Paweł Gzyl

Maja Hyży: Czułam od początku, że to będzie wielka miłość

Maja Hyży Fot. Materiały prasowe Maja Hyży
Paweł Gzyl

„Zatrzymać czas” – śpiewa Maja Hyży w swej nowej piosence. I nic dziwnego: wreszcie powodzi jej się w życiu prywatnym i zawodowym. Nam opowiada jak łączy karierę wokalistki z wychowywaniem piątki dzieci.

- Byłaś już w tym roku na urlopie?
- Urlop to dużo powiedziane. Wyjechałam z dzieciakami, a to oznacza, że wszystko się robi dla nich, a nie dla siebie. Dlatego w ogóle nie miałam czasu, żeby odetchnąć. Było jednak bardzo miło, odwiedziłam bowiem rodzinny Kołobrzeg. Spotkałam się z najbliższymi, przyjechała też moja siostra, której dawno nie widziałam. Były więc i dla mnie plusy tego wyjazdu. Aczkolwiek myślę, że dzieciaki miały więcej funu.

- A kiedy planujesz wyjazd tylko dla siebie?
- Póki karmię piersią Zośkę, a Tośka jest małym bobasem, wszystkie wyjazdy są z nimi. Z chłopcami bywa różnie w zależności od tego, czy są u mnie czy u taty. Dlatego na razie nie planuję żadnego wyjazdu tylko dla siebie. Może za pół roku coś takiego się przydarzy?

- Kiedy wyjechałaś, zostawiłaś nam swoją nową piosenkę – „Zatrzymać czas”. To twoja propozycja na tegoroczny przebój lata?
- Tak. To lekka piosenka, którą szczególnie dobrze się słucha w aucie. Przynajmniej ja tak lubię. Myślę, że może ona przypaść do gustu wielu osobom. Tekst jest również bardzo wakacyjny. Wszyscy lubią piosenki o miłości – a to właśnie taki utwór.

- „Zatrzymać czas”, jak i wcześniejszy „Never Hide”, to nowoczesny pop: o tanecznym rytmie i elektronicznym brzmieniu. Teraz taka muzyka gra ci w duszy?
- Też. Wcześniej bardzo byłam skoncentrowana na muzyce soulowej. A to raczej niszowy gatunek na polskim rynku. Ale takie brzmienia siedziały mi w duszy. Z czasem stwierdziłam jednak, że nie można się zamykać na inne gatunki. Pewnie kiedyś przyjdzie czas, że wrócę do soulu. Ale teraz uznałam, że chcę robić muzykę dla szerszego grona. Nie oznacza to oczywiście, że te nowe utwory są sztuczne i robię je na siłę. Kiedyś musiałam śpiewać piosenki, które sugerowały mi pewne osoby z zewnątrz. Teraz mam więcej swobody artystycznej. I bardziej otworzyłam się na nowe propozycje i możliwości. „Zatrzymać czas” i „Never Hide” to taki rodzaj muzyki, który lubię prywatnie słuchać. Czy w radiu czy w aucie. Pomyślałam więc: dlaczego nie nagrać takiego utworu? Może przez to trafię do takich odbiorców jak ja, którzy będą z przyjemnością słuchać również moich piosenek.

- Twoi fani już długo czekają na twój drugi album. Nabiera on już realnych kształtów?
- Jeszcze nie. Póki co nagrywam kolejne single. Staramy się do każdego zrealizować teledysk, bo to bardzo pomaga w promocji. Kiedy uzbieram odpowiednią ilość utworów, może wydam je na płycie. Kiedy by to miało być? Może pod koniec tego roku lub na początku przyszłego. To moje marzenie: żeby te piosenki trafiły na fizyczny nośnik, bo to fajna pamiątka dla mnie i dla fanów.

- Wspomniałaś o teledyskach: w tym do „Zatrzymaj czas” występujesz ze swym obecnym partnerem. Skąd taki pomysł?
- Pomysł przyszedł sam siłą rzeczy. Piosenka opowiada bowiem o miłości. Dlatego kiedy zaczęłam myśleć o teledysku do niej, od razu widziałam w głowie obraz zakochanej pary jadącej kabrioletem. I nie wyobrażałam sobie, że mogłabym pokazać takie emocje z innym facetem niż mój Konrad. (śmiech) To na pewno nie byłoby prawdziwe. Teraz, kiedy patrzę na to, co stworzyliśmy, uważam, że wyszło to super i bardzo miło mi się wraca do tego teledysku. Bo jest autentyczny. To nie aktorska gra, tylko cała prawda o nas.

