Magda Hejda

Magda i Lazur, prawdziwy cud przyjaźni. Bohaterowie marszu

Magda Hanausek i Lazur Fot. arch. pryw. Magda Hanausek i Lazur
Magda Hejda

Wszyscy widzieli jak Lazur pomału odchodzi. Rokowania były złe. Lekarze rozkładali ręce: przypadek beznadziejny

Jest dużym, kudłatym psem. Został znaleziony na ulicy, był zaniedbany, z problemami skórnymi. Lekarze ocenili, że ma co najmniej dziesięć lat. Magda Hanausek mnóstwo czasu spędza w azylu, wyprowadza bezdomniaki na spacery poza tym jest koordynatorką wolontariatu. Lazurem w azylu zajmowała się przez dwa lata. - Kiedyś zauważyłam, że stał się apatyczny, smutny, nie chciał bawić się, jeść - opowiada Magda. - Tydzień później było z nim już bardzo źle.

Lekarze zbadali krew. Wyniki miał fatalne: ciężka niewydolność nerek i wątroby. Podejrzewali chłoniaka, ale dalsza diagnostyka tego nie potwierdziła. Robili psu usg, rtg. Szukali przyczyn choroby, bez powodzenia, a pies gasł w oczach. Został umieszczony w szpitalu. -Przynosiłam mu jedzenie gotowane w domu, wkładałam do pyszczka, on wszystko wypluwał, już nie mógł jeść - wspomina Magda.

Ostatnie dni

- Wtedy miałam trzy psy, mieszkała ze mną dożyca niemiecka, wilczasta Aza, mały kundelek, koty. Obawiałam się jak to będzie: cztery psy w maleńkim 32 metrowym mieszkaniu, ale nie mogła pozwolić, żeby mój Przyjaciel odszedł w schronisku.

Zabrała go z siostrą z azylu na te ostatnie dni, żeby umarł w domu, wśród swoich.

- W samochodzie wymiotował krwią, nie miał siły chodzić, wniosłyśmy go po schodach - kontynuuje Magda. - On w schronisku nie akceptował innych psów, mieszkał w pojedynczym kojcu. Obawiałam się konfliktu z pozostałymi zwierzakami, ale on cały czas leżał w kuchni, osłabiony biegunką , torsjami. Zawiozłam go do zaprzyjaźnionego lekarza weterynarii.

Zbadał Lazura i powiedział: trzeba dać już spokój biedakowi, uśpić, tylko tak można mu pomoc. - Zapytał czy zgadzam się na eutanazję. Nie zgodziłam się - wspomina Magda. - Poprosiłam o podanie kroplówki. Pierwsza noc była straszna. Przy bardzo wysokim stężeniu kreatyniny i mocznika w organizmie pojawiają się majaki. Spałam Lazurem w kuchni, bo on bał się, piszczał, przed czymś uciekał, czułam, że to jego ostatnia noc, ale następnego dnia usiadł. Dostawał kroplówki w lecznicy i w domu, niestety badanie krwi wykazało to samo co w schronisku. Żył jak pies widmo na tych kroplówkach, był słabiutki. Przyglądał się kotom i psom, próbował dreptać po mieszkaniu. W końcu przegonił kota, zaczął pilnować miski.

Obrońca

- Na początku musiałam go wynosić na spacer i mimo, że zaplatały mu się łapy, pokazał charakter - mówi Magda. - Postawiłam Lazura na trawie i wtedy zaczepił mnie pijany mężczyzna, zaczął szarpać za rękę, odwróciłam się w jego kierunku i zdębiałam - facet leżał już na trawie, a na nim siedział Lazur. Przewrócił go w mgnieniu oka, nic nie zrobił tylko obezwładnił. Przerażony agresor nagle wytrzeźwiał, wstał i uciekł. Lazur tyle energii włożył w moją obronę, że potem pół godziny czekaliśmy aż złapie oddech.

Magda Hanausek i Lazur
Magda Hejda Oskar wciąż jest bezdomny. Jeżeli możecie dać mu dom dzwońcie tel. 668 306 07646

Przełom

Po dwóch tygodniach, za radą lekarza, zawiozła go na wieś, żeby zobaczył las, łąkę. W czasie tego wypadu ukradł z talerza mielonego kotleta. To była pierwsza rzecz, którą zjadł od początku choroby.

