Marieta Żukowska: W każdej roli trzeba dawać z siebie wszystko na maksa
Jedni znają ją z „Barw szczęścia”, a inni – z filmów Patryka Vegi. Teraz oglądamy Marietę Żukowską w serialu „Zdrada” w serwisie Polsat Box Go. Nam aktorka zdradza jak to się stało, że ostatnio została ekspertką od mody i urody w mediach.
- Kiedy rozmawialiśmy pięć lat temu, powiedziała pani: „Mam wyjątkowo dobry okres w karierze”. Teraz okazuje się, że ten świetny czas nadal dla pani trwa. Jak to się dzieje?
- Teraz jest nawet jeszcze lepszy czas. (śmiech) Po czterdziestce otworzyła się dla mnie droga do grania ciekawych i wielowymiarowych postaci. Przede mną premiery nowych i ważnych dla mnie trzech filmów. Najważniejszy z nich to „Próba łuku”, który będzie miał premierę na międzynarodowym festiwalu Nowe Horyzonty w sekcji Mistrzowie. To dzieło Łukasza Barczyka, kino artystyczne, które zadaje trudne pytania. Bardzo ważne, abyśmy w dzisiejszych czasach, kiedy jesteśmy bombardowani nadmiarem powierzchownych informacji, znaleźli czas na taką chwilę refleksji. Dwie pozostałe premiery to włoski film „Lemon Tree”, w którym mogłam zagrać u boku tamtejszych gwiazd oraz „Reset” Patrycji Ryczko, w którym gram neurotyczną antagonistkę, będącą… androidem.
- Kiedyś mówiło się, że kobiety po 40-tce są w polskim kinie niewidzialne. To już nie te czasy?
- To się zmieniło. Od kilku lat obserwujemy takie zjawisko socjologiczne w Polsce i za granicą. Kobiety odkryły swoją siłę i chcą mówić głośno o ważnych dla nich sprawach. Reżyserzy to zauważyli i też chcą o nich opowiadać. Starsze kobiety mają dużo mądrości i życiowego doświadczenia, które mogą przekazać innym. Filmy z takimi bohaterkami są więc zaproszeniem do tego rodzaju rozmowy.
- No właśnie: mamy w polskim kinie coraz więcej ciekawych ról dla dojrzałych kobiet. Taką jest też Eliza z serialu „Zdrada”?
- Na pewno. To niezwykła postać. Jej życie rozpadło się na drobniutkie kawałki, kiedy mąż ją zdradził. Tymczasem ona całe swe życie wybudowała na tym, że rodzina jest dla niej najważniejsza. Nie miała takiej w dzieciństwie, więc kiedy dorosła, poświęciła całą swą energię, by ją stworzyć. Jednak to nie zadziałało. Dlatego najpierw wpada w rozpacz, a potem podejmuje desperacką walkę o swoją godność.
- Taka postać to wyjątkowo atrakcyjny materiał dla aktorki?
- Bardzo. Dla mnie Eliza to niezłomny charakter. Postać do końca oddana swym ideałom. Nigdy nie idzie na kompromis. W ostatnim odcinku zobaczymy, że pozostaje wierna sobie do końca, choć musi ponieść poważne konsekwencje swych czynów. Jest jednak tego świadoma i chce za to zapłacić. Ktoś inny na jej miejscu już dawno by się poddał. Ona niby się załamuje, ale później walczy, rozpaczliwie próbując połatać swoje życie.
- Ta tytułowa zdrada to same trudne emocje: gniew, ból, żal, chęć zemsty. Jak sobie pani z nimi poradziła?
- Ja już trochę się tego nauczyłam. Od lat stosuję medytację transcendentalną. Staram się panować nad swoimi emocjami i zarządzać nimi. Na planie filmowym i poza nim. Codziennie pracuję nad tym, żeby emocje nie brały nade mną góry. Uruchamiam je tylko i wyłącznie do stworzenia swojej postaci. Dlatego staram się, by moje życie rodzinne było bardzo normalne i spokojne. Teraz jest mi o wiele łatwiej radzić sobie z emocjami niż kiedyś, gdy byłam młodsza. Nie zawsze jednak jest to takie proste. Bo na przykład postać z „Próby łuku” bardzo mocno długo tkwiła we mnie. Kiedy się kręci film, człowiek wkracza w inną rzeczywistość i jest swego rodzaju hybrydą. Całe szczęście dziś umiem zostawić emocje swej bohaterki na planie i wrócić bez nich do domu. To cenna umiejętność.