- Jak wam się pracowało razem na planie?
- Konrad był zestresowany, bo to nie jego akwarium. On jest spoza show-biznesu. Kiedy mu zaproponowałam ten występ, początkowo się wahał, ale zrobił to bardziej dla mnie niż dla siebie. Finalnie okazał się jednak bardzo zadowolony. Powiedział, że jest zdziwiony, ale nie ma żadnych uwag i poprawek do tego teledysku. A on jest bardzo krytyczny wobec siebie. Fajnie, że tak wyszło.

- To, że Konrad jest z innego świata, służy waszemu związkowi?
- Myślę, że tak. Czasem pojawiają się między nami drobne nieporozumienia, bo on inaczej rozumie niektóre sytuacje ze świata show-biznesu niż ja. Ja w tym siedzę i wiem jak to działa. Tymczasem Konrad patrzy na to z zewnątrz. Wystarczy jednak porozmawiać i wytłumaczyć mu – i już jesteśmy na tym samym poziomie. Ale to są pojedyncze sytuacje. Generalnie Konrad bardzo mnie mocno wspiera. Chyba najmocniej mi kibicuje ze wszystkich bliskich. Dopinguje mnie, abym nagrywała kolejne piosenki, bo chce iść do EMPiK-u i kupić moją płytę. To też jego marzenie. Cieszę się, że mam obok siebie takie mega wsparcie.

- Niedawno się zaręczyliście. Było jak w hollywoodzkim filmie?
- (śmiech) Ja tak naprawdę w ogóle nie wyobrażałam sobie zaręczyn. Dlatego to, co przygotował Konrad, było dla mnie wielką niespodzianką. I to najważniejsze. Bo bez tej niespodzianki nie byłoby tak fajnie. Nawet jakby zaprosił mnie do Paryża czy na koniec świata, a widziałabym, że to będą zaręczyny, to nie miałabym takiej frajdy. Konrad wszystko zaplanował na dwa tygodnie wcześniej z moim managementem. Chłopaki uzgodnili ze sobą każdy szczegół i kiedy przyszłam pięknie ubrana i umalowana na rzekomy event w ramach mojej kampanii reklamowej, okazało się, że jadę na kolację z ukochanym, który chce mi się oświadczyć. Byłam więc bardzo zaskoczona, pojawiły się nawet łzy. Czyli było trochę jak w bajce.

- To kiedy ten zapowiadany ślub na Bali?
- Nie wiem. Myślę, że jeszcze nie w tym roku, bo byłoby to za szybko. Chcę się na razie nacieszyć narzeczeństwem. Do tego mam teraz dużo pracy. A chciałabym, żeby odbyło się to na spokojnie. Ale nie za pięć lat. Może w przyszłym roku. Mielibyśmy bowiem wystarczająco dużo czasu, aby wszystko zaplanować i przemyśleć, gdzie konkretnie chcemy, aby ta ceremonia się odbyła. Bo jednak kiedy wyjedziemy gdzieś za granicę, to nie zabierzemy wszystkich ciotek i wujków. A wtedy mogliby się oni na nas obrazić. Może więc zrobimy dwie uroczystości? Zobaczymy.

- Czyli będzie „wielkie polskie wesele”?
- Niewykluczone. Taka tradycyjna polska uroczystość też ma swój klimat.

- Ruszyliście już ponoć z budową własnego domu. Jak wam idzie?
- Na razie kupiliśmy działkę. Mnie się wcześniej wydawało, że to będzie hop-siup: pakuję walizki i już się przeprowadzam. Tymczasem to tak szybko nie działa. Miesiącami trzeba czekać na wszystkie zgody. To dla mnie absurd, ale takie są realia. Na podział działki czeka się kilka miesięcy, na zgodę na budowę też. Trzymam więc kciuki, żeby udało się ruszyć z budową na początku przyszłego roku.

