Marcin Dzieński. Mistrz świata w bieganiu po ścianach
Marcin Dzieński, 23-letni zawodnik AZS PWSZ Tarnów, na mistrzostwach świata w Paryżu pokazał, że we wspinaczce na czas nie ma sobie równych. Teraz poważnie myśli o olimpijskim medalu.
- Nie mógł Pan chyba wywalczyć tytułu mistrza świata w lepszym momencie.
- Dlaczego?
- Bo raptem sześć tygodniu temu MKOl potwierdził, że wspinaczka sportowa zostanie włączona do programu igrzysk w Tokio w 2020 r. Ten sukces może więc sporo u Pana zmienić.
- Rzeczywiście, w tym sensie ładnie się wstrzeliłem (śmiech). To historyczny moment dla światowej wspinaczki. Dla polskiej również, bo do tej pory żaden z naszych zawodników nie zdobył mistrzostwa świata i cieszę się, że przyłożyłem rękę do tego osiągnięcia.
- Jako dyscyplina olimpijska wskoczycie teraz zapewne na inną półkę: zarówno finansowania, jak i medialnego zainteresowania.
- Wszyscy mamy taką nadzieję. Na własnej skórze doświadczyłem, że w Polsce inaczej patrzy się na sporty olimpijskie, a inaczej na pozostałe. Media, sponsorzy - to wszystko ma znaczenie. Wsparcie finansowe jest w sporcie bardzo ważne. Dzięki temu można się skupić wyłącznie na treningach.
- Pan do tej pory był w stanie utrzymywać się ze wspinaczki?
- Różnie z tym bywało. W ubiegłym roku miałem sponsora, ale potem nastąpił koniec współpracy. Stałem też na podium mistrzostw Europy i załapałem się na ministerialne stypendium, więc mam nadzieję, że teraz, jako mistrz świata, też takie dostanę.
- To raczej przesądzone. Ba, jako mistrz świata w dyscyplinie olimpijskiej powinien Pan zostać objęty programem „Klubu Polska”, który dopieszcza polskich faworytów do medali igrzysk. Zapewnia wysokie stypendia, pieniądze na przygotowania.
- Prawdę mówiąc, na razie nie wiem, jak to będzie wyglądało. Nie rozmawiałem jeszcze z nikim na ten temat. Temat igrzysk jest świeży, więc dopiero powoli się to będzie docierało. Na pewno na razie nie wygląda to u nas tak, jak w innych sportach olimpijskich. Wiem, jak funkcjonują na przykład skoczkowie narciarscy, bo znam kilka osób z tego środowiska. To jest przepaść, niebo a ziemia.
Myśl o medalu w Tokio od razu zakiełkowała mi w głowie, gdy pojawiła się informacja, że wspinaczka będzie na igrzyskach.
- A jak to u was wygląda?
- Na przykład sami musimy sobie organizować wyjazdy. Nam nie chodzi o jakieś kosmiczne potrzeby, po prostu byłoby wygodniej, gdyby pojawiła się jakaś szersza kadra trenerska i wszystko było ogarnięte bardziej profesjonalnie. Choćby od strony logistycznej. Teraz działa to na takiej zasadzie, że każdy sobie rzepkę skrobie.
- Za wyjazdy płacicie sobie sami?
- Mamy dofinansowania z ministerstwa i Polskiego Związku Alpinizmu.
- PZA bardziej kojarzy się zimowymi wyprawami w Himalaje niż wspinaczką sportową. Nie przydałby się teraz Polski Związek Wspinaczki Sportowej?
- Przydałby się, ale nie wiem, czy dojdzie do jego stworzenia.
- Igrzyska to dla waszej dyscypliny duża szansa. Zresztą w Polsce boom na wspinaczkę trwa już od pewnego czasu.