- Zaczęłyśmy go karmić mielonymi kotletami, wyszłam z założenia - skoro mu smakują, to niech je cokolwiek. Potem przestawiłyśmy go na normalną karmę. Po miesiącu poszliśmy do lecznicy.

Ten pies, choć nikt nie dawał mu szans na przeżycie, wciąż żył. Poprosiła o zrobienie badania krwi. Wyniki były idealne. - Nie wierzyłam, myślałam, że to jest jakaś pomyłka, ale z drugiej strony Lazur zachowywał się normalnie, jak zdrowy pies, bawił się, biegał, przynosił zabawki. Codziennie patrzyła na niego z dużym zdziwieniem. Lekarz powiedział, że nie jest w stanie racjonalnie wytłumaczyć jego wyzdrowienia, to przypadek w kategorii cud .

W domu zaczęły się kłopoty. On bardzo pilnował swojej przestrzeni. Trzeba go było nauczyć życia z innymi czworonogami pod jednym dachem. - Lazur jest już z nami półtora roku, przeżył moje dwa psy i kota. Została mu przyjaciółka, wilczasta suka znaleziona w lesie pod Łodzią i koty - mówi Magda.

Aza z lasu

Azę ktoś przywiązał do drzewa, drutem skrępował psyk. Uratowali ją grzybiarze, była nieprzytomna, myśleli, że nie żyje. Zabrali ze sobą, ale w połowie drogi „zwłoki” zaczęły oddychać, więc zanieśli do lekarza weterynarii. Trzy tygodnie była na kroplówkach, miała nużycę.

- Ja wtedy straciłam suczkę, która była do Azy łudząco podobna. Bardzo przeżyłam jej śmierć - wspomina Magda. - Przyśniło mi się, że wpisuję do wyszukiwarki hasło „spaniele”. To trochę absurdalne, ale jak obudziłam się czułam, że muszę to zrobić.

Weszła na stronę spanieli i pierwsze co wyświetliło się, to zdjęcie Azy, która przecież jest suką w typie owczarka niemieckiego, a nie spanielem. - Zobaczyłam ją i od razu wiedziałam, że jesteśmy sobie pisane. Aza jest delikatna i spokojna. Lazurowi zdarzają reakcje obronne, ale w stosunku do mnie i pozostałych domowników okazuje mnóstwo czułości. To wielka „przylepa”, zrobi wszystko, żeby go, zauważyć przytula się całym sobą, wchodzi na kolana, najwyraźniej nie ma świadomości swoich gabarytów. Jak na psa, który nie żyje od półtora roku, Lazur wygląda całkiem nieźle - śmieje się Magda Hanausek.

W marszu

W ubiegłą sobotę bulwarami Wisły znów szliśmy z naszymi Przyjaciółmi w Marszu Azylanta. Tradycyjnie, w czasie spotkania przy pomniku Dżoka, Magda Hanausek śpiewała dla uczestników tego radosnego zgromadzenia, na gitarze akompaniował jej Aleksander Chaładej. Przed występem Magda wyszła na estradę ze swoimi psami i opowiedziała historię o sile przyjaźni, która przywraca apetyt na życie, pokonuje chorobę.

Na Marszu Azylanta pojawili się Wituś i Oskar dwa psy poruszające się na wózkach inwalidzkich, podobne, młode, niewielkie i niesamowicie wesołe. Wituś, kiedyś mieszkaniec schroniska, ofiara wypadku komunikacyjnego, przyszedł z opiekunką, już ma swojego człowieka i dom.

Oskar jest wciąż bezdomny. Na dwóch zdrowych łapach dreptał w Marszu, szedł po dom, ale go nie znalazł. Oskar został odebrany w czasie interwencji, wegetował na górze śmieci w budzie zrobionej z fotela. Ma dwa lata. Ponad rok temu potrącił go samochód. Ktoś zauważył jak czołgał się skrajem drogi, zawiadomił Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Oskar mieszka w hotelu dla psów, bez wózka, na dwóch łapach świetnie porusza się po trawie. W pomieszczeniu nosi pampersy bo nie kontroluje odruchów fizjologicznych.

Jeśli jesteście gotowi dać mu dom dzwońcie tel. 668 306 07646.

Magda Hejda

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.