Magdalena Cielecka nigdy nie miała silnej potrzeby, aby być matką. Dlatego postawiła na zawodową karierę
Nie walczy o swe związki za wszelką cenę. Kiedy płomień miłości gaśnie, rozstaje się bez żalu. Jej obecny partner jest od niej młodszy o szesnaście lat – i jak na razie świetnie się z nim dogaduje.
Choć początkowo była znana przede wszystkim teatralnej i kinowej widowni, w ostatnich latach coraz częściej występuje w serialach. Przez ponad dwa lata śledziliśmy ją w roli mecenas Joanny Chyłki w telewizyjnym cyklu według powieści Remigiusza Mroza, a teraz na platformie Netflix pojawiła się w rzadkiej w naszym kraju produkcji z gatunku science-fiction – „Dziewczyna i kosmonauta”. Nie może więc narzekać na brak zajęcia, co zadaje kłam tezie, że aktorki w średnim wieku są u nas ignorowane przez producentów.
- Dla mnie czas w ogóle nie stanowi problemu. Nie łączę go z wyglądem, z którym zwykle jest kojarzony, zwłaszcza w przypadku kobiety. Upływający czas rozumiem jako możliwość rozwoju, niepopełniania tych samych błędów. Poza tym odkrywa on coraz bardziej zaskakujące oblicza tego zawodu. Dziś mam większą świadomość samej siebie, swoich możliwości i doświadczenia, co nie znaczy, że jestem przekonana o własnej świetności – mówi w Onecie.
Nerwy na wierzchu
Wychowała się w małej miejscowości Żarki-Letnisko na Śląsku. W jej domu zawsze roiło się od gości. Była to zasługa mamy, która starała się stworzyć córce i jej starszemu bratu Piotrowi ciepłą i przyjazną atmosferę. Tata pracował jako kierowca i rzadko bywał z domu. Jak wielu ludzi z małych miasteczek w tamtym czasie, często sięgał po alkohol. Choć zazwyczaj był pogodnym i radosnym człowiekiem, odbijało się w to w oczywisty sposób na jego rodzinie.
- Od dziecka miałam nerwy na wierzchu. Rodzice nie próbowali mnie tonować, nikt się nie dziwił, gdy wybuchałam płaczem nad książką. Choć był wyjątek. Jedną z książek – „O psie, który jeździł koleją” - mama przede mną chowała. Zanosiłam się nad nią szlochem. Gdy Lampo zginął pod kołami pociągu, ratując dziewczynkę, czułam fizyczny ból – wspomina w „Twoim Stylu”.
Wrażliwa dziewczynka szybko odnalazła się świecie poezji. Deklamowała wiersze na szkolnych konkursach recytatorskich, potem nauczyła się grać na gitarze i śpiewała piosenki z Piwnicy pod Baranami. Jej koleżanki chodziły w kusych bluzkach odsłaniających pępek, a ona wolała długie sukienki do kostek. Nic więc dziwnego, że po maturze zdała do krakowskiej szkoły teatralnej, zaliczając egzaminy za pierwszym podejściem.
- Wydaje mi się, że dość płynnie weszłam w nowy świat, nie upajałam się sytuacją, że studiuję na znanej artystycznej uczelni, że uczą mnie Anna Polony i Krzysztof Globisz, tylko przyjęłam to, co się wokół mnie działo, z całym dobrodziejstwem, trudem i odpowiedzialnością: jestem w szkole, gdzie się ode mnie dużo wymaga i muszę temu sprostać – opowiada w „Twoim Stylu”.
Bez planu B
Magda miała świetną opinię na uczelni, więc jej kariera ruszyła z kopyta od razu po dyplomie. Nie dość, że dostała prestiżowy etat w Starym Teatrze w Krakowie, to zagrała u cenionej reżyserki Barbary Sass główną rolę w filmie „Pokuszenie”. Występowała w trzydziestu spektaklach w miesiącu, ale znajdowała również czas na kino i telewizję. Nic więc dziwnego, że z czasem Kraków stał się dla niej za ciasny.