- To prawda, zainteresowanie tą dyscypliną się zwiększa, na ścianach i zawodach pojawia się coraz więcej ludzi i coraz więcej osób o tym mówi. Po moim złotym medalu widziałem na Twitterze wpis Justyny Kowalczyk, że po raz pierwszy oglądała zawody we wspinaczce na czas i jej się podobało. Bardzo się ucieszyłem, że taka postać nas zauważyła, a do tego jeszcze tak się zdarzyło, że wygrałem. To megamotywujące.
- Teraz Pan też będzie mógł zostać mistrzem olimpijskim, jak ona.
- Myśl o medalu w Tokio od razu zakiełkowała mi w głowie, gdy pojawiła się informacja, że wspinaczka będzie na igrzyskach. Na razie jednak jeszcze nie wiadomo, jak będzie wyglądała olimpijska rywalizacja. Nawet tutaj, w Paryżu, podczas MŚ byliśmy na rozmowach, ale szczegółów wciąż nie ma. Forsowany jest pomysł, żeby zrobić trójbój - połączyć wspinaczkę na czas, bouldering i wspinaczkę na prowadzenie. Tymczasem tak naprawdę te konkurencje bardzo się od siebie różnią i żyję nadzieją, że jednak ich nie połączą. Bo jak to oceniać, jak punktować, jak przeprowadzać kwalifikacje? To całkowicie zmieniłoby nasz sport, na gorsze. Wiążące decyzje mają zapaść w ciągu najbliższych miesięcy. Ja wolałbym, żeby we wspinaczce rozdawano po trzy komplety medali, a nie jeden.
- Pańska konkurencja, bardzo widowiskowa, faktycznie by na tym ucierpiała.
- Właśnie. Bywa, że na nasze zawody przychodzą przypadkowi ludzie i są pod wielkim wrażeniem. To dyscyplina zrozumiała nawet dla zwykłego Kowalskiego, który nie zna tego sportu - wygrywa ta osoba, która szybciej znajdzie się na górze. I faktycznie jest to bardzo widowiskowe, bo my naprawdę biegamy po ścianach - 15 metrów w 5 sekund. Szybko.
- W Paryżu po zwycięskim finale były wielkie emocje?
- Tak. Po rundzie eliminacyjnej, która mi totalnie nie wyszła, byłem na siebie wściekły, bo nie przywykłem do tego, żeby biegać z takim czasem w eliminacjach. 6,30 sekundy dało mi siódme miejsce. Byłem zażenowany swoim występem, ale jednocześnie zmotywowany, żeby potem pokazać swoje maksimum. Dużo działo się w mojej głowie, ale na szczęście wyszło wszystko na plus i ułożyło się perfekcyjnie.
- Co jest najważniejsze: siła, technika, taktyka czy głowa?
- Głowa. 80 procent sukcesu. Na treningach można bić rekordy świata, ale gdy przyjeżdża się na mistrzostwa, gdzie jest najwięcej stresu i człowiek się nakręci, że to są najważniejsze zawody, to można skończyć na eliminacjach. Choć oczywiście bez odpowiedniego przygotowania fizycznego też można zapomnieć o sukcesach. Na to się składają lata treningów i wyrzeczeń.
- Co takiego jest w tarnowskim powietrzu, że rodzą się tu wybitni wspinacze? Produkuje się tu mistrzów we wspinaczce na czas na masową skalę.
- W Tarnowie panuje po prostu „czasówkowa” atmosfera, ale mamy też znakomitych wspinaczy, którzy boulderują i prowadzą. Mamy na przykład dwie utalentowane juniorki, Olę i Natalię Kałuckie, które startują w trzech dyscyplinach. Tomasz Oleksy też jest przykładem zawodnika, który z sukcesami startował w trzech konkurencjach.
- Oleksy to w ogóle legenda tarnowskiego wspinania.
- I można chyba powiedzieć, że od niego wszystko się zaczęło. Swego czasu Tomek był moim idolem. Gdy zaczynałem jako mały chłopak, patrzyłem w niego jak w obrazek. Aż w końcu wszedłem na jeszcze wyższy poziom.
- I co teraz?
- Teraz jestem mistrzem świata i nie zamierzam się zatrzymywać.