Górski, Deyna, Tomaszewski, Szymkowiak - między innymi z takimi sławami polskiej piłki zetknął się Marian Szarama. W drugiej połowie lat 70. był wyborowym strzelcem Resovii.
Dzieciństwo spędził w Bytomiu. Bywał z ojcem na meczach reprezentacji Polski w Chorzowie, na własne oczy widział w akcji nawet Pelego, który zawitał na Śląsk z drużyną Santosu. - W młodych latach, oczywiście, nie ograniczałem się do kibicowania - podkreśla Marian Szarama (rocznik 1948). - Uganiałem się za piłką na boisku szkolnym, na klepiskach przy „familokach”. Pewnego razu mój tata - przed wojną bramkarz lwowskiej Lechii -zaprowadził mnie na trening Polonii Bytom.
Debiut przeciw Lubańskiemu
W barwach Polonii dość szybko udało mu się zaliczyć debiut w 1 lidze (obecnej ekstraklasie). 22 czerwca 1966 roku 18-letni napastnik stanął u boku Szymkowiaka, Anczoka i Liberdy, a naprzeciw Lubańskiego i innych gwiazd Górnika Zabrze. Prestiżowy pojedynek toczył się na Stadionie Śląskim, w obecności kilkudziesięciu tysięcy widzów.
W relacji z tego meczu nasz rozmówca figuruje jako „Szarma”. - Moje nazwisko przekręcano na różne sposoby. Gdy w latach 70. odbierałem meble, to na szafie umieszczono kartkę z nazwiskiem… Szarmach - uśmiecha się pan Marian.
- To, że mogłem w 1966 roku zadebiutować w lidze, było poniekąd sprawą przypadku - przyznaje. Polonia musiała tamtego dnia radzić sobie bez 5 kluczowych graczy, w tym bez Banasia, Bajgera i Pogrzeby, którzy przy okazji wyjazdu na mecz Pucharu Intertoto odłączyli się od ekipy i zostali na Zachodzie. Trener bytomskiego zespołu sięgnął zatem po rezerwowych. Szarama był o włos od zdobycia bramki - wycelował w poprzeczkę. Derby wygrał jednak Górnik, a poloniści, którzy przed spotkaniem mieli jeszcze szansę na tytuł wicemistrzowski, ukończyli rozgrywki na trzecim miejscu.
Tomaszewski skapitulował 4 razy
Wcześniej Szarama został dostrzeżony przez trenera reprezentacji Polski juniorów. W sparingowym meczu na centralnym juniorskim obozie 4 razy zmusił do kapitulacji bramkarza, który nazywał się… Jan Tomaszewski. Dzięki tym strzeleckim popisom zagrał w jak najbardziej oficjalnym już meczu z ZSRR. Tomaszewski do składu się nie załapał… Z kolei w starciu z NRD Szarama wszedł na boisko za Kazimierza Deynę. W 1966 roku był podstawowym zawodnikiem reprezentacji, która triumfowała w skandynawskim turnieju o Puchar Bałtyku.
Po czterech latach znalazł się w orbicie zainteresowania selekcjonera reprezentacji młodzieżowej. W wyjazdowym pojedynku z Włochami „grzał ławę”, ale dzisiaj i tak ma satysfakcję, bo na ten mecz powołał go „Trener Tysiąclecia” Kazimierz Górski.
Studiował i grał
Do obowiązków szkolnych zawsze przykładał wagę; po maturze zapragnął studiować w warszawskiej AWF. Na egzaminy sprawnościowe pojechał z… nogą w gipsie! - W stolicy pracował znany lekarz Henryk Soroczko, który opiekował się piłkarską reprezentacją Polski. Mówili na niego „Cudowny Mandaryn”, bo strzykawką wyciągał sok z pomarańczy - śmieje się pan Marian. - Egzaminy na AWF, które trwały z 10 dni albo i dłużej, zdawałem w ostatniej grupie. Zanim udałem się na tor przeszkód, Soroczko ściągnął mi z nogi gips i dał blokadę. No i zdałem…
W czasie studiów bynajmniej nie wziął rozbratu z grą w piłkę. Początkowo występował w zespole AZS AWF Warszawa, po czym ściągnęła go do siebie ekstraklasowa Gwardia Warszawa. - Była to mocna ekipa, za mojej bytności przewinęli się przez nią m.in. Żmuda, Szymanowski, Kraska, Masztaler, Wawrowski, Szymczak - wylicza. - Poza tym Gwardia, klub milicyjny, miała szerokie wpływy i możliwości organizacyjne. Prezes zarządu klubu pracował w biurze paszportów, dzięki czemu mieliśmy atrakcyjne wyjazdy zagraniczne.