- Miałam okresy, kiedy nie znosiłam tego, co robię, i siebie w tym, byłam rozkapryszona, przychodziłam na próby i nic mi się nie podobało. Byłam bardzo zmęczona i wypalona, może również z powodu presji. Poznałam niewdzięczne oblicze tego zawodu, ale na szczęście nie straciłam do niego miłości. Czasem trzeba się na chwilę zatrzymać, może odrzucić kilka propozycji, żeby nie zgorzknieć i nie zniszczyć siebie – podkreśla w Onecie.
Wytchnienie od ciężkich ról w awangardowych spektaklach Grzegorza Jarzyny i Krzysztofa Warlikowskiego dało jej kino. Kiedy zdecydowała się zagrać główną rolę w pierwszej polskiej komedii romantycznej „Zakochani”, teatralne środowisko było oburzone. Ona jednak wiedziała co robi. Sprawdziła się w komercyjnym repertuarze, dlatego potem oglądaliśmy ją w kolejnych hitach dużego ekranu, jak „Samotność w sieci” czy „Palimpsest”.
- Zagrałam za mało ról w dobrych filmach. Zdarzało mi się dostać dobre role w złych filmach albo takich, które się nie przebiły do odbiorcy. Tak się ułożyło. Szczyt mojej zawodowej popularności przypadł na lata 90., to był czas transformacji, polskie kino szukało swojej drogi i w ogóle nie było fajnych ról dla kobiet. Ale mimo pewnych rozczarowań, bardzo lubię swój zawód i nigdy nie szukałam planu B – deklaruje w „Twoim stylu”.
Żyjąc tu i teraz
Jej życie uczuciowe jest nierozerwalnie związane z życiem zawodowym. Kiedy zaczęła występować u Grzegorza Jarzyny, stworzyła z nim malowniczą parę. Jeszcze bardziej medialny charakter miał związek Magdy z kolegą po fachu – Andrzejem Chyrą. Ta burzliwa relacja znalazła się pod lupą mediów, kiedy oboje wystąpili w rolach zakochanych w „Samotności w sieci”. Niestety: z czasem płomień i w tym związku się wypalił.
Magda niedługo była sama. Przypadkowe spotkanie w kawiarni na zagranicznym wyjeździe sprawiło, że zakochała się w przewodniku turystycznym Davidzie Wajntraubie. Wydawało się, że ten pochodzący z Polski, a mieszkający w Izraelu przystojniak, zapewni jej stabilną relację. Tak się jednak nie stało. W 2019 roku gruchnęła wiadomość, że związała się z innym kolegą po fachu – Bartoszem Gellnerem. Nie byłoby w tym nic sensacyjnego, gdyby nie fakt, że jest on od niej młodszy o aż szesnaście lat.
- Mam pełną świadomość, że on mnie wiekiem nigdy nie dogoni, a ja też na niego nie poczekam. Ale z jakiegoś powodu serce wybrało jego. Nie wartościuję go przez pryzmat wieku, tylko dlatego, jakim jest człowiekiem. Trzeba też oddzielić wiek od dojrzałości, bo to nie jest tożsame. Ktoś starszy może być dzieckiem na wielu poziomach i odwrotnie, to bardzo indywidualne. Moje życie jest tu i teraz, takie. Jestem w nim na całość – twierdzi w „Zwierciadle”.
Upływ czasu zatrzasnął za Magdą jedne drzwi na zawsze: na pewno nie zostanie już matką. Nie jest to jednak dla niej problem. Wydaje się, że pogodziła się z tym faktem i nie zastanawia się, co by było gdyby.
- Widocznie tak miało być. Nie dowiem się już, czy gdybym miała dziecko, moje życie byłoby lepsze, czy gorsze. Na pewno nie zgorzkniałam z tego powodu. Nigdy nie miałam silnej potrzeby bycia matką, więc nie starałam się tego celowo doświadczyć. Nie lubię robić czegoś wbrew sobie, bo coś wypada albo ktoś czegoś oczekuje – mówi w „Elle”.