Małgorzata Olasińska-Chart: Jesteśmy tam, gdzie bez pomocy z zewnątrz ludzie nie przeżyją, gdzie są największe kryzysy humanitarne
- Nie możemy pomóc wszystkim, czasem musimy dokonywać dramatycznych wyborów - mówi Małgorzata Olasińska-Chart, dyrektorka programu pomocy humanitarnej w Polskiej Misji Medycznej - stowarzyszenia, które właśnie świętuje jubileusz 25 lat istnienia i pomagania.
„Jesteśmy tam, gdzie nie ma słowa wybór” - to motto Polskiej Misji Medycznej. Co oznacza w rzeczywistości?
Z lekarzami z Polski prowadzimy szkolenia w szpitalach w Afryce i Azji. Na Bliskim Wschodzie pomagamy uchodźcom w obozach. Otaczamy opieką medyczną kobiety w ciąży i małe dzieci.
Działamy tam, gdzie bez pomocy z zewnątrz ludzie nie przeżyją, gdzie są największe kryzysy humanitarne na świecie, a ludzie nie mają dostępu do leków, lekarza, żywności, wody pitnej ani nie mają schronienia.
Gdzie obecnie działa Polska Misja Medyczna i czym się zajmuje?
Oprócz krajów, w których pomagamy stale (Irak, Tanzania, Zambia, Senegal, Jordania), mamy olbrzymi program medyczny w Ukrainie, gdzie otworzyliśmy oddział PMM. Jednak obecnie największym kryzysem jest sytuacja w Gazie. Trwa tam ludobójstwo Palestyńczyków, a armia Izraela łamie prawa człowieka oraz międzynarodowe prawa humanitarne. Zostało to potwierdzone w raporcie wysłanniczki ONZ ds. praw człowieka, Franceski Albanese z 25 marca tego roku. Według informacji od oficerów armii izraelskiej w pierwszych tygodniach wojny Izrael używał w Gazie systemu Lavender. To system sztucznej inteligencji służący do identyfikacji potencjalnych celów, czyli ludzi. Lavender miał namierzać terrorystów z Hamasu, a następnie armia miała ich likwidować.
W szczytowym momencie Lavender miał wskazywać nawet 37 tysięcy osób rzekomo będących bojownikami Hamasu na podstawie danych, które zostały wgrane do tego systemu.
Jak odbywała się weryfikacja z Lavendera?
W pierwszych tygodniach wojny de facto nie odbywała się. Dowództwo armii izraelskiej całkowicie polegało na danych z Lavendera, tak wynika z opublikowanych rozmów z oficerami armii Izraela.
Odpowiedź Izraela na atak Hamasu jest nieproporcjonalna: na jednego bojownika Hamasu ginie trzydziestu pięciu cywili. Liczba ofiar w Gazie zbliża się już do 36 tysięcy.
Tymczasem Palestyńczycy nie mogą się wydostać z Gazy, to enklawa z zamkniętymi wszystkimi granicami. Strefa ta jest systematycznie bombardowana i dziś wygląda jak Warszawa w 1944 roku. Brakuje żywności, trzydzieścioro pięcioro dzieci zmarło z głodu. Polska Misja Medyczna współorganizowała międzynarodowy zespół medyczny, który właśnie przekroczył granicę między Izraelem a Palestyną i już pracuje w szpitalu w Gazie. Członkami zespołu są lekarze z Jordanii, Omanu i Kataru, którzy będą tam pracować przez dwa tygodnie. Praca w tamtejszych warunkach oznacza olbrzymi poziom stresu, nie tylko ze względu na zagrożenie życia, bo ci ludzie pracują pod bombami, ale także ze względu na to, co ich tam czeka.
Członkowie misji przeprowadzają operacje bez znieczulenia, bo nie ma środków do anestezji, przy świeczkach, bo nie ma paliwa do generatorów. Rany przemywają octem winnym. Widzą noworodki umierające bez inkubatorów, bo nie ma prądu.