- Skoro jesteśmy przy domach: podobno mieszkaliście z Konradem w jednym bloku, zanim się poznaliście.
- To prawda. Mieszkaliśmy w jednym bloku – i po ośmiu latach Konrad nagle otworzył mi drzwi i powiedział „dzień dobry”. Odwróciłam się, spojrzałam na niego ze zdziwieniem i pomyślałam, że na pewno coś się szykuje i zaraz dostanę od tego człowieka jakąś wiadomość. I nie pomyliłam się: w tym samym dniu zaprosił mnie na kawę po sąsiedzku. Trochę się wahałam, bo byłam świeżo po rozstaniu i nie chciałam od razu wchodzić w nowy związek. Ale stało się, jak się stało. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Poszliśmy na tę kawę i kiedy wyszliśmy z auta, rzuciliśmy się sobie w ramiona z namiętnym pocałunkiem. (śmiech) Było między nami jakieś magnetyczne przyciąganie, którego doznałam pierwszy raz w życiu. A mam 34 lata. Wymieniliśmy się spojrzeniami i dokładnie wiedzieliśmy co oboje chcemy zrobić. Czułam więc od początku, że to będzie wielka miłość i będziemy szczęśliwi. I tak jest do dnia dzisiejszego.

- Konrad na pewno wiedział kim jesteś. To miało wpływ na jego zachowanie?
- Wiedział. Ale ja nigdy nie odczuwałam, że to jest jakkolwiek ważne dla niego, czy jestem tą Mają z telewizji, czy tą Mają z osiedla. Ten świat show-biznesu jest poza naszym związkiem. To coś zupełnie odrębnego. Dlatego dla niego istotne jest jaka jestem tu i teraz. Jaka jest ta prawdziwa Maja. Oczywiście staram się być autentyczna również na zewnątrz. Ale wiadomo – to inny świat.

- W jednym z wywiadów powiedziałaś: „Odkąd pojawił się Konrad, mogę przenosić góry”. Jak to się dzieje?
- Tak odczuwam jego wsparcie.

- Wychowujecie wspólnie aż piątkę dzieci. Jak sobie z tym radzicie?
- To prawda: czasami zdarza się, że jest nas cała piątka. Mamy więc w domu bardzo wesoło. Ale ja to lubię, bo w mojej rodzinie zawsze było dużo ludzi. Kiedy przychodziło Boże Narodzenie, zjeżdżało się do nas ze dwadzieścia osób. Siadaliśmy wtedy na podłodze, bo nie było tylu krzeseł. Najważniejsze było jednak dla nas, że wszyscy się zjechali, możemy być razem i wspólnie spędzić święta.

- Trudno ułożyć sprawne funkcjonowanie takiej patchworkowej rodziny?
- Na pewno na początku to nie jest łatwe. Trzeba bowiem poznać każde dziecko. A one wiadomo – najpierw buntują się, bo nie do końca potrafią zrozumieć wszystkie sytuacje, które mają miejsce w ich życiu. Moi chłopcy mieli chyba 7 lat, kiedy poznali Konrada. Bardziej już kumali i nie robili problemów. Blanka jest starsza i mocniej to analizowała. Musiałam więc poświęcić więcej czasu na to, żeby mnie polubiła. Ale to nie było jakoś bardzo długo. Ogólnie gładko nam poszło, jeśli chodzi o dogadanie się z chłopakami i Blanką. Teraz tworzymy zgrany team. Oczywiście czasem zdarza się któremuś dziecku jakiś bunt. Ale to przejściowe sytuacje. Generalnie się dogadujemy.

- Jak wam się to udało?
- Poukładaliśmy naszą przeszłość. Musieliśmy przeanalizować i zostawić za sobą to, co było kiedyś. Ja tak zrobiłam. Z wieloma rzeczami początkowo nie mogłam się zgodzić i byłam bardzo sfrustrowana. Czułam niezgodę. Ale kiedy przegadałam to sama ze sobą i odpuściłam, nagle wszystko zaczęło się układać jak klocki Lego. To jest metoda na to: zostawić przeszłość za sobą i cieszyć się z tego, co jest tu i teraz, bo zmiany są zawsze na lepsze. Ja wychodzę z takiego założenia.

- Najciekawsze jest to, że duża rodzina nie przeszkadza ci w karierze.
- To kwestia dobrej organizacji. Ja lubię zawsze zaplanować sobie dzień, który mnie czeka – jeśli chodzi o obowiązki domowe i pracę. Ważne jest też wsparcie Konrada i jego mamy, która chętnie zostaje z dziećmi. Gdyby nie oni, na pewno nie dawałabym sobie tak łatwo rady.