- Kiedy ogląda się takie historie, jak ta w „Zdradzie”, zawsze zadajemy sobie pytanie: co ja bym zrobił na miejscu takiej postaci. Pani też tak miała z Elizą?
- Oczywiście. Ja mam zawsze tak z moimi postaciami. Trzeba jednak zrozumieć, że ja tylko gram daną bohaterkę, a nie jestem nią naprawdę, więc moje wybory mogą być zupełnie inne. Życie jest zmianą i jeżeli następuje koniec czegoś, to trzeba się z tym pogodzić i iść dalej. Najważniejsze jest to, by pokochać swego bohatera i absolutnie wierzyć, że wszystko, co on robi, jest słuszne. Jeżeli zdystansujemy się do niego swoim podejściem, to jesteśmy na przegranej pozycji. Dlatego nie można do tego dopuścić. Trzeba wierzyć swojej postaci i kochać ją, mimo tego, czy obiektywnie jest dobra czy zła, czy robi dobrze czy źle. Według aktora jego postać zawsze postępuje właściwie. Bo to jest jej wybór.
- Serial opowiada o różnych rodzajach zdrady: w małżeństwie, w biznesie, w rodzinie. Która jest najbardziej bolesna?
- Każda.
- Kiedy ogląda się ten serial, wydaje się, że postacie są skazane na takie tragiczne wybory, jakby ciążyło nad nimi jakieś fatum rodem z antycznej tragedii.
- Dobrze pan to zdiagnozował. Tak dokładnie został napisany ten scenariusz – niczym grecka tragedia. Bohaterowie tego serialu tak naprawdę nie mają wyboru. Tam nie ma postaci jednowymiarowo dobrych lub złych. To ludzie, którzy są targani potężnymi emocjami i namiętnościami. Tak to zostało napisane i zapętlone. To duża zasługa scenarzystów, że tak to wymyślili.
- Prywatnie wierzy pani w takie przeznaczenie?
- Według mnie przyciągamy w życiu to, co mamy przepracować. Zawsze jesteśmy dokładnie w takim momencie, w którym powinniśmy być. Dlatego każda decyzja, którą podejmujemy w moim odczuciu jest decyzją słuszną – bo podjęliśmy dokładnie tę decyzję, a nie żadną inną. Ludzie często mówią: „Ach, popełniłam błąd”, ale przecież w tamtym momencie życia nie umieliśmy podjąć innej decyzji, więc ta, którą podjęliśmy, była właściwa. Zawsze można się wiele nauczyć z takiej lekcji i nie powtarzać pewnych posunięć.
- Pani, kiedy miała osiemnaście lat, podjęła decyzję, że rezygnuje z dalszej nauki gry na skrzypcach, tylko zdaje do szkoły filmowej. Kiedy uświadomiła pani sobie, że jej przeznaczeniem jest aktorstwo, a nie muzyka?
- Zawsze chciałam być aktorką. Od kiedy miałam cztery lata. Chciałam stać na scenie, grać w filmach. To było dla mnie wielkie marzenie. Świat z telewizora był dla mnie jak jakaś niesamowita bajka. Chciałam być jej częścią, dlatego dążyłam całą sobą, aby to pragnienie zrealizować. Początkowo robiłam to bardzo intuicyjnie, bo nie wiedziałam co to jest aktorstwo. Nie było w naszej rodzinie żadnego aktora, nawet nigdy nie byłam za kulisami w teatrze. Ta chęć bycia aktorką była więc intuicyjna.
- To dlaczego uczyła się pani przez dwanaście lat gry na skrzypcach?