Poziom cierpienia i bezradności, jaką odczuwają lekarze, jest tak wysoki, że dłużej niż dwa tygodnie nie da się tego znieść.
To sytuacje trudne do wyobrażenia, tymczasem są codziennością lekarzy PMM. Co ich motywuje do takiej pracy?
Poczucie misji. To lekarze, którzy decydują się poświęcić swój czas i zamiast spędzać urlopy na plaży, jadą do miejsc, gdzie stają wobec niewyobrażalnych potrzeb. Naszych wolontariuszy motywuje również chęć pomocy. Jednak nie na zasadzie nagłego porywu serca.
Mamy wielu kandydatów, którzy do nas piszą, że przeżyli jakiś zawód, załamanie, wypalili się w korporacji albo stracili sens życia. Tymczasem my nie szukamy nikogo w kryzysie.
Nasz wolontariusz musi być stabilny i wiedzieć, co chce z nami zrobić, potrafi oszacować własne siły psychiczne, zdaje sobie sprawę z poziomu ryzyka takiego wyjazdu. Motywację dla naszych lekarzy stanowi również chęć podzielenia się z pacjentami swoją wiedzą, doświadczeniem i umiejętnościami oraz duża doza medycznej empatii. Wolontariusze, którzy wracają z Tanzanii, Zambii czy Ugandy, mają poczucie spełnienia, ponieważ niosą pomoc ludziom, którzy są jej kompletnie pozbawieni. Mamy medyków, którzy pracują z nami od 10, 12 lat i wciąż jadą na kolejne misje z Polską Misją Medyczną.
Jak powinna wyglądać zaplanowana pomoc humanitarna i do czego powinna prowadzić?
Pomoc humanitarna to pomoc ratująca życie, niesiona w nagłych kryzysach - od konfliktów zbrojnych po nagłe katastrofy naturalne. Jej celem jest zaspokajanie podstawowych potrzeb osób poszkodowanych, takich jak dostęp do żywności, leków, wody, schronienia i opieki zdrowotnej. To również dystrybucje paczek żywnościowych, pakietów higienicznych czy gotówki. Pomoc humanitarną niesiemy w ciągu pierwszych kilkunastu tygodni od wybuchu konfliktu.
Poza pomocą natychmiastową szukamy także długoterminowych rozwiązań.
Mam na myśli pomoc rozwojową, która ma na celu zostawienie trwałej zmiany społeczności, której pomagamy, zbudowanie struktur, przekazanie wiedzy tak, aby tamtejsza ludność została z narzędziami, które jej posłużą, kiedy my to miejsce opuścimy.
Udzielenie pomocy wszystkim potrzebującym jest niemożliwe. Jak wyznaczacie ramy, w których pomagaliście?
To prawda, nie pomożemy wszystkim. Po pierwsze, robimy rozpoznanie potrzeb, a potem oceniamy nasze zasoby - finansowe, ludzkie, logistyczne. I wtedy wybieramy miejsce i grupę ludzi, którym jesteśmy w stanie nieść efektywną pomoc.
Kiedy wybuchła wojna za naszą wschodnią granicą, pisały do nas setki organizacji i szpitali z Ukrainy, że potrzebują leków, sprzętu i lekarzy. Byliśmy zalani falą próśb o pomoc.
W pierwszej kolejności zrobiliśmy analizę własnych zasobów i analizę potrzeb. Okazało się, że potrzeby są bez dna, w związku z czym najpierw patrzyliśmy na grupy, którym pomagamy od zawsze: matki, kobiety w ciąży, noworodki i dzieci do lat pięciu - to nasi beneficjenci, im pomagamy w pierwszej kolejności. W kolejnym kroku sprawdziliśmy, gdzie położone są szpitale. Nie mniej niż 18 kilometrów od linii frontu - to granica przyjęta przez WHO i uznawana za bezpieczną do pracy. Po wyborze szpitali nawiązaliśmy kontakty z lekarzami z Ukrainy, prosiliśmy o konsultacje, ekspertyzy. Rozpoznaliśmy potrzeby. Potem oszacowaliśmy własne środki, ludzi, finanse, logistykę. I rozpoczęliśmy działania.
