Maciej z nowym sercem zaczyna nowe życie. Na początek wybuduje dom
Dokładnie 26 marca, późnym wieczorem Maciej zagadał się z pielęgniarką. To wtedy musiała przyjść pierwsza wiadomość. Ale Maciej zajęty rozmową nie odczytał jej. W ogóle nie słyszał dźwięku telefonu. Na tę wiadomość Maciej czekał prawie dwa lata.
- Wiadomo, jak to jest w szpitalu, a jeszcze jak ktoś tak jak ja, cały czas siedzi w jednym pokoju, to każdą okazję wykorzysta, żeby porozmawiać z drugim człowiekiem - tłumaczy Maciej swoją rozmowę z pielęgniarką. Drugiej wiadomości mężczyzna też nie odczytał. Nie wie, dlaczego. Może nie miał już siły, a może pomyślał, że to na pewno nie jest nic istotnego.
W końcu telefon zadzwonił, a Maciej odebrał. I wtedy, tego wieczora, od doktora Tomasza Urbanowicza dowiedział się, że jest dla niego serce. To, na które czekał ponad dwa lata.
- Operację miałem mieć z samego rana, na blok pojechałem chyba około godziny piątej, całą noc nie spałem i myślałem - wspomina Maciej. - Nie mogę powiedzieć, że się bałem. Bardziej chyba bałem się wcześniej, że to serce dla mnie się nie znajdzie i już do końca będę uwięziony. Ale w momencie operacji nie bałem się. Wierzyłem, że wszystko się uda.
Przed operacją Maciej zadzwonił tylko do mamy. Chciał ją uspokoić, bo wiedział, że lekarze już ją poinformowali o przeszczepie. Gdyby nie to, pewnie nikomu by nie powiedział. Jak samotny wojownik chciał sam zmierzyć się z tą walką, by dopiero po jej zakończeniu ogłosić zwycięstwo.
Robot z Gwiezdnych Wojen wspomaga pracę komór serca
Serce Macieja działało prawidłowo przez 27 lat. A potem zaczęły się problemy.
- Myślałem, że to przejściowe kłopoty, leczyłem się, ale one nie przechodziły - mówi mężczyzna. Kiedy po kilku latach lekarze zaczęli mówić o przeszczepie, myślał, że to pomyłka, że chodzi im o jakiegoś innego pacjenta. W 2015 roku Maciej miał 36 lat i czuł się już naprawdę bardzo źle. Męczył go każdy wysiłek, nie miał siły wejść nawet po kilku schodach. Potem, już w szpitalu, był w takim stanie, że nie miał siły nawet oddychać. Bolało go wszystko, oprócz oczu. Morfina nie uśmierzała już tego bólu. Ale tamtego dnia, kiedy spotkał się ze swoją lekarką prowadzącą, panią kardiolog, nie podejrzewał nawet, że będzie z nim tak źle.
- Przyjechałem do szpitala na jednodniowe badanie i wtedy okazało się, że moje serce jest w bardzo złym stanie - wspomina Maciej. - Zostałem, ale ciągle wydawało mi się, że zaraz wyjdę do domu, gdzie zostawiłem mnóstwo niezałatwionych spraw, przecież wyszedłem tylko na chwilę. Dwa dni przed przyjściem do szpitala kupiłem samochód, nawet nie zdążyłem go zarejestrować.
Chwila, którą Maciej miał spędzić na badaniach, przedłużyła się. Mężczyzna został w szpitalu na dwa lata. Najpierw w maju 2015 roku trafił na oddział kardiologii. Po kilku miesiącach prób ratowania serca Macieja okazało się, że niewiele da się zrobić. Na początku listopada 2015 roku, Maciej przeszedł pierwszą w swoim życiu operację. Było to wszczepienie „protezy serca”, czyli pneumatycznej komory mechanicznego wspomagania. Urządzenie stosuje się w przypadku niewydolności serca w czasie oczekiwania na przeszczep. Maciej więc czekał. Wtedy już leżał na oddziale kardiochirurgii i transplantologii przy ul. Długiej w Poznaniu.
- Ani przez chwilę nie zwątpiłem w to, że się uda - mówi Maciej. - Wiadomo, były lepsze i gorsze dni, raz było mi trudniej, innym razem trochę łatwiej, miałem też momenty załamania, ale tę podstawową wiarę w powodzenie i sens tego wszystkiego miałem cały czas.