- To był wybór moich rodziców. Uważali, że muzyka jest czymś pięknym i rozwijającym. Mój tata zawsze mówił, że muzyka to język, którym można się komunikować z całym światem. Ale choć był to wybór moich rodziców, nie żałuję go teraz i w pewien sposób dziękuję im za to. Gra na skrzypcach była trudną szkołą. Ale nauczyła mnie dyscypliny i wytrwałości, a co najważniejsze - podnosić się po porażce.
- Kiedy zaczęła pani grać w teatrze czy w kinie, aktorstwo nie zawiodło pani oczekiwań?
- Bardzo kocham ten zawód i jestem od niego wręcz uzależniona. Akceptuję go w pełni z jego jasnymi i ciemnymi stronami. Nie wyobrażam sobie, bym mogła robić coś innego. Aktorstwo mnie nie rozczarowało. To osobny kosmos - jakby miniaturowe odbicie naszej rzeczywistości, w której aktorzy mogą przepracowywać różne swoje słabości.
- Co to znaczy?
- Aktorstwo to najwyższa szkoła empatii. Teraz wykorzystuję je, aby nauczyć się nieoceniania innych. Kiedy dostaję nową rolę, staram się jak najlepiej zrozumieć swoją postać. Czasem jej zachowanie nie odpowiada mojemu systemowi wartości. Mimo to muszę ją zaakceptować i pokochać. Ta nauka pomaga mi potem w prawdziwym życiu nie oceniać innych według siebie. To bardzo cenne.
- Zaczęła pani karierę od teatru. Dużo pani grała na scenie i zbierała za to prestiżowe nagrody. To był dobry szlif dla młodej aktorki?
- Tak. Miałam wielkie szczęście spotkać na swej drodze wielu wspaniałych reżyserów, którzy wzięli mnie za rękę i poprowadzili. Nie musiałam więc sama przedzierać się przez różne trudne doświadczenia. Od razu trafiłam na bardzo dobrych ludzi, którzy wiedzieli dużo o teatrze. Mogłam się od nich uczyć, dzięki nim mierzyłam się z postaciami, które były ciekawe i złożone, dające możliwość wielowymiarowych interpretacji.
- Jak to się stało, że potem zwróciła się pani bardziej w stronę kina i telewizji, a teatr poszedł trochę na bok?
- Po prostu w pewnym momencie nasyciłam się teatrem. Ale teraz do niego wracam. Niby cały czas grałam w Garnizonie Sztuki w „Samych plusach”, ale dopiero niedawno wróciłam w pełni do teatru w spektaklu „Wstyd” Wojtka Malajkata, od którego dostałam możliwość zagrania osoby kompletnie różnej ode mnie samej. Filmowcy najczęściej boją się ryzykować takiej zmiany. Obsadzają aktorów po warunkach. W teatrze można jednak bardziej zaryzykować, bo tam nie ma takich budżetów, jak w kinie. I właśnie Wojtek dał mi okazję zagrać taką bohaterkę, że kiedy wychodzę po spektaklu, widzowie mówią: „Nigdy w życiu nie pomyśleliśmy, że może pani zagrać taką postać”. Ta kobieta jest naprawdę skrajnie od mnie różna: w sposobie mówienia, chodzenia, ubierania się, w kwestii wartości. Zagranie takiej osoby to wielka frajda, a jednocześnie wspaniała szkoła empatii. Dziś patrzę na takie kobiety na ulicy zupełnie inaczej: że one wewnątrz siebie mają swój cel i determinację do jego osiągnięcia, jakieś pokłady miłości, namiętności i dobra. Że to też jest pełnowartościowy człowiek.
- Jeśli chodzi o kino, to najważniejsze swe role zagrała pani chyba u Patryka Vegi.
- Nie powiedziałabym, że to moje najważniejsze role. Tu się z panem nie zgodzę. Z Patrykiem rzeczywiście spotkałam się kilka razy – zagrałam u niego w jednym serialu i w dwóch filmach. Cenię sobie to doświadczenie. To ekscentryczny reżyser, ale spotkałam wielu innych twórców, którzy mnie bardziej rozwinęli w tym zawodzie. Patryk jest oczywiście najbardziej znany, bo jego filmy miały milionową oglądalność. Nie wiem jak jest teraz. To jednak ciekawy twórca, który nie idzie na kompromisy. Dawno się z nim nie wiedziałam, więc nawet nie wiem co u niego teraz słychać.
