy z Darią Sytą po siedem godzin dziennie przez trzy miesiące. To było trudne, ale piękne.
- Czego się nauczyłeś dzięki temu programowi?
- Że warto słuchać swojej intuicji. I że czasem warto upuścić trochę krwi i pokazać prawdziwego siebie. No i oczywiście przede wszystkim nauczyłem się tańczyć.
- Takie programy wywołują mnóstwo plotek o jego uczestnikach. Tak jest z tobą i z Darią. Takie historie bardziej bawią cię czy irytują?
- Nie zwracam na to uwagi. Mam inne rzeczy do roboty.
- No właśnie: niedawno skończyłeś aktorskie studia na krakowskiej Akademii Teatralnej. W sumie nie musiałeś tego robić, bo występujesz od 6 roku życia. Dlaczego uznałeś, że jednak warto zdobyć wykształcenie?
- Chciałem to przeżyć. Wyprowadzić się z Warszawy i zamieszkać w Krakowie. Dzięki temu złapałem dystans do tego, co działo się do tej pory w mojej karierze. Chciałem też wejść do źródła artystycznego świata. Taką czułą potrzebę. I udało się. Kraków jest takim źródłem.