Krew w organizmie mężczyzny krążyła dzięki urządzeniu wielkości małej lodówki. - To robot - tłumaczy Maciej. - Taki jak ten R2D2 z „Gwiezdnych Wojen”. Nigdy nie zwalnia, nie przyspiesza, nie reaguje na moje emocje. Pracuje cały czas w tym samym tempie. Trudno się z nim zasypia, bo normalne, naturalne serce zwalnia podczas wypoczynku, a tutaj leżę, a moje sztuczne serce wystukuje ciągle ten sam rytm.
Idealny pacjent - silny psychicznie i zdeterminowany
Urządzenie pompujące krew było duże, ciężkie i dość głośnie. Maciej podłączony był do niego kablami i wężami, które nie były dłuższe niż dwa metry. - Tyle że mogę podejść do okna i popatrzeć trochę na szpitalne podwórko - mówił Maciej.
Przetrwanie w takich warunkach, zachowując dobrą kondycję psychiczną, nie było łatwe. W ciągu kilku miesięcy Maciej wiele przeszedł. Jego stan zdrowia nie zawsze był dobry. Były chwile, gdy mężczyznę wykreślano z listy pacjentów oczekujących na przeszczep, bo nie rokował. Zawsze jednak na nią wracał. Wiedział, że musi doczekać do operacji przeszczepienia serca. Nie ma innego wyjścia.
- Maciej jest idealnym pacjentem, silny psychicznie, zdeterminowany, z ogromną wolą życia - uważa prof. Marek Jemielity, szef Kliniki Kardiochirurgii i Transplantologii UMP w Szpitalu Klinicznym im. Przemienienia Pańskiego przy ul. Długiej. - Gdy przywieźliśmy go na salę operacyjną, powiedział, że on zrobił wszystko, co mógł, żeby dotrwać do tej chwili, ale od tego momentu to już nasza rola, lekarzy, żeby on mógł żyć.
Przed samą operacją Maciej jeszcze zapytał, co się stanie, jak to jego nowe serce nie będzie chciało bić. - Poradzimy sobie - miał odpowiedzieć profesor.
Operacja zaczęła się o godzinie 7. Operował profesor Jemielity ze swoim zespołem. - Tak, można tak powiedzieć, że była to jedna z bardziej skomplikowanych operacji w moim życiu - przyznaje profesor. - Trwała 14 godzin, ale nie o czas tu chodzi. Najpierw musieliśmy wyszczepić kaniule od tych sztucznych komór, potem wyjąć to niewydolne serce pacjenta, na koniec wszczepić nowe. Wszystko się udało, ale okazało się, że to nowe serce nie chce podjąć pracy. Czyli stało się to, czego obawiał się Maciej. Ale przez cały czas, wszyscy mieliśmy ogromną wiarę w to, że to się uda.
Profesor przyznaje, że operacja była trudna, ale zapewnia, że nie czuł zmęczenia, operując tyle godzin. - Ten wyrzut adrenaliny jest tak duży podczas zabiegów, że nie pozwala ani spać, ani czuć zmęczenia. Tutaj zresztą, podczas tych 14 godzin operacji, jeden raz wyszedłem z sali. A pamiętam takie sytuacje, że operowaliśmy od siódmej do pierwszej w nocy, cały czas na nogach, bez ani jednej przerwy. Ja to jestem tak nastawiony na pracę, że jak operuję, to nie czuję zmęczenia, nie widzę nic innego, ale lekarzom asystującym przy operacji to współczuję. Po samym zabiegu zawsze też zostaję przy pacjencie, żeby być w pobliżu, gdyby coś się działo. Tak jak tutaj, u Macieja.
Ecmo zastąpiło robota z „Gwiezdnych Wojen”
Lekarze ze szpitala przy ul. Długiej podłączyli pacjenta do urządzenia Ecmo. To rodzaj krążenia pozaustrojowego, które może być stosowane przez dłuższy czas. Przez kilka dni za krążenie krwi i wymianę gazową w organizmie Macieja odpowiadało kolejne urządzenie. Potem jego nowe serce zaczęło bić. Zdrowe, silne serce poradziło sobie. Tak, jak przewidział profesor.
- Gdy obudziłem się po operacji, nie miałem wiele siły - wspomina Maciej. - Ale pierwsze, co zrobiłem, to przesunąłem ręką po brzegu łóżka, szukając węży i kabli. Nie było ich, a ja wyraźnie żyłem. Pomyślałem, że chyba się udało i spałem dalej.