- Skąd czerpiesz to pozytywne nastawienie do życia?
- Kiedy byłam nastolatką spotkała mnie tragedia: zachorowałam i miałam siedem poważnych operacji. Moja młodość to pobyt w szpitalu i późniejsza rehabilitacja. Takie było moje życie przez kilka dobrych lat. Nie było więc kolorowo. Dostałam od życia w kość – ale otrzymałam też siłę, aby walczyć, uśmiechać się i cieszyć się z życia. Dzięki temu doceniam każdy dzień, to, że mogę chodzić, bo diagnozy były naprawdę kiepskie. I odpukać: nic się nie zapowiada, że będzie gorzej. Korzystam więc z życia. Dziś jestem jednak bardziej odpowiedzialna za swoje zdrowie, bo wcześniej chciałam spróbować wszystkiego, również tego, czego nie powinnam próbować, jak snowboardu czy nart. „Kiedy jak nie teraz?” - myślałam wtedy. - „Jak mam przed sobą tylko 5 lat normalnego funkcjonowania, to chcę ten czas wycisnąć na maksa”. I okazało się, że te 5 lat przedłużyło się do dzisiaj. Najważniejsze, że jestem mamą czwórki maluchów, bo wcale nie było to oczywiste. Lekarz ostrzegał mnie, że prawdopodobnie nie będę mogła mieć dzieci. A tu proszę – czwóreczka. Życie jest przewrotne. Kiedyś żyłam bardziej nadzieję i wiarą niż tym, co mówili lekarze. I okazało się, że miałam rację.

- Chęć bycia mamą byłą u ciebie większe niż obawy, że może coś pójść nie tak?
- To było silniejsze ode mnie. Ja mam wrażenie, że zostałam stworzona do tego, aby być mamą. Sprawia mi to mega przyjemność. I myślę, że jestem dobrą mamą. Dlatego urodziłam czwórkę dzieci, a nie jedno. Ktoś oczywiście może pomyśleć, że to nieodpowiedzialne z mojej strony. Ja mam jednak w sobie tyle miłości macierzyńskiej, że nie wyobrażałam sobie, iż nie będę miała w ogóle żadnych potomków.

- A skąd się wzięło w twoim życiu śpiewanie?
- Śpiewanie pojawiło się w moim życiu za sprawą babci. To ona namawiała mnie na lekcje wokalu. Zauważyła, że lubię sobie coś nucić pod nosem i stwierdziła, że drzemie we mnie kawał dobrego głosu. To było jeszcze przed chorobą. Miałam wtedy w głowie zupełnie coś innego i śpiewanie to była dla mnie nuda. Uległam jednak namowom babci i poszłam na kilka lekcji wokalu. Szybko je przerwałam, bo uznałam, że to nic ciekawego. Ale zaczęłam jeździć na festiwale i przeglądy piosenki dla dzieci. Uświadomiły mi one, że skoro zajmuję pierwsze miejsca, to znaczy, iż coś jest w tym moim głosie. Postanowiłam więc iść w tę stronę. Najpierw były oczywiście chałtury na dansingach, a potem „X-Factor”.

- Dzisiaj niezbyt dobrze wspominasz w wywiadach ten program. Dlaczego?
- Ogólnie to była fajna przygoda dla młodej osoby, która wcześniej nie miała do czynienia z mediami i z tak wielką sceną. Każdy program rządzi się jednak swoimi prawami. Nie miałam więc zbyt dużego wpływu na to, co w nim śpiewam. Nie wszystkie utwory mi odpowiadały. Tylko z kilku byłam zadowolona. Oczywiście był to efekt braku doświadczenia. Ktoś, kto je ma, daje sobie radę z każdą piosenką. Tymczasem mnie bardzo spalał duży stres. A jeszcze z tyłu głowy miałam dzieci, którymi zajmowała się moja mama. Ledwo co skończyli wtedy po roku.

