Maliński był prorokiem
Byłem na wykładzie w synagodze Kupa. Rabin mówił długo, ale tam jest taki dobry zwyczaj, że zjada się w trakcie owoce, ciastka i wino. Wino mi się nie podobało, bo słodkie, a ja takiego nie piję. Ale wykład. Boże, jaki wykład! Prorokiem może być kobieta. Może też (i przeważnie jest) mężczyzna. Lepiej jednak nie być prorokiem, bo to nieprzyjemna robota, która może się skończyć nawet na krzyżu albo w zakładzie psychiatrycznym.
Niewykluczone, że wokół nas kręci się wielu proroków, którzy jednak działają w uśpieniu, jak np. szewcy, którzy akurat nie robią butów. Szewcy to czy nie szewcy? Prorocy, nie prorocy? Prorok może być jak dostawca pizzy, który pizzę jak proroctwo ludziom od Boga dostarcza, może być też jak kucharz, który sam proroctwo (pizzę) przygotowuje. Raz lepiej, raz gorzej. W każdym razie większość proroków doznawała w pewnym momencie natchnienia. Kto nie wie, co to natchnienie, ten nie ma dostępu do największej radości. Jak jest natchnienie, to wszystko się rzuca i tworzy.
Trzy dni po synagodze byłem na pogrzebie księdza Mieczysława Malińskiego. Tego, który słynął z super-krótkich i treściwych kazań u sióstr wizytek, tego, który był przyjacielem Jana Pawła II, którego oskarżyli, że był agentem, na którego mszach po tym zaczęło się pojawiać mniej wiernych, i wreszcie na którego przedwczorajszym pogrzebie cały Kraków, wraz z panią prezydentową objawił się tłumnie. Po wizycie w synagodze wiem. Maliński był wzruszony i wzruszał innych. I obojętne, czy ktoś wierzy, czy nie - Maliński był prorokiem.