Od początku wojny dostarczyliśmy sprzęt do 46 szpitali neonatologicznych w Ukrainie oraz do 120 szpitali miejskich.
Prowadziliśmy także szkolenia w kilkudziesięciu szpitalach z zakresu obsługi tego sprzętu. Mamy trzy kliniki mobilne oraz mobilne laboratorium w obwodzie Charkowskim i Sumskim.
Spotyka się pani z opinią, że w Polsce też potrzebna jest pomoc, więc kogo obchodzi Gaza czy Ukraina i tamtejsi chorzy?
Jeszcze kilka lat temu często słyszeliśmy zarzuty, że w Polsce też brakuje specjalistów, a na wizyty czeka się latami. Dzisiaj sytuacja się zmieniła. Ostatnie rankingi najbardziej rozwiniętych i bogatych państw świata plasują Polskę na 21. miejscu. Mamy działającą służbę zdrowia, możliwość prywatnych ubezpieczeń lub prywatnej wizyty u specjalisty. Mamy fundacje i stowarzyszenia. Mamy crowdfunding i zbiórki na portalach internetowych. Możemy liczyć na rodzinę, przyjaciół i sąsiadów. W krajach, w których działa PMM, nic takiego nie istnieje.
Tamtejsi ludzie nie mają nic. Publiczna służba zdrowia nie działa. Nie ma platform crowdfundingowych. Przyjaciele, rodzina, znajomi mają tyle samo, czyli zero.
Mieszkańcy nie mogą wyjechać z kraju, ponieważ granice są zamknięte, a jeżeli nie są zamknięte, potrzebują wizy, której nikt im nie da, bo są Syryjczykami czy Irakijczykami. Stąd nielegalne migracje. Sytuacja Polaków i ludzi z miejsc, w których pomagamy, jest nieporównywalna, mieści się na przeciwległych biegunach. Nie potrafimy sobie wyobrazić, że cały dobytek tamtejszych ludzi zmieści się w siatce, że mają tylko jedne klapki, jeden T-shirt i mieszkają w domku z cegieł zrobionych z błota. Najbliższy szpital jest oddalony o kilkadziesiąt kilometrów, zresztą i tak za pobyt w nim trzeba zapłacić. Nawet jeżeli to trzy dolary czy pięć - ci ludzie ich po prostu nie mają.
Czyją twarz ma Polska Misja Medyczna?
Twarz Hebe. To 12-letnia Syryjka, którą spotkałam, kiedy wraz z naszą prezeską byłyśmy w Turcji. Przewoziłyśmy pieniądze dla syryjskich lekarzy na zakup leków, było to w 2018 roku po dużych bombardowaniach. Trwał exodus z Aleppo. Kiedy byłyśmy na granicy turecko-syryjskiej, jeden z tamtejszych lekarzy powiedział, że w pobliżu żyje syryjska rodzina uchodźców z dziewczynką, której bomba urwała nogi. Kiedy poznałam Hebe, od czterech lat żyła bez nóg. W Turcji usiłowali dorobić jej jakieś protezy. Były zrobione z… gąbki, tylko wykończenia stóp zostały zrobione z czegoś, co wyglądało jak gips. Postanowiłyśmy zorganizować pomoc dotyczącą oprotezowania Hebe, a może też innych dzieci syryjskich w Turcji i Syrii. Początkowo planowałyśmy, że Hebe dostanie protezy w Polsce, tu przejdzie proces ich dopasowania i rehabilitacji. Jednak to był moment, kiedy państwo polskie nie wydawało wiz Syryjczykom, takie obowiązywały dyrektywy polityczne. Na szczęście dzięki naszej interwencji polski rząd sfinansował protezy dla Hebe. Zostały zrobione w Turcji.