Z okresu gwardyjskiego zapamiętał m.in. potyczkę z Legią, na Łazienkowskiej. - To była końcówka sezonu, Legia walczyła o mistrzostwo. Nie byłem w nic wtajemniczony i pewnie nie chodziło tu nawet o żadne przekupstwo, ale dało się zauważyć, że Gwardia potraktowała legionistów „po przyjacielsku”. Zresztą po meczu zawodnicy obu drużyn miło spędzili czas w stołecznej restauracji Złota Kaczka - opowiada.
Warto zaakcentować, że występy w najwyższej klasie rozgrywkowej Szarama godził ze studiami stacjonarnymi. - Na uczelni mało kogo obchodziło to, że jestem piłkarzem, nie ułatwiano mi życia. Nieraz zarywałem wykłady. Majątek wydałem na taksówki, którymi pokonywałem drogę z AWF-u na stadion Gwardii - wspomina.
W Resovii został królem strzelców
Lekko więc nie miał, mimo to ukończył studia i na powrót stał się piłkarzem ekstraligowej Polonii Bytom. Na starych śmieciach wiodło mu się nieźle. Pomyślna passa skończyła się w meczu z Zagłębiem Sosnowiec: w pozornie niegroźnej sytuacji doznał poważnej kontuzji kolana. - Wylądowałem w klinice w Piekarach Śląskich, a kiedy wróciłem po kontuzji, moja pozycja w zespole była już słabsza niż wcześniej - wyjaśnia. - Zacząłem więc myśleć o zmianie otoczenia.
Był na rozmowach w Szczecinie, Gdańsku, lecz nowy klub znalazł w Rzeszowie. - Przechodząc do Resovii, drużyny 3-ligowej, nie wiedziałem do końca, czego się spodziewać. Okazało się, że był to właściwy krok. W Rzeszowie miałem swój dobry czas - ocenia.
W sezonie 1976/77, w którym resoviacy pierwszy raz wywalczyli awans na zaplecze ekstraklasy, zdobył 13 bramek i koronę króla strzelców. W premierowym sezonie na drugim szczeblu też nie zatracił skuteczności. Do siatki trafił już w inauguracyjnym boju z GKS-em Tychy.
- W Resovii panowała rodzinna atmosfera, a działacze zapewnili nam naprawdę fajne warunki - zaznacza. - Mieliśmy na przykład tzw. dożywianie, a w piątek często wyjeżdżaliśmy na krótkie, przedmeczowe zgrupowania. Gdy przychodziłem do Rzeszowa, byłem już żonkosiem, miałem dwie córki, dlatego istotna była dla mnie sprawa mieszkania. Najpierw klub wynajął mi lokum, jakie przedtem zajmował były żużlowiec Florian Kapała. Niebawem przydzielono mi 4-pokojowe mieszkanie o powierzchni 63 metrów kw. Jak na ówczesne realia, zacne to mieszkanko było. Nie od razu, ale dostałem i auto - małego fiata.
Na trenerskiej ławce
Karierę skończył przedwcześnie, bo choć młodzieniaszkiem już nie był, dwa-trzy lata mógł jeszcze pograć. Coraz bardziej wszakże doskwierały mu problemy z kolanem. - W pewnym momencie czułem się już „zgrany”, myślałem o trenerce. Jeszcze jako piłkarz spisywałem treningi, szykowałem się do pracy w charakterze szkoleniowca.
Pierwsze kroki w nowej roli stawiał trenując juniorów Resovii. Prowadził również Atos Strzyżów. - Do dziś mam meble ze Strzyżowa - nadmienia. Mimo że w Rzeszowie było mu dobrze, za namową znajomego z Warszawy podjął pracę w drużynie tamtejszego Ursusa.
Później dostał angaż w warszawskiej Polonii. Miał być jeszcze asystentem Jerzego Kopy w Legii, jednakże zakotwiczył w Ostrołęce. Futbolistów Narwi dwa razy wprowadzał do 3 ligi. W latach 80. przebywał także w USA.
Okazjonalnie bywał i bywa na Podkarpaciu. - Gdy mieszkałem w Warszawie, postanowiłem odwiedzić brata, który teraz jest posłem na Sejm, a wtedy działał w Solidarności i był internowany w Uhercach. Pojawiłem się w Rzeszowie, ale stąd nie miałem jak w te Bieszczady dojechać. Z kłopotu wybawił mnie Jan Domarski, który bezinteresownie zawiózł mnie na miejsce.
Z tego, co udało mu się osiągnąć w piłce, Marian Szarama jest w miarę zadowolony. W najwyższej lidze zagrał ok. 100 spotkań. - Gdyby nie feralna kontuzja w meczu z Zagłębiem, z pewnością byłoby ich więcej. Z drugiej strony, wtedy być może nie trafiłbym do Rzeszowa. A grę z Sochackim, Daniłą i innymi kolegami z Resovii wspominam dziś równie ciepło jak występy w ekstraklasie.