- Kiedyś powiedziała pani, że wyjątkowym filmem w pani dorobku był „Botoks”.
- Może dlatego, że na jego potrzeby po raz pierwszy ścięłam włosy? (śmiech) Od tamtego momentu minęło jednak trochę czasu i z perspektywy ról, które potem zagrałam, widzę to inaczej. Teraz po czasie bardziej jestem zżyta z innymi bohaterkami. Na przykład z Teresą z „Nieruchomego poruszyciela”.
- No właśnie: to była pani pierwsza główna rola w kinowym filmie. A miała pani w nim do zagrania sporo śmiałych scen. To był skok na głęboką wodę?
- To prawda. Ta postać jednak wiele mi dała: doświadczenia i aktorskiej odwagi. Dostałam za nią nominację do Orła, więc poczułam się też doceniona za swoją pracę.
- Generalnie ma pani image bardzo zadbanej i świetnie ubranej kobiety. Tymczasem w „Botoksie” była pani brzydka, zmęczona i niewyspana. To nie było dla pani swego rodzaju przekroczeniem granic?
- Rzeczywiście nie spałam podczas realizacji tego filmu. Kiedy miałam wejść na plan, Patryk powiedział, żebym zaliczyła bezsenną noc. I pewnie to zmęczenie wychodziło w postaci tej chirurg i to super, że to się przeniosło. To stworzyło mi na pewno szansę odejścia od wizerunku, jaki mam w mediach. Potem stworzyłam jednak też kilka takich odmiennych od siebie postaci, gdzie mogłam zagrać bez makijażu czy w innym kostiumie.
- A którą postać ze swego dorobku ceni pani najbardziej?
- Myślę, że tę z „Próby łuku”. To chyba moja najdojrzalsza rola. Na planie tego filmu spotkałam się po latach z Łukaszem Barczykiem. I on chciał, żebym grając moją bohaterkę, schowała wszystkie swoje emocje do środka. Bo ona jest taką tykającą bombą zegarową. Nie mogłam więc zbyt wiele pokazać na zewnątrz. Żeby to napięcie przenosiło się na widza. To było dla mnie niesamowicie trudne i wymagało ode mnie wejścia na inny poziom aktorstwa. Wyjścia ze swojej strefy komfortu
- A o czym będzie opowiadać ten film?
- O kobiecie, która wraca z ekipą filmową na wyspę, na której dziesięć lat temu zaginął jej mąż. I wszyscy starają się dowiedzieć co się naprawdę stało. Jaką ona skrywa tajemnicę? Co pamięta, a co wyparła? Co jest prawdą, a co jest fikcją? Takie pytania będzie zadawał sobie również widz. To też film o przebaczeniu i odpuszczeniu.
- Mówimy tu o przekraczaniu aktorskich granic, a tak naprawdę większość Polaków utożsamia panią z Bożeną Wiśniewską z „Barw szczęścia”. Nie przeszkadza to pani?
- Bardzo szanuję wszystkich swoich odbiorców. Niektórzy z nich mieszkają na wsi lub w małych miasteczkach i nie mają szansy pójść do kina czy do teatru. Możliwość komunikacji z nimi za pomocą telewizji jest dla mnie bardzo ważna. Od roku już nie występuję w „Barwach szczęścia” – ale bardzo lubiłam tam pracować. Dlatego dziękuję producentom i twórcom za wspólny czas. Dużo się przez te prawie dziesięć lat nauczyłam. To serial dzienny, który rządzi się swoimi prawami. Może nie było tam czasu na kolejne duble, jak na planie „BringBackAlice”, realizowanego dla HBO. Ale szacunek, jaki zyskałam u widzów za „Barwy szczęścia”, był dla mnie największą nagrodą za tę pracę.
- Telenowela to pod względem aktorskim inne wyzwanie niż kinowy film?
- Często grałam w „Barwach szczęścia” ze Staszką Celińską. Mogłam więc podziwiać jej zapał i radość, którymi emanuje, mimo upływu lat. To uświadomiło mi, że w każdej roli trzeba dawać z siebie wszystko na maksa, bo widz jest mądry i należy mu się szacunek.