To otworzyło nam olbrzymie drzwi do pomocy dzieciom syryjskim po amputacjach wojennych. Do dziś udało nam się wyprodukować ponad pięćset pięćdziesiąt protez dla syryjskich dzieci i kobiet. A zaczęło się od Hebe.
Czy pomoc humanitarna PMM jest wszędzie przyjmowana z otwartymi ramionami?
Oczywiście. Zawsze jedziemy tam, gdzie jesteśmy potrzebni i zaproszeni. Nie ma pomocy na siłę…
W historii Polskiej Misji Medycznej widzę metaforę rzeki: płynie przez Polskę, zbiera wody z dopływów i rozlewa się po całym świecie. Gdzie są jej źródła?
Polska Misja Medyczna od 1999 roku pomaga najbardziej potrzebującym. Stowarzyszenie zostało założone przez grupę polskich lekarzy i pielęgniarek. Wśród nich był do dzisiaj pracujący w PMM, obecny członek naszego Zarządu, chirurg Jarosław Gucwa. Bezpośrednim impulsem, który doprowadził do powołania PMM, była katastrofa humanitarna spowodowana wybuchem wojny w Kosowie i masowymi ucieczkami Albańczyków z terenów objętych konfliktem. Rekrutacja do naszego zespołu medycznego odbywa się poprzez media społecznościowe. W tej chwili tworzymy Emergency Medical Team, czyli zespół do reagowania w nagłych przypadkach katastrof naturalnych czy konfliktów zbrojnych generujących duże liczby ofiar, ludzi przesiedlonych, uchodźców pozbawionych miejsca do życia i dostępu do pomocy medycznej. Naszym celem jest stworzenie grupy siedemdziesięciu przetrenowanych medyków. Chcemy, aby ten zespół certyfikował się w Światowej Organizacji Zdrowia. W tej chwili mamy przeszkolonych blisko czterdzieści osób. W bazie danych posiadamy oczywiście więcej medyków, którzy są związani z nami jako potencjalni wolontariusze. Są w gotowości, „w blokach startowych”. Jeśli jest potrzeba i szukamy lekarza danej specjalizacji, wówczas wysyłamy mail i czekamy, kto się zgłosi. Za dziesięć dni jadę do Iraku z dermatologiem, pediatrą i seksuologiem.
Będziemy prowadzić szkolenia w obozie Hasansham, w którym mieszka sześć tysięcy przesiedlonych rodzin irackich, głównie dzieci i kobiety. Nie mają prawa wyjścia z tego obozu, ponieważ mężczyźni z ich rodzin byli związani z ISIS.
Państwo irackie umieściło te rodziny w obozie, nie dając im dowodów tożsamości i zabraniając opuszczania obozu nawet w nagłych przypadkach medycznych. Od zeszłego roku prowadzimy tam klinikę. To pierwsza pomoc medyczna, która dotarła do tego obozu po ośmiu latach! Medycy z Polski będą też wspierać lokalny personel w konsultacjach medycznych oraz w rozpoznawaniu skutków przemocy w rodzinach. To odpowiedź na prośbę ze strony lokalnego personelu medycznego w Iraku, aby przeprowadzić szkolenie dla personelu medycznego i pracowników społecznych oraz nauczyć ich rozpoznawania i reagowania na symptomy przemocy w rodzinie. Będą to działania bez precedensu. Do tej pory, podobnie jak w wielu krajach rozwiniętych, także u nas, przemoc domowa była tematem tabu, kobiety zostawały z tym same. Trzeba też pamiętać, że kraje, w których pomaga PMM, to państwa ubogie, w konflikcie wojennym, w konflikcie wojny domowej, bądź zewnętrznego agresora, niewydolne finansowo, które nie mają żadnej instytucji publicznej czy fundacji mogącej nieść pomoc krzywdzonym kobietom. Kobiety naprawdę zostają same z tym problemem. O tym, co je spotyka, nie powiedzą nawet koleżance czy mamie.