Po kolejnym przebudzeniu Maciej nie miał już wątpliwości, że operacja powiodła się.
- Czuję to serce. Jest inne. Bije mocno, pewnie, stabilnie. Kładę sobie czasem rękę na klatce piersiowej, żeby poczuć te uderzenia. Moje serce było słabe, tak się ledwie kołatało, nie mogło złapać odpowiedniego rytmu. Teraz jest inaczej. Po prostu czuję się zdrowy, jak przed chorobą - cieszy się mężczyzna.
To, do czego Maciej znowu musiał się przyzwyczaić, to cisza. Pompa jego „sztucznego serca” wydawała monotonny, wyraźny dźwięk, który towarzyszył mu półtora roku. Po przebudzeniu, po operacji Macieja uderzyła ta cisza. Na początku czuł, jakby czegoś mu brakowało, jakby czegoś zapomniał.
Na przemyślenie swoich życiowych planów miał dużo czasu. Dwa lata w szpitalu spędził głównie na myśleniu. Teraz wie, co chce zrobić. - Przede wszystkim, chciałbym wynieść się z Poznania, zawsze lubiłem wieś, ciszę i spokój - przyznaje Maciej. - Mam działkę na wsi. Tam postawię dom.
Na razie Maciej zamieszka w rodzinnym domu ze swoją mamą. Chce w pełni odzyskać zdrowie. To może trochę potrwać. - Czuję się zdrowy, ale słaby. Chciałbym dojść do siebie, na początku muszę się wzmocnić, przez rok moje życie będzie jednak inne, biorę leki, które bardzo obniżają odporność. Dzięki temu mój organizm toleruje nowe serce, ale też zagraża mi każda, najmniejsza infekcja - przyznaje Maciej. - Cieszę się, że zobaczę tych, z którymi przez tyle czasu nie mogłem się widywać.
Choroba zweryfikowała grono przyjaciół Macieja. Już rok temu mężczyzna powyrzucał z komórki numery znajomych, którzy się nad nim tylko użalali albo nie potrafili rozmawiać.
O powrocie do pracy na razie nie myśli. Wcześniej, przed chorobą pracował jako elektromonter. Może kiedyś jeszcze wróci do zawodu? Na pewno nie w ciągu najbliższego roku, więc nie ma sensu zawracać sobie tym głowy. Teraz mężczyzna ma cel, aby wrócić do normalnego życia.
- Nie wiem, jak to będzie w domu, na razie jestem dość oszołomiony tą sytuacją, że wychodzę ze szpitala, ciągle nie mogę w to uwierzyć - przyznaje Maciej. - Cieszę się, że skończą się te poranne pobudki na mierzenie ciśnienia, podawanie leków. W końcu całego dnia nie będzie mi odmierzał regulamin szpitala. Chociaż do tego personelu to się już przyzwyczaiłem, a oni do mnie. W jakiś sposób może mi ich brakować. Chciałbym jakoś podziękować lekarzom i pielęgniarkom, którzy tyle czasu opiekowali się mną, spędzali ze mną najtrudniejsze chwile. To naprawdę wspaniali ludzie.
Choć na początku Maciej nie zamierza opuszczać swojego pokoju, czyli teoretycznie niewiele się zmieni, to w głowie mężczyzna zyskuje wolność, bo może decydować o sobie, a w miejscu nie będzie trzymać go dwumetrowy kabel.
Maciej ma również nadzieję na poprawę relacji ze swoimi dziećmi. Choroba zabrała mu tę szansę, choć na wspomnienie tych chwil, kiedy dzieci odwiedzały go w szpitalu, jego twarz rozjaśnia uśmiech. Gdy chorował, nie miał możliwości zajmować się nimi i spędzać z nimi czasu, którego potrzebowały. Mężczyzna wierzy jednak, że wszystko da się w życiu naprawić. Nie tylko zepsute serce.
Maciej dowiedział się, że w dniu, w którym został wypisany do domu, profesor Jemielity operował młodego chłopaka. Wszczepiał mu to samo urządzenie, dzięki któremu przeżył Maciej. - Rozmawiałem z tym pacjentem - wspomina. - Teraz pewnie ten chłopak jest załamany, ale ja chciałem mu pokazać, że jak się wierzy, to wszystko jest możliwe. I że można przetrwać i wygrać walkę o życie.