- Niedawno oglądaliśmy panią w serialu „Kowalscy kontra Kowalscy”, gdzie pokazała pani, że ma również komediowy talent. Taka odmiana od dramatycznych ról była dla pani cenna?
- Grałam dużo ról komediowych w teatrze. Dlatego czułam się bardzo dobrze w tym serialu. To był zupełnie inny materiał: lekki, bezpretensjonalny, dowcipny. Dodatkowo mogłam pracować ze wspaniałymi ludźmi. To była czysta przyjemność.
- Miałaby pani ochotę na więcej komediowych ról?
- Wszystko zależy od scenariusza i od ludzi, z którymi miałabym to robić. To są moje najważniejsze kryteria doboru ról.
- Poza tym, że jest pani uznaną aktorką, od pewnego czasu pełni pani w mediach rolę ekspertki od mody i urody. Jak to się stało?
- (śmiech) Nie wiem jak to się stało. Ale jest mi z tego powodu bardzo miło. A tak na serio: w pewnym momencie mój sposób odbierania świata i poczucia estetyki został doceniony przez niektóre osoby w mediach.
- Film i moda od zawsze idą w parze. To dlatego lubi pani nosić piękne rzeczy nie tylko na ekranie, ale i w życiu?
- Lubię nosić piękne rzeczy, ale nie z zadartym nosem. Potrafię bowiem ubrać rzeczy, które kosztują grosze i zmiksować je z czymś wyszukanym. Wielką frajdę daje mi założenie na ważną imprezę starej sukienki, którą dostałam od mamy. Dlatego nazywam się czasem modowym łobuzem. Moda ma sprawiać przyjemność, żebyśmy się nią cieszyli.
- Kiedyś powiedziała pani, że nigdy by nie założyła skórzanych spodni. Dlaczego?
- A właśnie ostatnio założyłam – we wspomnianej „Próbie łuku”. Tak jak powiedziałam wcześniej - ten film był dla mnie wychodzeniem poza strefę komfortu. Również w kwestii mody. (śmiech)
- Strefą komfortu jest dla pani na pewno rodzina. Kiedyś powiedziała pani: „Córka daje mi luz i dystans do mojego zawodu”. Na czym to polega?
- Kiedyś wydawało mi się, że aktorstwo jest całym moim życiem. Dlatego myślałam, że jak nie wyjdzie mi jakaś rola czy nie uda mi się jakiś wywiad, to będzie koniec świata. Tymczasem Pola pokazała mi, że prawdziwe życie jest w domu. Największe szczęście daje mi rodzina. Teraz mam dodatkowo przyszywaną córeczkę. I mimo że, jak to w rodzinie bywa, mamy lepsze i gorsze momenty, to bardzo się wszyscy kochamy. To daje mi totalny dystans do zawodu. Nie wyobrażam sobie, że miałabym go, kiedy wracałabym po zdjęciach do pustego domu. Mając rodzinę, muszę czasem odpuścić pewne rzeczy i nie być perfekcjonistką. Tu gdzieś zawożę Polę, tu muszę ją odebrać, tam rozwiązuję jakiś jej problem. Dzięki temu jestem w pracy mniej spięta, mam większy luz.
- Córka ma już dwanaście lat. Nadchodzi więc czas nastoletniego buntu. Nie obawia się pani tego?
- Myślę, że nie mam wyjścia. (śmiech) Ja przyjmuję rzeczywistość taką, jaka ona jest. A jej jedyną stałą cechą jest to, że ulega ciągłym zmianom. Dlatego staram się nie bać o przyszłość, tylko wyczekiwać jej z radością. Wiem, że przyjdą nowe wyzwania – ale one są potrzebne do naszego dalszego rozwoju.
- Kiedy rozmawialiśmy pięć lat temu, mówiła pani, że córka lubi śpiewać. Nadal rozwija tę pasję?
- Tak – nadal lubi śpiewać. Ale teraz jest w takim wieku, że nie chciałby, abym więcej o niej mówiła.