Co pozostaje największym wyzwaniem dla Polskiej Misji Medycznej?
Stabilność finansowa, która pozwoliłaby nam planować działania. Jesteśmy tak zwanym trzecim sektorem, czyli nie mamy zagwarantowanych pensji z budżetu państwa ani nie jesteśmy firmą komercyjną. Żyjemy z wpłat Polaków, ze zdobytych grantów, wygranych konkursów. To sprawia, że nasza stabilność finansowa poddana jest wielu ryzykom.
Jednocześnie chcielibyśmy, aby konfliktów, które niosą ze sobą głód, cierpienie i generują olbrzymią liczbę ofiar, było jak najmniej.
Skala cierpienia, utraty zdrowia i życia jest na całym świecie tak olbrzymia, że co roku wszystkie organizacje humanitarne życzą sobie, żeby kolejny rok był po prostu spokojny.
Jak świat wyglądał 25 lat temu, kiedy zaczynaliście, a jak wygląda dzisiaj?
Sądzę, że sam świat niewiele się zmienił przez to ćwierćwiecze. Może było mniej konfliktów, a może po prostu o nich nie wiedzieliśmy? Rozwój mediów społecznościowych, internetu, stworzenie możliwości bardzo szybkiego przekazu informacji, zmieniło też oblicze pomocy humanitarnej. Dowiadujemy się o problemach o wiele szybciej, ale też mamy wrażenie, że jest ich więcej niż 25 lat temu, ponieważ docierają do nas informacje także z tych zakątków świata, o których dawniej się nie mówiło, które nie były w zainteresowaniu geopolitycznym naszych mediów. Jak wspomniałam, świat się nie zmienił, ale zmieniło się myślenie o pomocy humanitarnej. Spotykamy się z o wiele większym zrozumieniem i chęcią wspierania takich organizacji jak Polska Misja Medyczna. Społeczeństwo o nas wie. Wie także biznes, przedsiębiorstwa i firmy, które zdają sobie sprawę, że muszą część swojego dochodu przeznaczyć na pomoc innym, ponieważ jest to społecznie wymagane, akceptowane i oczekiwane. A my nie ukrywamy, że pomoc biznesu, czyli przekazywanie grantów czy donacji na rzecz pomocy humanitarnej, jest dla nas bardzo ważnym źródłem wsparcia. Nie mówię tylko o tym, że to pieniądze ważne do niesienia pomocy, że to jest ważne dla wizerunku danej firmy, ale przede wszystkim jest to istotne dla budowania społeczeństwa obywatelskiego i świadomości ludzi. To budowanie społecznej, globalnej odpowiedzialności. Polacy nie patrzą jedynie pod swoje nogi, ciesząc się, że stać ich na wakacje, albo posłanie dziecka na kolejny kurs czy zajęcia. Zdajemy sobie sprawę, że mamy szczęście, ponieważ gdybyśmy urodzili się kilkaset kilometrów dalej na wschód, moglibyśmy być Białorusinami czy Ukraińcami i dziś mierzylibyśmy się z działaniami wojennymi. Albo że mieszkamy niecałe trzy godziny lotu na północ w stosunku do Bliskiego Wschodu, co sprawia, że nie musimy żyć w obozie w Zaatari i być uchodźcą syryjskim.
Ta odpowiedzialność w nas istnieje i my ją akceptujemy, odpowiadamy, dzielimy się, wspieramy, robimy zbiórki, udostępniamy, wpłacamy - i to jest dla nas ważne. Nie stawiamy już pytań o głodne dzieci, rodziny żyjące w ubóstwie, czy brak dostępu do podstawowej opieki medycznej.
Nasz kraj jest wydolnym finansowo, bogatym państwem, które może rozwiązać swoje problemy własnymi środkami i własnymi siłami. A kiedy ma się coś więcej i podzieli się z innymi, to czuje się radość i spełnienie, a to staje się najważniejsze.