- Chociaż nie wygrałaś, to zostałaś dostrzeżona. Czyli warto było wziąć udział w takim programie?
- Tak czy inaczej warto. Mogłam się bowiem pokazać światu, że istnieję i mam coś do zaśpiewania. Myślę, że rozmawiamy dzisiaj dzięki „X-Factorowi”. Od tego wszystko się zaczęło. Oczywiście ważne było też, jak to dalej pociągnęłam. To było po mojej stronie. Niektórzy twierdzą, że trochę wolno idzie ta moja kariera. A ja uważam, że idzie w takim tempie, jakie sama sobie narzuciłam. Kocham muzykę, ale priorytetem jest dla mnie rodzina. I ja na nią postawiłam. Dlatego tak długo nagrywałam swoją pierwszą płytę. To jeden z synów chorował, to drugi. Ciągle coś się działo. Wszystko się więc przedłużało. Ale nie mam do nikogo pretensji, bo widocznie tak miało być. Mogłam oczywiście zrzucić chłopaków mamie i powiedzieć: „Muszę jechać nagrywać, a ty z nimi zostań. Dasz radę”. Ale ja tak nie potrafię. Dlatego teraz, kiedy mam koncerty, staram się zabierać dzieci ze sobą. Ciężko mi bowiem bez nich. Póki co, nie widzę innej opcji.

- Jak dzisiaj oceniasz swoją pierwszą płytę?
- Pierwsze koty za płoty. (śmiech) To nie jest coś, z czego jestem na maksa dumna. Widać, że szukam dopiero swojej tożsamości. Starałam się jednak jak mogłam, żeby wyszło coś fajnego. Jest tam kilka utworów, które są niezłe, ale i tak bym je podrasowała. Cóż: dzisiaj mam już inne doświadczenie i inną głowę niż kiedyś.

- Trzykrotnie próbowałaś zostać reprezentantką Polski w konkursie Eurowizji. Dlaczego ci tak na tym zależy?
- To fajna przygoda. I fajni ludzie naokoło. Dlaczego więc nie próbować?

- W tym roku z „Never Hide” miałaś chyba największe szanse.
- Może i tak. To fajny utwór, ale zajęłam niskie miejsce. Nie miałam jednak na to wpływu. Byłam z siebie bardzo zadowolona: jak na występ na żywo, poszło mi całkiem dobrze. Nie mam więc do siebie żadnych pretensji.

- Będziesz dalej próbować?
- Jak na tę chwilę, to mówię: wystarczy. Ale gdybym kiedyś stworzyła fajny utwór, który pasowałby pod Eurowizję, to czemu nie? Przecież nikt mi nie zamknął drzwi.

- Oprócz tego, że jesteś mamą i piosenkarką, to jesteś również influencerką internetową z 280 tysiącami fanów na Instagramie. Jak to się stało?
- To chyba COVID sprawił. (śmiech) Wielu artystów stało się wtedy influencerami internetowymi. Życie nas zmusiło do tego. Ale nie jest mi z tym źle. To moja praca i przyjemność. Bardzo lubię ze swoimi fanami rozmawiać. A oni chcą mnie słuchać i oglądać. Czasem dostaję taką wiadomość, że ktoś mnie lubi z rana zobaczyć, bo dzięki temu ma lepszy cały dzień. Naprawdę. Takie wiadomości motywują mnie do działania dalej.

- Sporo pokazujesz na Instagramie. Gdzie stawiasz granice swej prywatności?
- Ciężko powiedzieć. Na pewno nigdy nie postąpię wbrew sobie. Pokazuję dziewczynki, to jak się powoli rozwijają, bo wszyscy czekają na to, chcą zobaczyć jak to u nas jest w rodzinie.

- Czujesz się jak ryba w wodzie w świecie show-biznesu. Za co go najbardziej lubisz?
- Trudne pytanie. Na pewno za to, że mogę poznawać coraz to nowe rzeczy i ciągle się zmieniać. Wcześniej nigdy bym nie pomyślała, że mogę zrobić to czy tamto. A dzisiaj wiem, że stać mnie nawet na więcej. Bo ciągle się uczę, dzięki temu, że osoby, które mnie otaczają, dają mi energię, bym szła dalej i robiła swoje. Media stwarzają możliwości, by próbować ciągle czegoś nowego. A nie tylko żyć monotonnie i nudnie.

- To co chciałabyś jeszcze osiągnąć?
- Na pewno chciałabym nagrać i wydać nową płytę. I zbudować dom. To przyziemne, ale najważniejsze dla mnie rzeczy. Generalnie chciałabym robić to, co kocham: być na scenie, tworzyć muzykę, działać medialnie. I żebym na liście najcenniejszych gwiazd w Polsce według „Forbesa” pięła się coraz wyżej, bo znaleźć się na niej w zeszłym roku, było dla mnie wielkim wyróżnieniem.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.